Czy to ważne, kto będzie biskupem? Polemika z ks. Węgrzyniakiem

Fot. Flickr / Episkopat News

Na początku muszę się do czegoś przyznać: bardzo lubię ks. Węgrzyniaka. Lubię jego podejście do życia i do Pisma Świętego i lubię czytać jego przemyślenia publikowane na fejsbuku. W kiepskich momentach dla Kościoła jego głos często jest pełen spokojnego realizmu, który pomaga złapać równowagę.

Może właśnie dlatego nie mogę przejść obojętnie wobec wpisu, który się na księdza profilu pokazał wczoraj. A dotyczył niczego innego, tylko wyboru nowych ordynariuszy.

„Od pewnego czasu pytają, kto będzie biskupem w Krakowie. Czy to poza diecezją, czy u nas, jest to chyba najczęstsze pytanie, jakie ostatnio słyszę. I coraz częściej lubię też odpowiadać, że nieważne, kto będzie, bo i tak go nie będą słuchać. Przecież ludzie nie słuchają nikogo.” – pisze ks. Węgrzyniak.

I jak bardzo go lubię, tak bardzo się nie zgadzam. Czuję w tym jak zwykle trochę zaczepnym tekście ton rezygnacji, takiej mało ewangelicznej, która każe zwiesić nos na kwintę i powiedzieć: to nie ma znaczenia, jest wszystko jedno. Ludzie i tak nie zwracają uwagi na to, kto jest biskupem w ich diecezji i w ich życiu nie robi to żadnej różnicy.
Chcę opowiedzieć o tym z perspektywy kobiety, która obserwuje Kościół i wyciąga z tych obserwacji wnioski. A tych wniosków jest pięć.

DEON.PL POLECA

Ma znaczenie, jaki człowiek zostaje biskupem

Po pierwsze – ma znaczenie, jaki człowiek zostaje biskupem. Jak ktoś trafnie ujął to w jednym z komentarzy – nie chodzi o nazwisko, ale o osobistą świętość. Im bardziej pobożny, pokorny i święty człowiek trafia na urząd, tym łatwiej jest mu nie ulec pokusie traktowania władzy jako przywileju, a nie jako służby. Od razu zaznaczę, żeby nie przypisywano mi intencji, których nie mam, że nie jest to żadna aluzja do nikogo (zwłaszcza lokalna). To szeroka, ogólnopolska obserwacja. A więc nie jest wszystko jedno: jeśli biskupem zostanie ktoś z potencjałem karierowicza skłonnego do wożenia się na swoim stanowisku, choćby przy tym spełniał wszystkie warunki określone w kodeksie prawa kanonicznego, jest dużo gorzej, niż gdy zostanie nim ktoś bez takiego potencjału. Prosto mówiąc: stanowisko biskupa jest wymagające. To nie jest pozycja zmywacza, którym może być każdy, kto załapie, o co chodzi w używaniu zlewu, wody i płynu do naczyń. Na pozycji biskupa o wiele więcej poważnych rzeczy można zepsuć i ma znaczenie to, jaką osobistą zdolność delegowania zadań, wchodzenia w relacje, mądrego decydowania i zarządzania ludźmi oraz sobą w czasie ma człowiek na ten urząd wybrany. To prosta zasada dotycząca wszystkich szefów, szefa diecezji też. A dobry szef będący naraz sensownym człowiekiem naprawdę robi różnicę.

Ma znaczenie, jak biskup potrafi przepowiadać Słowo

Po drugie. Pisze ksiądz: "Dlaczego [ludzie] tak więc interesują się, kto będzie biskupem? Nie dlatego, że czekają na światło z nieba, albo nie wiedzą jak w życiu postępować i w co wierzyć."

No więc jednak tak sobie myślę, że ma znaczenie, jak biskup potrafi przepowiadać Słowo. Są tacy, którzy potrafią powiedzieć homilię w najlepszym tego słowa znaczeniu. Są jednak tacy, którzy scedowali obowiązek jej przygotowania na jakiś bliżej nieokreślony zespół roboczy, który jedzie gotowcami z internetu nie zastanawiając się nad tym, jakie skutki to przyniesie (taką ciężką chwilę przeżyłam kiedyś podczas homilii jednego z biskupów, który był misjonarzem i ma mnóstwo poruszających historii Bożego działania do opowiedzenia. Tak się jednak złożyło, że zamiast mówić młodym o Bogu, zaczął od… odczytania definicji Światowych Dni Młodzieży wziętej słowo w słowo z Wikipedii, a potem nie było lepiej. Mówił do ludzi, którzy ŚDM-ami żyją na co dzień. Kto mu to pisał? Dlaczego w tym aspekcie zgodził się na takie zmarnowanie swojego potencjału? Nie wiem. Ale żal.).

Są biskupi, którzy tak głoszą, że się ludzie nawracają, że coś do nich dociera, że Duch w tym działa. I są tacy, którzy tak jakby odhaczają tylko smutny obowiązek. I to też robi różnicę. Jasne, że Duch wieje kędy chce, ale też łaska buduje na naturze. Nie jest wszystko jedno. Wciąż są ludzie, którzy czekają właśnie na to „światło z nieba” i na mądre nauczanie, choćby miało formę nagrania opublikowanego na YouTube, a nie zakładało konieczności uczestniczenia w Eucharystii z biskupem. To ma znaczenie.

Ma znaczenie styl bycia biskupa

Po trzecie – traktowanie biskupów jak celebrytów. „Generalnie jednak ludzie traktują biskupów jak Igę Świątek czy Roberta Lewandowskiego. Lubią się pochwalić, że go znają, że go lubią, że mają podobne poglądy, że ich bierzmował, że był w ich parafii...” Być może starsze pokolenia jeszcze tak podchodzą do rzeczy, ale młodsze, z moim na czele, już raczej (a może nawet na pewno) nie. I trochę sobie myślę, że to szkoda. Bo bycie celebrytą oznacza wyróżnianie się czymś, co przyciąga uwagę, choć może iść w złą albo dobrą stronę. Oznacza rozpoznawalność. Oznacza bycie autorytetem. I w zasadzie to fajnie by było, gdyby taką popularność i wpływ mieli biskupi. Gdyby ludzie chcieli sobie z nimi robić selfie na ulicy, gdyby komentowali każde ich słowo, gdyby pozostawali pod ich wpływem i interesowali się ich życiem tak bardzo, jak życiem Lewego.

Jednak żeby być celebrytą, trzeba mieć osobowość (albo świetnie ją udawać), trzeba mieć wizję, trzeba mieć misję. I to też ma znaczenie: czy biskupem zostaje ktoś, kto chce z całą pokorą być "celebrytą" w służbie Jezusa i tej celebryckości używać jako narzędzia do ewangelizowania, czy zostaje nim ktoś, kto nie potrafi swoją osobowością wywierać wpływu na innych. Jasne, że biskup ma nauczać, rządzić i sprawować kult i to są jego kluczowe zadania – ale można to robić w różnych stylach i ten styl też ma znaczenie.

Decyzje biskupa mają znaczenie nie tylko dla duchownych

Po czwarte. Pisze ksiądz: „Może dla pewnej części duchowieństwa to jest ważne, kto będzie, bo dobrze jak w pracy się ma dobrego szefa.”

No więc pozwolę sobie na taką myśl, że to jest ważne dla o wiele większej części diecezjan, niż tylko dla pewnej części duchowieństwa. Choć można to przegapić, bo przecież pozornie człowiek świecki jest w stanie żyć sobie w diecezji latami, wzrastać w wierze i nie wiedzieć, jak wygląda jego ordynariusz, bo bazą jego duchowej formacji jest parafia oraz wspólnoty i miejsca, które sam sobie wybierze. Biskup mu do tego niepotrzebny… Ale to tylko pozory, bo przecież to biskup decyduje o tym, co się dzieje na terenie diecezji, o tym, jakie będą w niej wspólnoty, stowarzyszenia i jaki ksiądz będzie w jakiej parafii. A to ostatnie często przekłada się albo na duchowy wzrost, albo na duchową zapaść wśród świeckich. Przychodzi dobry ksiądz – parafia ożywa, przychodzi zmęczony życiem frustrat – parafia umiera. Niby to kwestia parafii, ale księdza na parafię kieruje biskup i to jego mądre decydowanie, dobry wgląd, jego relacje z duchowieństwem decydują o tym, czy w parafii znajdę duchowy pokarm, czy pusty paśnik. Do tego dochodzi kwestia np. osób konsekrowanych: są posłane do służby Kościołowi, podlegają biskupowi, ale biskup czasem nie wie, co właściwie miałby z nimi robić, więc ogranicza się do przyjęcia informacji, że ma na terenie diecezji na przykład dziewice konsekrowane. I tyle. Ich potencjał jest niewykorzystany, a mogłoby z tego wyniknąć wiele dobra. Więc znowu: ma znaczenie, w jakim stylu sprawuje władzę biskup diecezjalny. Nie jest wszystko jedno.

Nie jest tak, że biskupi nie mają już na nic wpływu

I po piąte. „Ani papież, ani biskupi, ani księża, ani ktokolwiek nie ma większego wpływu na rzeczywistość.” I jeszcze do tego: „Nie kto będzie biskupem w Krakowie czy w Warszawie, tylko czy istnieje taki sposób czy droga działania, które pomogłyby bardziej uwierzyć w Chrystusa i być Chrystusowi posłusznym.”

Muszę przyznać, że te zdania mocno mnie poruszyły. Może w kręgach kapłańskich jest inaczej, ale w naszym, świeckim życiu to, co robią i co mówią papież, biskupi, księża, ma wpływ. Niekoniecznie wprost, w bezpośrednim przełożeniu, więc bywa, że trudno to zauważyć. Czasem – trzeba to przyznać – jest on mocno negatywny. Czasem pozytywny. I co więcej, każdy papież, biskup i ksiądz ma taki wpływ, jaki mu Pan Bóg daje na swój Kościół. Jednym daje większy, innym mniejszy. Wiem, że bywa niewidoczny, schowany w efektach, które się dopiero okażą. Stawianie sprawy w taki sposób – że duchowni nie mają wpływu na rzeczywistość – brzmi dla mnie jak… rezygnacja. Choć myślę, że intencja takiego sformułowania mogła być inna, trudno mi ją rozumieć inaczej. To jak włączanie opcji usprawiedliwiania ewangelizacyjnej nieskuteczności, „bo już nie mamy na nic wpływu”. Bo środki się przeżyły. I z jednej strony można powiedzieć, że w historii zbawienia sporo było ludzi, których Bóg wybrał, by mieli wpływ, a oni zrezygnowani odpowiadali: „to nie ma sensu, Boże, nikt mnie nie słucha, daj mi w spokoju umrzeć”. Ale mimo to nie przekraczali cienkiej linii totalnego zrezygnowania, dawali się za to prowadzić Duchowi. A Duch wybiera i kieruje. I mam głębokie przekonanie, że to jest kolejna rzecz, która ma ogromne znaczenie: czy biskupem zostaje ktoś, kto odważnie idzie za natchnieniami Ducha, czy ktoś, kto z rezygnacją godzi się na bycie tylko sprawnym zarządcą, bo nic się tu już od jego działań przecież nie zmieni.

Przeczytaj cały wpis ks. Węgrzyniaka:

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy to ważne, kto będzie biskupem? Polemika z ks. Węgrzyniakiem
Komentarze (7)
SM
Sylwester Mrozik
28 lipca 2024, 12:19
Przysłuchuję się rozmowom katolików i jedno z nich wynika: już dawno nie było takiego muru między NAMI (laikat) i NIMI (duchowieństwo). Kompletny brak zaufania w obie strony. Jedną z przyczyn jest oczywiście brak roztropności (chciałem użyć innego słowa) biskupów, którzy myśleli że dla rzekomego dobra Kościoła można przenosić księży-pedofilów z parafii na parafię i NIKT SIĘ O TYM NIE DOWIE. Plus ich oderwanie od rzeczywistości (list episkopatu, gdzie twierdzili że Kościół w Polsce jest u szczytu prześladowań). Plus jawne popieranie jednej z partii. Tak, na dzień dzisiejszy żaden biskup nie będzie słuchany. Zadanie numer jeden dla Kościoła jako instytucji to odzyskanie zaufania, sądzę że biskupi już o tym wiedzą.
NK
~Nie Katolik
27 lipca 2024, 07:42
Bo ludzie to nie są jakieś trybiki w maszynie, ale są ludźmi którzy myślą, czują, szukają, mają swoje pragnienia. Przede wszystkim - pragną być szczęśliwi. A Kościół stara się wymagać zamiast uczyć ludzi jak wymagać od siebie, żeby ich życie nie stało się ruiną. Chrześcijaństwo jest drogą, byciem uczniem Jezusa, budowaniem relacji miłości z Bogiem. I ludzie raczej nie będą słuchać kogoś, kto będzie próbował ich tylko pouczać. Ludzie sami sobie wybierają autorytety - biskup, nie biskup, może być nawet jakiś zwykły człowiek, który ich zainspiruje. Pokaże, że dobroć ma sens, że życzliwość ma sens. I że Jezus jest skałą, na której warto budować.
AM
~Alicja M.M.
25 lipca 2024, 22:37
W pełni się z Panią zgadzam! Stwierdzenie ks. Węgrzyniaka może wyrażać sarkazm lub rezygnację, ale niezależnie od tego – mimowolnie poświadcza pewną bardzo powszechną skłonność (pokusę), zapewne w jakimś stopniu znaną nam wszystkim. Mam na myśli postawę „wszystko albo nic”: jeśli coś (lub ktoś) nie ma naprawdę wielkiego wpływu, jeśli nie wykazuje wielkiego zaangażowania, jeśli nie widać pożądanej wielkiej zmiany – to mały wpływ, niewielkie (mam na myśli nieintensywne, ale autentyczne) zaangażowanie, niewielką zmianę łatwo uznać za nieważne.
WT
~Wojtek T.
25 lipca 2024, 02:20
post ks. Węgrzyniaka to dość sarkastyczne stwierdzenie, że wielu z nas starannie oddziela sferę sacrum od profanum, czy życie religijne od świeckiego tak, by były one nieomal sterylnie rozdzielne, nie przenikały się i wzajemnie nie inspirowały. Funkcjonują tu jakby dwa całkowicie odrębne centra decyzyjne, gdzie jedno nie może nawet zadać pytania drugiemu z obawy, że cała ta misternie budowana i sporym nakładem sił utrzymywana konstrukcja zawali się jak domek z kart. Dlaczego tak jest - to jest zasadnicze pytanie. Niestety, post może mieć tylko 1000 znaków.
MP
~Mateusz Prześny
25 lipca 2024, 01:24
Ma znaczenie kto zostaje biskupem. Wybór powinien byc jawny. Kuedy czytam, że nowy biskup - nominat pracował w kurii, był rektorem, a nie był normalnym księdzem., myślę - znowu nic. Po drugie urząd zmienia. Po trzecie, biskupi nie rozmawiają z księżmi. Tak w pierwotnym Kosciele nie było. Siedzą, ksieza, sluchaja kolejnych wygłosów, podpisują listę obecnosci. Nikt ich o nic nie pyta. Maha wykonac to i tamto. Szanowna Pani Redaktor wielu rzeczy nie rozumie.
IM
~IIdalia Mroczek
24 lipca 2024, 23:16
Konkretne przemyślenia. Dużo idealizmu, który raczej nie ma szans w zetknięciu z rzeczywistością.
OZ
~Onufry Zagłoba
24 lipca 2024, 20:49
Casus biskupa Casus biskupa - nominata Franciszka Ślusarczyka obala sens owej polemiki ( primo: gorliwym, rozmodlony kapłan, secundo: powód rezygnacji - jest po części odpowiedzią, bo resztę już wspomniał w/w x. Węgrzyniak ). D.O M