Czy rozwodnicy ocalą Kościół?

Jacek Siepsiak SJ

Podczas ostatniej audiencji generalnej papież, mówiąc o osobach rozwiedzionych, które zawarły powtórne związki, prosił o to, by patrzeć na ich sytuację oczyma ich dzieci. To już nie pierwszy raz. Podobną rzecz zaproponował, gdy trochę wcześniej zwracał uwagę na rodziny przeżywające kryzys.

To ciekawa perspektywa, gdy zastanawiamy się, jak Kościół powinien zachowywać się wobec takich ludzi. Oczy dzieci. One wychowują się na wzór i podobieństwo rodziców czy wychowawców. Najprawdopodobniej będą miały podobne tendencje, problemy, sposób reagowania i odczuwania. Mogą oczywiście dopracować się innych zachowań, ale spontaniczne "ciągotki" będą podobne.

Jeżeli za młodu napatrzą się na rodziców, którzy jedną nogą są w Kościele, a drugą poza nim, to jak będzie wyglądało ich życie religijne? Kościół, czy tego chcemy czy nie, w oczach wielu ludzi jest reprezentantem Pana Boga. Ludzie albo przenoszą uczucia wobec Kościoła na Boga, albo odrzucają Kościół jako coś nieprzystającego do ich relacji z Bogiem.

Do jakiej miłości Pana Boga wychowają się dzieci patrzące na rodziców, którzy tylko "warunkowo" mają przystęp do wspólnoty kościelnej? Owszem są zaliczani do wspólnoty, ale jakoś tak "nie w pełni". Są chrześcijanami drugiej kategorii. Mają dobrą wolę, ale spełnienie prawa wymagałoby rozbicia więzi rodzinnych, które stały się ich życiem.

DEON.PL POLECA

Właśnie. Chodzi o prawo. Dzieci, patrząc na takie sytuacje swoich najbliższych, jak mają się nauczyć miłości bezwarunkowej? Skoro w pełni (np. sakramentalnej pełni) ramiona Pana Boga mogą się dla nich otworzyć pod warunkiem wypełnienia prawa. Są kochani pod warunkiem?

I o jaki warunek chodzi? Dzieci, świadomie lub mniej (zależy od ich dojrzałości), odczuwają, że ten warunek może unieszczęśliwić ich rodziców. Stąd się go boją. Nieszczęśliwi rodzice to dla nich tragedia, to niezdrowe środowisko.

Do tego mamy obraz Kościoła, który zbawienie uzależnia od wypełnienia prawa. Przecież to zaprzeczenie "rewolucji" opisanej przez św. Pawła. Mam wrażenie (może użyję zbyt wielkich słów), że stoimy wobec epokowego wyzwania. Podobnie było, gdy kończył się okres prześladowań rzymskich i zaczynała się koegzystencja Kościoła z imperium. Nie wszyscy chrześcijanie zachowali się po bohatersku w czasie prześladowań. Byli też tacy, którzy wyparli się Chrystusa. Teraz chcieli wrócić do Kościoła (oczywiście po odpowiednim okresie pokuty). To wywołało wielki kryzys i ostre spory. Największe i najmniejsze autorytety były za lub przeciw ich powtórnemu przyjęciu do wspólnoty. W końcu ich przyjęto i to zadecydowało o kształcie Kościoła na wiele wieków, Kościoła będącego dla grzeszników, a nie tylko dla doskonałych. Czy bez tego możliwy byłby tak wielki rozwój chrześcijaństwa? Tym bardziej że sekty dla "doskonałych" dość szybko się rozpadały.

Podobnie dzisiaj. W pewien sposób walczymy o obraz Kościoła. Zastanawiamy się, czy jest ewangeliczny, czy też świat wokół nas nie dostrzega w nim obrazu Boga. Albo lepiej, czy dzieci, patrząc na niego, są wychowywane do chrześcijańskiej miłości, czy odczuwają, że Bóg je kocha bezwarunkowo, podobnie jak rodziców.

Kościół "ocaleje", będzie miał sens, o ile rzeczywiście będzie reprezentował miłość Boga do człowieka. Kryzys "rozwodników" to szansa na rozwiązania oczyszczające owo "reprezentowanie".

Co ciekawe, w tym samym przemówieniu papież Franciszek wezwał do tego, by przyjęciem do wspólnoty Kościoła owych ludzi zajęły się rodziny. O nowy model przyjmowania ludzi zaapelował do rodzin, a nie do księży. To też nowa perspektywa. Może pozwoli przezwyciężyć to, co "nierozwiązywalne"?

Na koniec Franciszek dorzucił jeszcze jedną "perełkę". Mianowicie powiedział, że pełna wspólnota z Kościołem to także czynna miłość, współudział w konkretnych działaniach, w konkretnym kochaniu.

Sakramenty nie są celem, są środkiem służącym miłości. Wspólnota ma sens, o ile możemy wspierać się w kochaniu. Jeżeli chcemy pomóc "rozwiedzionym w powtórnych związkach", to wzmocnieni sakramentami powinniśmy się najpierw razem z nimi angażować we wzrastanie w miłości. A wszystko inne będzie nam dodane.

I "ocaleje" nasze życie sakramentalne! Nabierze sensu.

Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy rozwodnicy ocalą Kościół?
Komentarze (7)
16 lipca 2017, 09:07
I jeszcze takie proste pytanie do Autora - czy waznie zawarte małżeństwo sakramentalne jest nadal nierozywalne?  ​Czy współżycie seksualne z cudzym małżonkiem (sakramentalnym) jest nadal cudzołóstwem? ​I nie chodzi mi tutaj o żadne podważane ostatnio także przez cześć ksieży prawo kościelne, lecz naukę płynącą wprost z Biblii.
16 lipca 2017, 07:41
Naprawdę chcecie patrzeć na rozwody i ponowne "małżeństwa" oczami dzieci z tych "pierwszych" małżeńśtw? ​Dzici skrzywdzonych przez rozwód, dzieci często odrzucanych? ​A może oczami dzieci, którym się wmawia że małzeńśtwo jest nierozerwalnym sakramnetem, a jednocześnie udowania ze praktyka życia rodzinnego ze jest inaczej i można sobie lekceważyć sakramenty? 
KJ
k jar
15 lipca 2017, 13:58
Jest jeszcze druga niepokojąca w tym tekście teza: Kościół ma się pochylać nad rozwodnikami,bo winien naśladować Chrystusa,który kocha bezwarunkowo. Miesza się dwa porządki: stricte religijny odnoszący się do  bezpośredniej relacji z Bogiem - przecież na tej podstawie małżonkowie udzielają sobie ślubu,że rozpoznali miłość,którą Bóg im daje, a skoro rozpoznali, to Kościół to jedynie zatwierdza,bo co Bóg złączył,człowiek nie może rozdzielić,nie ma takiej władzy. Czyżby Kościół chciał sakrament małżeństwa podważyć w jego istocie? Gdyby ludzie rozwiedzeni kochali Boga i byli w miłość wpatrzeni, to nawet gdyby ich związki sakramentalne się rozpadły,to nie wchodzilimy w kolejne związki na zasadzie czystego trwania w miłosci Boga, nie można bowiem dwom panom służyć i nie ma jakichś alternatywnych miłości. Mieszanie tutaj porządku innych sakramentów, które są ustanowione przez Kościół jak Eucharystia i warunkowe, np. pozostawaniem w stanie łaski uświecającej przeczy logice. Nie przypadkowo w wykazie 7 sakramentów na początku jest chrzest, a na końcu małzeństwo, bo przecież ono jest koroną relacji wiernego z Bogiem. Jeśli ktoś nie trwa w miłości Boga, która mu została objawiona w sakramencie małzeństwa, dawanie mu Eucharystii na nic się zda. Ma mu tylko poprawić samopoczucie? Co się staje z winnicą, która cierpkie wydaje jagody - przecież ona pogardziła miłosierdziem, więc czemu o nie chce zabiegać? To kuriozum!
KJ
k jar
15 lipca 2017, 13:35
Z całym szacunkiem do ks. Jacka, ale to jakieś kuriozum myślenia o miłości. Najpierw ludzie rezygnują ze swojego ważnego, sakramentalnego małżeństwa, zakładają drugą rodzinę, w której mają dzieci i mają pretensje do Kościoła,że ich nie dopuszcza do Eucharystii,a to szkodzi myśleniu ich dzieci o bezwarunkowej miłości. Przecież najpierw nim te dzieci spłodzili tą bezwarunkową miłość zniszczyli, wyparli się jej i w tym stanie zrodzili te dzieci i w tym stanie je wychowują.Jak jeszcze bardziej można bezwarunkową miłość zniszczyć? To nie Kościół myślenie o bezwarunkowej miłości niszczy, ale rodzice tych dzieci dokonując ich zrodzenia w związku, gdzie tej bezwarunkowej miłości od początku nie było i nie ma. Gdyby ci ludzie bezwarunkowo kochali nigdy by takich relacji nie podjęli i nie spłodzili dzieci. To ci ludzie uczą dzieci swoim przykładem,że miłośc jest warunkowa, zależy od mojego widzimisię, jak mi w danej chwili dobrze, to z kimś będą, a jak nie to sobie pójdę do innej piaskownicy. Chce Ksiądz płakać nad rozlanym mlekiem i rozbitą szklanką? Może, tylko po co. Tu nawet nie idzie o nieostrożność, tu idzie o wyrachowanie,jakie cechuje ludzi współczesnych: wszyscy winni, tylko nie oni. A porównanie z sytuacją ludzi zagrożonych śmiercią i męczeństwem to zupełny odlot. Jeśli dla kogoś małzeństwo jest na granicy życia i śmierci, to niech się nie żeni i nie wychodzi za mąż.Inaczej postępuje niedojrzale.
16 lipca 2017, 09:12
To porównianie z pierwszymi chrześcijanmi jest super - skoro dziś nawet utrzymanie prozaicznej i naturalnej wierności i uczciwosci małżeńskiej rozpatruje się w kategorii heroizmu i poświęcenia swego życia. ​To co było naturalne kilkadziesiat lat temu (czyli małżeńśtwo do śmierci), dziś staje się jakimś ideałęm nei do utrzymania, to dokąd idziemy? 
AT
Anna Tumialis
15 lipca 2017, 10:31
Problem rozwodników także nie wziął się znikąd. Pewne problemy i niedociągnięcia w łonie samego Koscioła zauważył już przecież bardzo mocno Sobór Watykański 2,kiedy mówił o zbyt symbolicznym i za krótkim przygotowaniu młodych do sakramentu małżeństwa.Z moich obserwacji młodej osoby wynika,że większość osób przychodzącyh ,,po Sakrament" są to ludzie albo zupełnie nieświadomi wymagań i celów jakie stawia sobie chrześcijańskie małżeństwo,albo świadomi szydercy,którzy z góry wiedza,że będą negować nauczanie Kościoła w swoim związku np wykluczając potomstwo czy negując wierność na dobre i złe,albo czyniąc to z tradycji i ponieważ małżeństwo ,,w kościele"gwarantuje ślub z większym rozmachem i przepychem niż ceremonia cywilna.Lecz pareset zł nie śmierdzi-przepraszam za te mocne słowa ale próba poznania takich penitentów przez kapłana często pokazałaby z kim ma on do czynienia.Znam kapłanów,dwa przypadki,ktorzy całkiem,,podarowali sobie"nauki przedmałzeńskie.czy biorą na siebie odwoiedzialność za tak ,,zawarte"małżeństwa? czy ci kapłani w ogóle troszczą się o to,co z tymi ludźmi będzie potem? Czy dla wszystkich mają tylko jedną receptę-sąd biskupi i wieloletni proces? a może by tak od początku postawić na rozsądek ,poznanie i rozeznanie? Doceniam kapłanów,którzy potrafią powiedzieć,,to nie wasz czas". Problem rozwodników jest wrzodem,który ropiał od dawna a obecnie wybóchł ale w nim widoczne są bolączki Koscioła i uwazam,że kierunek duszpasterstwa,jaki wskazuje papież ma na celu uzdrowienie całego Kościoła,nie tylko rozwodników
15 lipca 2017, 12:48
Uzdrowienie poprzez dosypanie trucizny?