Czy polskość da się rozcieńczyć?
Najnowszy numer „Do Rzeczy” straszy na okładce „ukrainizacją Polski”, czyli – jak czytamy w tekście – „nasyceniem struktury etnicznej Polski komponentem ukraińskim na taką skalę i w taki sposób, które uniemożliwiają asymilację ukraińskiego elementu napływowego do polskości”. Pomijając pytanie o sens owej „asymilacji” – Ukrainiec jest Ukraińcem i jeśli chce, to niech sobie nim zostanie – warto zauważyć, że w przeszłości najczęstszą alternatywą dla braku asymilacji była eliminacja. Czy przy całym szacunku do obaw, które towarzyszą obecności naszych wschodnich sąsiadów wśród nas, rzeczywiście w naszym interesie jest budzenie nacjonalistycznych demonów?
Nie mam wątpliwości, że napływ obywateli Ukrainy do naszego kraju rodzi liczne niedogodności i uzasadnione obawy. Mam świadomość, że nie jest to koegzystencja oparta wyłącznie na miłości, szacunku i wdzięczności. Oprócz pojawiających się każdego dnia nowych problemów, jest pomiędzy nami również mnóstwo nierozwiązanych do dziś zaszłości historycznych, takich jak kwestia rzezi wołyńskiej, a więc ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów (wspieranych przez lokalną ludność ukraińską) na mniejszości polskiej.
Czyż jednak właśnie ta historia nie powinna być dla nas kolejną przestrogą przed nacjonalizmem? Czy tragedia wołyńskich wsi nie uczy nas, jak rodzą się najgorsze demony?
Nacjonalizm, jak każda ideologia, nieźle sprawdza się na papierze. W założeniach miał łączyć społeczeństwo, zacieśniać więzi międzyludzkie, pogłębiać świadomość przynależności, pomagać jednoczyć Europę i świat. Jak było w rzeczywistości? Nacjonalizm stał się fundamentem narodzonego we Włoszech faszyzmu i ważnym komponentem zbrodniczych systemów totalitarnych, które w XX wieku doprowadziły do największych zbrodni w historii świata.
Choć w założeniach chodzi o patriotyzm i miłość do Ojczyzny, to w praktyce ideologia ta prowadzi do rozróżniania na tych, którzy są warci więcej i na tych, którzy są warci mniej. Dla nacjonalisty cudzoziemiec zawsze będzie mniej wart niż rodak. Kryterium nie są więc osobiste zalety, ale pochodzenie narodowe. Nacjonalizm niestety często łączy się z takimi zjawiskami jak rasizm czy antysemityzm. Jego skrajną postacią był niemiecki nazizm, który doprowadził do próby wdrożenia „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Nacjonalizm, jak wspomniałem wyżej, stał się też motywem działań Ukraińskiej Armii Powstańczej, czyli formacji stworzonej przez banderowską frakcję Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów, której działalność doprowadziła do ludobójstwa.
Niezwykle niebezpieczne w nacjonalizmie jest to, że prowadzi on do przedmiotowego traktowania człowieka, poświęcania praw i godności jednostki dla realizacji celów zbiorowości, która traktowana jest przez tę ideologię zawsze w sposób nadrzędny. Rzecz jasna decyzji o poświęceniu ludzkiego życia nie podejmuje „naród”, ale panujące w danym momencie władze, które uważają się za wyrazicieli – w rzeczywistości fikcyjnej – woli narodu. Nacjonalizm uzasadnia więc dyktaturę, która w imię nonsensownych mitów pozbawia życia realnych ludzi, prowadząc często do wojen i ludobójstwa.
Tymczasem – jak zauważali wielcy myśliciele i filozofowie, w tym Immanuel Kant – człowiek nie może być traktowany jako środek prowadzący do jakiegoś celu, ale jest celem samym w sobie. Kościół w opublikowanej w marcu deklaracji Dykasterii Nauki Wiary o godności ludzkiej „Dignitas infinita” kolejny raz potwierdza, że „każda ludzka istota jest (…) celem samym w sobie i nigdy nie jest środkiem do rozwiązania innych trudności”. Nacjonalizm jest więc głęboko sprzeczny z etyką ewangeliczną i społecznym nauczaniem Kościoła.
Tym co najgorsze w nacjonalizmie jest rodząca się w jego łonie nienawiść. Podsyca on wrogość przeciwko „obcym i zdrajcom”, a więc członkom wspólnoty, którzy opierają się nieuniknionej w nacjonalizmie uniformizacji stylu życia i kierunków myślenia. Nienawiść zaś jest piekłem na ziemi. Nie da się być dalej od chrześcijaństwa niż nienawidząc.
Przed II wojną światową 10 proc. polskiego społeczeństwa stanowili Żydzi. Czy wówczas Polska była „mniej polska”? Czy wśród Polaków malała miłość do Ojczyzny? Czy to jakaś inna Polska, jednolita etnicznie, wychowała pokolenie powstańców warszawskich, a więc bohaterów, których czcimy do dziś? Odkąd przeprowadziłem się do Warszawy często spaceruję po tym mieście. Niemal na każdym kroku spotykam się z wyrazami hołdu (np. w postaci tablic pamiątkowych) dla bohaterstwa pokolenia wychowanego w tamtej Polsce – wcale niejednolitej etnicznie. Czy ta „etniczna czystość” rzeczywiście jest jedyną drogą patriotyzmu i środkiem ocalenia naszej Ojczyzny? Myślę, że jest wręcz przeciwnie, to droga do zniszczenia i samozagłady.
Nacjonalizm ciągle pozostaje wielkim zagrożeniem dla świata. Wśród wszystkich paskudnych ideologii wymyślonych przez człowieka, jest jak nitrogliceryna – niewielki impuls może spowodować wybuch o niewyobrażalnych konsekwencjach. Zróbmy wszystko, by do niego nie dopuścić.
Skomentuj artykuł