Jestem księdzem, nie mam żony i dzieci. Jestem uboższy o doświadczenie miłości
Chciałbym wyrazić moją wdzięczność wobec Was wszystkich, którzy każdego dnia troszczycie się o swoje rodziny, czasem nawet ofiarnie walcząc o ich przetrwanie i ocalenie wiążącej je miłości. W pewnym sensie zazdroszczę Wam tego doświadczenia, że ktoś Was kocha, czasem nawet na przekór całemu światu.
Przed świętami w wieku 101 lat zmarł w Rimini ks. Probo Vaccarini, ojciec siedmiorga dzieci. Jego czterech synów także zostało kapłanami. W wieku 33 lat ożenił się z Anną Marią Vannucci, z którą miał trzy córki i wspomnianych czterech synów. Owdowiał w wieku 51 lat. 18 lat później, gdy miał 69 lat, przyjął święcenia kapłańskie.
Inny przykład to ks. Paweł Potoczny, który ma żonę, dzieci i jest proboszczem grekokatolickiej parafii w Żelichowie na Pomorzu. Trafiłem też kiedyś na opowiadanie o misjonarzu, który wyrażał swoje współczucie, widząc biednych parafian wybierających z klasztornego śmietnika resztki jedzenia. Zdziwił się jednak, gdy ten, którego żałował, odpowiedział mu mniej więcej tak: „No cóż, jeśli już ktoś jest tu biedny, to ojciec. Ojciec jest nawet biedniejszy ode mnie, bo nie ma ani żony, ani dzieci, ani żadnej rodziny”.
Niedziela Świętej Rodziny z Nazaretu – Jezusa, Maryi i Józefa – każdego roku daje nam sposobność do refleksji na temat kondycji naszych rodzin. Nigdy tego robić nie zamierzałem i mam nadzieję, że nigdy nie ulegnę tej pokusie, by z pozycji eksperta udzielać Wam teoretycznych porad i wskazówek, instruując jak powinny wyglądać Wasze rodziny. Wszak – cytując parafianina i ojca rodziny z przytoczonego opowiadania – sam nie mam ani żony, ani dzieci i przez to jestem uboższy nie tylko o wiedzę w tym temacie, ale przede wszystkim o doświadczenie miłości małżeńskiej i rodzicielskiej oraz towarzyszące jej radości i troski.
Dlatego też chciałbym wyrazić moją wdzięczność wobec Was wszystkich, którzy każdego dnia troszczycie się o swoje rodziny, czasem nawet ofiarnie walcząc o ich przetrwanie i ocalenie wiążącej je miłości. W pewnym sensie zazdroszczę Wam tego doświadczenia, że ktoś Was kocha, czasem nawet na przekór całemu światu. Zazdroszczę Wam małżonkowie i rodzice tej pewności, którą macie. Pewności, że ktoś liczy na Was, jak nikt inny na świecie, dla kogo jesteście jedyni, niepowtarzalni, niezastępowalni. Ta świadomość daje siłę, by nie poddawać się łatwo przeciwnościom losu. Zazdroszczę Wam tej bliskości i czułości, której w tych pandemicznych czasach wszystkim nam przecież tak bardzo brakuje. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że małżeństwo i rodzina to rzadko kiedy romantyczna historia z powieści Harlequina. Jednak ostatnio, gdy wpatrywaliśmy się w Świętą Rodzinę, warto chyba przypomnieć sobie, do jakiego ideału miłości powinniśmy dążyć.
A mnie, człowiekowi bez żony i dzieci, pozostaje świadomość dokonanego wyboru i radość z niego. Nie, nie ubolewam nad wyborem życia w celibacie. Miałem i mam świadomość, że potrzebni są również tacy ludzie, jak Symeon i Anna, których Bóg powołał, by Go rozpoznawali i samymi byli znakami Jego obecności w świecie. Myślę, że Symeon i Anna są swoistymi archetypami osób duchownych. Bo czyż każdy ksiądz nie powinien być, jak Symeon – sprawiedliwy i pobożny?; albo jak Anna, która „nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą”?
Życzę Wam zatem, aby Wasze życie rodzinne było jak najbardziej zbliżone do obrazu życia Świętej Rodziny z Nazaretu, a moje życie – celibatariusza – zbliżone do wzoru życia ukazanego przez Symeona i Annę.
Skomentuj artykuł