Czemu klerycy boją się kobiet?

Czemu klerycy boją się kobiet?
(fot. Jacek Zelek)

Jeżeli młody kleryk Kolbe wierzył, iż Rzym pełen jest bab czyhających na jego cnotę, to powtarzał niewątpliwie opinię panującą wśród kleryków w ogóle… ale kobiety słysząc o tym pytają zwykle, czy oni wszyscy naprawdę mają się za aż tak pociągających, żeby warto było czyhać? - pisze s. Małgorzata Borkowska OSB.

Pisałam kiedyś o książce Kobieta w czasach katedr, której autorka, Regina Pernaud, uważa średniowiecze feudalne za jedyną jak dotąd epokę, w której mężczyzna nie wmawiał kobiecie niższości. Cyraneczka nie ptak, dziewczyna nie ludzie… I wyraziłam wątpliwość, czy taka epoka kiedykolwiek istniała; może najwyżej w owych wyjątkowych czasach wmawiano nieco rzadziej i słabiej? Istota sprawy leży chyba we wzajemnym braku zrozumienia psychiki kobiecej i męskiej, a ten brak jest odwieczny i wciąż nie widać, żeby się tu cokolwiek chciało zmienić.

Może najlepiej będzie to zilustrować na kilku przykładach; weźmy najpierw problem odzieży.

Kobieta, jak każdemu wiadomo, traktuje odzież nie tylko użytkowo: pragnie także przy jej pomocy uwydatnić swoją urodę. I to, jak od starożytności po dziś dzień twierdzą męscy moraliści, jest dowodem próżności, małostkowości i w ogóle umysłowej niższości. Otóż myliłby się, kto by sądził, że mężczyzna traktuje odzież wyłącznie użytkowo: nic podobnego, tylko że nadaje jej sens zupełnie inny.

DEON.PL POLECA

Istnieje bowiem, po pierwsze, swoista mistyka stroju, zupełnie męska, kobieta nie ma z tym nic wspólnego; nadaje się mianowicie odzieży symboliczne znaczenie o wielkim ładunku wartościowo-emocjonalnym. To dlatego za obrazę munduru grozi rozprawa sądowa; i dlatego do dziś, mimo znacznego w ostatnich czasach uproszczenia liturgii, zdejmowanie i wkładanie dwu różnych rodzajów nakrycia głowy jest stałym składnikiem celebry pontyfikalnej.

A po drugie, jak kobieta urodę, tak mężczyzna stara się przy pomocy stroju uwydatnić swoje znaczenie; i to już nie jest, a gdzieżby, ani próżność, ani małostkowość, tylko coś bardzo poważnego. Stąd to dostojne stroje sędziów i profesorów uniwersytetu, ustalone w czasach, gdy obie te fun­kcje dostępne były wyłącznie męż­czyznom.

Stąd też fakt, że stare akta kapituł diecezjalnych pełne są podań, które księża kanonicy wnosili aż do Rzymu, żeby im było wolno dodać do swego chórowego stroju jakąś spe­cjalną koroneczkę czy wstążeczkę; i pozwoleń z całą powagą na to udzie­lanych; i potem sądowego ścigania księży spoza kapituły, którzy bez­prawnie również taką koroneczkę sobie doczepili… Kto nie wierzy, niech zajrzy do archiwum.

Jeśli więc i męż­czyzna, i kobieta nadaje odzieży jakieś dodatkowe znaczenie i wykorzystuje ją dla swej próżności, tyle że w inny sposób - to czy nie powinny by obie strony podejść do rzeczy z jednakową tolerancją?

Weźmy z kolei kwestię siły. Już chyba od IV wieku istnieje w liturgii kolekta na dzień świętej męczennicy Agnieszki, zaczynająca się od słów: Boże, Ty nawet i płci słabej pozwoli­łeś odnieść zwycięstwo męczeń­stwa. Jest to zabawne nieporozumienie. Męczeństwo nie kufer: wymaga nie czynnej siły mięśni, ale biernej zdolności do znoszenia cierpień. A tę kobieta posiada z natury większą niż mężczyzna: to ona jest zaplanowana do rodzenia. I jeśli tylko dysponuje odpowiednią (co w jej wypadku znaczy: odnoszącą się do jakiejś osoby) motywacją, potrafi znieść więcej niż niejeden dzielny wojak.

Były takie niespodzianki nawet i w nowoczesnych izbach tortur. Gdyby więc to był kufer, rzeczywiście cudem tylko mogłaby go unieść Agnieszka; ale skoro to było męczeństwo, większym cudem jest, że zniósł je Wawrzyniec. Tylko że autor tej kolekty kojarzył automatycznie dzielność z męskością (czyż nie nazywa się to inaczej męstwem?), toteż z wielkiego podziwu aż powinszował Panu Bogu takiego osiągnięcia. Ta różnica w zdolności do noszenia i do znoszenia leży, nawiasem mówiąc, u podstaw faktu, że odkąd klasztorom żeńskim nie stawia się już ograniczeń liczebności, życie czysto kontemplacyjne prowadzi więcej kobiet niż mężczyzn.

To one łatwiej wytrzymują sytuację, w której inicjatywa należy do Boga, a człowiekowi pozostaje już tylko dać się zmielić Bożemu młynowi.

Mało co różni kobietę od mężczyzny tak głęboko, jak stosunek do osób i do rzeczy. Mężczyzna nazywa to u kobiety subiektywizmem: dlaczegóż bowiem ona, zamiast zastanowić się nad wartością argumentu, pyta przede wszystkim o coś tak nieistotnego jak Kto to powiedział? Kobieta nazywa te u mężczyzny bezdusznością.

Jej zdaniem dobry jest on do namotania rekordowej ilości martwych pasów transmisyj­nych na martwych kółkach w maszynie, i wdzię­czność mu za to; czerpie też intelek­tualną rozkosz z ustawiania oderwa­nych pojęć w coraz to nowe krzy­żówki; ale nadrzędną wartość osoby ludzkiej zna tylko w teorii i nigdy jej szczerze nie przyjmie.

Z obu stron dopuszcza się oczywiście wyjątki: przypomina się, że są kobiety na katedrach filozofii i są mężczyźni o takiej wrażliwości, jaką miał brat Albert czy Pier-Giorgio Frassati. Ale ogólną zasadę obie strony wyznają niewzruszenie i boczą się na siebie z tej racji. Tymczasem i tu także ta wro­dzona różnica powinna być okazją do wzajemnego wzbogacenia się.

A jest tego obustronna potrzeba, zwłaszcza iż rzecz dotyczy także Boga. Mężczy­zna łatwiej rozwiąże problem teologi­czny (choć otwartą pozostaje kwestia, czy go sam niepotrzebnie nie stwo­rzył), ale kobieta łatwiej nawiązuje kontakt z Bogiem Żywym.

Stąd to między innymi większa frekwencja kobiet w Kościele i fakt, że na ogół wielcy święci uczą prawd Bożych, a wielkie święte - miłości Boga. Z punktu widzenia kobiety typowo męskim kalectwem jest postawa teo­loga, który w mowie i piśmie żongluje radośnie prawdami wiary, ale zapo­mina się modlić.

Tomy można by pisać (i zapisali je już psychologowie, ale niestety najczęściej swoim fachowym językiem) o nieporozumieniach wynikających z przypisywania drugiej płci pragnień i reakcji identycznych z własnymi. Bardzo niewielu mężczyzn orientuje się, że u kobiety istnieje obszerna strefa przyjaźni, nie mająca nic wspólnego z seksem i mieszcząca na równych prawach i kobiety, i mężczyzn.

U mężczyzny taka strefa przyjaźni nosi w zasadzie napis Tylko dla panów. Przypisując kobiecie analogiczną postawę, traktuje się bardzo często każde jej spojrzenie, każdy jej uśmiech jako uwodzicielski.

Jeżeli młody kleryk Kolbe wierzył, iż Rzym pełen jest bab czyhających na jego cnotę, to powtarzał niewątpliwie opinię panującą wśród kleryków w ogóle… ale kobiety słysząc o tym pytają zwykle, czy oni wszyscy naprawdę mają się za aż tak pociągających, żeby warto było czyhać?

Problem chronienia swojej cnoty przed kobietą nie powstał (jak chce obiegowa propaganda) razem z katolickim celibatem. Już jaskiniowiec przeżywał nieraz konflikt: czy zostać z żoną, czy razem z resztą hordy iść na mamuta. I jeżeli lojalność walczyła w nim z popędem, to oczywiście żonę robił stroną w tej walce; a jeżeli dokonał wyboru, który ściągnął na niego pogardę współplemieńców, to oczywiście żona była winna.

Stąd prastare tabu, zabraniające współżycia małżeńskiego przed wyprawą wojenną: jeszcze w czasach króla Dawida było ono w mocy. Ale stąd także odwieczny wewnętrzny konflikt mężczyzny i odwieczne przerzucanie tego konfliktu na zewnątrz, na kobietę, bo już taka jestCzyha. Uwodzi. Plami. Nie­stety i w naszych czasach wielu celibatariuszy koncentruje uwagę właś­nie na takiej negacji.

Tymczasem celi­bat, podjęty dla Królestwa Bożego, nie jest ucieczką przed zmazą: jest rezygnacją z dobra dla jeszcze większego dobra. Żeby to jednak zrobić, trzeba uznawać kobietę właśnie za dobrą, za równego sobie człowieka; i wtedy z człowieka, nie z plamy, zrezygnować dla Boga.

Widocznie jednak łatwiej jest męż­czyźnie trzymać się w garści, jeżeli wmówi sobie, że kobieta jest czymś zgoła podłym i niegodnym jego uwagi; w każdym razie wmawianie tego sobie (a oczywiście i kobiecie przy okazji) ciągnie się, odkąd świat siebie pamięta. Nic więc dziwnego, że mnóstwo kobiet rzeczywiście dało sobie tę niższość wmówić. Wytworzyło to galerię różnych typów kobiecych, z których najsmutniejszym jest może kobieta haremowa, wcale nie tylko w krajach islamskich istniejąca. Uwierzyła ona, że istnieje tylko jako naczynie seksu, i wedle tej wiary żyje, nawet już bez buntu.

Jeżeli natomiast kobieta wierzy w głębi duszy w swoją niższość, ale buntuje się przeciw niej, to powstaje typ dzisiejszej feministki, która usiłuje w ogóle wyzwolić się z więzów kobiecości. Znałam takie, od nich słyszałam… Przeszkadza im na przykład, że mają wysokie głosy, więc starają się mówić basem. Noszą męskie stroje i starają się ograniczyć kobiece funkcje fizjologiczne, gdyż rodzenie dzieci jest poniżające… Jak na traktorze jadzie i orze, to dziewczyna są ludzie… Nie trzeba się śmiać.

To są na ogół kobiety bardzo nieszczęśliwe, które głęboko zraniono w ich kobiecości, i które szukając przyczyny swego nieszczęścia, uznały za nią właśnie swą kobiecość. A są w niej uwięzione na dożywocie: czy można sobie wyobrazić straszniejszy los?

Dalej, istniały też i istnieją kobiety, które wierząc w tę wmawianą im niższość, zadomowiły się w niej całkiem wygodnie. Nawet zmieniły ją w pozycję uprzywilejowaną, pozycję istoty słabej, a więc chronionej. Święta Teresa z Avili, kiedy prześladowały ją współsiostry, mówiła o typowych wadach kobiet; ale kiedy prześladowali ją księża i mnisi, to już tylko samego szatana potrafiła winić, bo o istnieniu wad typowo męskich w jej świecie nie było mowy.

Męskie mogły być tylko cnoty. Ta sama jednak święta Teresa owijała sobie dookoła palca biskupów, gubernatorów i wszelkich innych dostojników, którzy mimo swej męskiej i urzędowej wyższości aż mruczeli z ukontentowania, kiedy ich używała na posyłki. Można i tak, nawet z pozycji niższości.

Mnóstwo kobiet jednak poprzez te wszystkie wieki nie dało sobie tego wmówić. Milczą na ogół - ale co wiedzą, to wiedzą. Mężczyzna podbija obce kraje, teraz nawet kosmos, ale wymaga stałej opieki jak dziecko, bo w życiu codziennym jest w dużej mierze bezradny. Kobieta słucha więc jego przechwałek, po czym zawiązuje zdo­bywcy szaliczek, bo inaczej by zachrypł podczas kolejnej zwycięskiej wyprawy i po powrocie nie mógłby się chwalić.

Guziki do sędziowskiej togi też mu trzeba przyszyć, a nie zapo­mnieć wsunąć chustkę do nosa do kieszeni. I jeszcze uśmiechnąć się na pożegnanie: no, patrz, taki jesteś ważny i dzielny, idź, syneczku, zdo­bywaj świat. Kanapki masz w teczce.

Małgorzata Borkowska OSB - benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Urodzona w 1939 r., mniszką została po ukończeniu filologii polskiej i filozofii na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologii na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Tekst pierwotnie ukazał się w Przeglądzie Katolickim w 1991 r.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czemu klerycy boją się kobiet?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.