Czy tylko w celibacie można służyć Bogu?
W czasach, gdy przygotowywałem się do kapłaństwa, a więc wcale nie tak dawno temu, seminarzystom (a w zakonach nowicjuszkom i nowicjuszom) powtarzano, że tylko w celibacie można służyć Bogu niepodzielnym sercem. Czasem, zdecydowanie rzadziej, można było usłyszeć nawet, że celibat jest „białym męczeństwem”. Nie wiem jak to wygląda obecnie.
Domyślam się jednak, że wiele w tej kwestii się nie zmieniło. Takie myślenie ma swoje korzenie między innymi w nauczaniu św. Pawła, które słyszymy w czytaniu: „Człowiek bezżenny troszczy się o sprawy Pana (…). Podobnie i kobieta: niezamężna i dziewica troszczy się o sprawy Pana”.
Dzisiaj już doskonale wiemy, że życie małżeńskie jest nie mniej owocne od życia w celibacie. Małżeństwo nie tylko nie przeszkadza w służbie Bogu, lecz przeciwnie – samo jest służbą, gdyż jest przez Boga chciane i jest Jego błogosławieństwem. Nie jest zatem istotne, czy żyjemy w małżeństwie, czy w celibacie. Istotne jest to w jaki sposób żyjemy i jaka jest religijna jakość naszego życia. Istotne jest, czy dostrzegamy w życiu znaki Bożej obecności i Bożego działania. Widzicie je w waszym życiu, w waszych rodzinach, w waszych małżeństwach? Istotne jest także to, czy inni w naszym życiu dostrzegają, jak bardzo to życie jest inspirowane wiarą.
Bardzo porusza mnie historia czeskiego księdza Tomáša Halíka, jednego z najwybitniejszych teologów naszych czasów. Gdy był małym chłopcem, wraz z ojcem ateistą, odwiedził czeskie miasto Klatovy. Ojciec pokazał mu tam cudowny obraz Czarnej Madonny, kiedyś podobno roniący krwawe łzy. To – wydawałoby się – mało znaczące wydarzenie, bardzo poruszyło małego Tomáša.
Kilkadziesiąt lat później napisze w swojej autobiografii: „Po raz pierwszy poczułem tam fascynujące, a zarazem przerażające tchnienie tajemnicy”. Ks. Halík wspomina też inne zdarzenie. „Pamiętam, że na krótko przed śmiercią ojciec był ze mną w praskim kościele św. Ignacego, i kiedy wychodząc, obejrzałem się, pierwszy raz widziałem go klęczącego; nic na to nie powiedziałem. Milczeliśmy o tym obaj”. Dwa lata przed śmiercią swojego ojca, Tomáš Halík napisał do niego list, w którym podziękował mu, że choć był „ateistą”, to jednak pomógł mu znaleźć drogę do wiary i dał mu najlepsze wychowanie religijne przez to, że był dla niego dobrym ojcem.
Z rodzinnej pobożności wynieśli zranione uczucia, zły wizerunek Boga i patologiczny obraz religii oraz człowieka.
Kiedy czytam tę historię ks. Tomáša Halíka, nie mogę nie skonfrontować jej z historią mojego życia. Obie bowiem mają wiele zbieżnych punktów. Nie mogę też nie pomyśleć o tych wszystkich moich znajomych, którzy choć wychowani w religijnych rodzinach, w których – wydawać by się mogło – żarliwie praktykowano wiarę, dzisiaj są ludźmi oddalonymi od Kościoła, niewierzącymi, a nawet odczuwającymi swoiste obrzydzenie do wszystkiego, co z religią się kojarzy. Wszystko przez to, jak mówią, że zmuszano ich do wypełniania określonych rytuałów i dziwacznego stylu życia, nie pokazując przy tym w ogóle Boga i Jego działania. Z rodzinnej pobożności wynieśli zranione uczucia, zły wizerunek Boga i patologiczny obraz religii oraz człowieka.
Podobnie – w mojej ocenie – wygląda problem odwracania się od wiary wielu ludzi młodych, którzy decydują się zerwać więzi łączące ich z Kościołem. Odchodzą, ponieważ nikt im nie pokazał Boga. Były wymagania, nakazy, zakazy, brak poszanowania wolności. Zabrakło najważniejszego – Boga. Jakże mądrego ojca miał ks. Halík – choć ateista, to duchową mądrością przewyższał niejednego księdza.
Małżeństwo nie tylko nie przeszkadza w służbie Bogu, lecz przeciwnie – samo jest służbą, gdyż jest przez Boga chciane i jest Jego błogosławieństwem.
I jeszcze jedno. Według św. Marka, Jezus rozpoczął swoją misję od znaku uwolnienia człowieka opętanego duchem nieczystym. Wydarzenie miało miejsce w czasie szabasowego nabożeństwa w synagodze, co jest dość istotnym szczegółem. Duch nieczysty znajduje się bowiem tam, gdzie go nie powinno w ogóle być: w miejscu kultu i duchowego wzrostu. Tymczasem właśnie tam czaił się demon, chcąc zawładnąć świętą przestrzenią, do której wchodzi jej prawowity Właściciel: Pan i Prawodawca. To dla nas ważna lekcja.
Często zapominamy, że demon może być obecny wszędzie, bo zło może być wszędzie obecne. Nawet w najbardziej religijnym domu. Paradoksalnie to zło może się skrywać za naszymi najbardziej pobożnymi praktykami, jeśli tylko zabraknie w nich miłości, wolności i mądrości. I najważniejsze – nie jest ważne, czy żyjemy w celibacie, czy w małżeństwie. Nasze życie ma być znakiem obecności Boga. Tylko w ten sposób możemy zachęcić innych do wejścia na drogę wiary. Nasze domy, nasze plebanie, nasze klasztory mają być niczym sakramenty – znakami obecności i działania Boga. Czy są?
Skomentuj artykuł