Dlaczego nie współczujemy ofiarom koronawirusa

Dlaczego nie współczujemy ofiarom koronawirusa
(fot. PAP/EPA/WU HONG)

Problem polega na tym, że tu wcale nie chodzi o panikę, ale o … empatię. Ale najpierw trzeba dostrzec, że za suchymi statystykami i cyframi w rzeczywistości stoją ludzie.

Stało się. W nocy z poniedziałku na wtorek agencja Reuters podała, że liczba osób, które zmarły w Chinach z powodu koronawirusa przekroczyła 1000. Zaledwie w jeden dzień odeszło 108 osób, a w całym kraju zarejestrowano już ponad 40 tys. zakażeń. Tymczasem w kolejnych dyskusjach na ten temat słyszę, że nie ma postaw do wszczynania paniki, bo liczba ofiar „to nie jest nawet promil” chińskiej ludności. Problem polega na tym, że tu wcale nie chodzi o panikę, ale o … empatię. Ale najpierw trzeba dostrzec, że za suchymi statystykami i cyframi w rzeczywistości stoją ludzie

DEON.PL POLECA




Właściwie nie ma dnia, by media nie zalewały nas kolejnymi doniesieniami na temat epidemii koronawirusa. Choć jestem bardzo daleka od wywoływania niepotrzebnej - lub wręcz szkodliwej -paniki (na co słusznie jakiś czas temu zwracał uwagę Michał Lewandowski), to trudno zamknąć oczy i uszy na informacje dotyczące kolejnych przypadków zakażeń, czy chociażby podejrzeń o zarażenie, o rosnącej z dnia na dzień liczbie zgonów nie wspominając. Za każdym razem, gdy docierają do mnie wiadomości mówiące o kolejnych ofiarach, przypominam sobie słowa, które usłyszałam podczas jednej z niedawnych rozmów na temat sytuacji w Chinach. Mój rozmówca - zapewne mając dobre intencje i usiłując uspokoić uczestników dyskusji - żachnął się, że przecież liczba ofiar nie odpowiada „nawet promilowi” populacji Chińczyków. Tylko, czy na tym „nie-promilu” się skończy? A może wkrótce ofiary będzie trzeba liczyć w procentach? Oczywiście to tylko pytania retoryczne, które w rzeczywistości zadaję tylko po to, by zwrócić uwagę, że za cyframi, statystykami i procentami kryje się to co najistotniejsze (a jednocześnie zaskakująco często w całej dyskusji pomijane), czyli ludzkie życie.

Misie koala słodsze od Chińczyków

Kiedy uświadomimy sobie, że tych 1016 (to stan na wtorkowy poranek - w momencie publikacji tekstu suma ta zapewne wzrosła) ofiar w samych Chinach to nie tylko zbiór cyfr, ale bardzo konkretna liczba zgonów bardzo konkretnych osób, zaczniemy prawdopodobnie inaczej traktować problem, z którym zmagają się Chińczycy. I nie chodzi tu tylko o to, że być może (oby nie) wirus z czasem może stać się również naszym problemem (jak dotąd, w Polsce nie odnotowano przypadków zarażenia, ale w Japonii, Singapurze, Tajlandii, Korei Południowej, na Tajwanie, w Malezji, Wietnamie, Zjednoczonych Emiratach Arabskich, Indiach, na Filipinach, w Nepalu, na Sri Lance, w Kambodży, w Niemczech, Francji, Wielkiej Brytanii, Rosji, Finlandii, Belgii, Szwecji, Hiszpanii, we Włoszech, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Australii już tak!), ale przede wszystkim o wzbudzenie w sobie wrażliwości na dramat tysięcy osób i ich rodzin toczący się na oczach całego świata.

Jako społeczeństwo (zwłaszcza te wyznające chrześcijańskie wartości) deklarujemy się jako osoby wrażliwe na najsłabszych, wykluczonych i potrzebujących pomocy. Poruszają nas zdjęcia wyrzuconych na brzeg ciał uchodźców, chętnie wspieramy głodujące w Afryce dzieci, a jeszcze nie tak dawno masowo rzuciliśmy się na pomoc finansową pochłoniętej niszczycielskimi płomieniami Australii. W tym kontekście zastanawiający jest fakt, że w odpowiedzi na epidemię choroby dziesiątkującej od tygodni najliczniejszy naród świata, właściwie nie pojawiła się żadna inicjatywa - ani państwowa, ani oddolna, mająca na celu wsparcie dla zmagających się z zarazą Chin. Czyżby zdjęcia ukazujące skalę „chińskiego problemu” nie „sprzedawały” się w sieci tak dobrze jak obrazki słodkich misiów koala z nadpalonym futerkiem?

Brak empatii czy wyparcie?

Obserwując reakcje (a właściwie ich brak) na wirusa „made in China” na naszym polskim podwórku, trudno nie odnieść wrażenia, że coś blokuje nas przed skonfrontowaniem się z faktami. Trudno mi uwierzyć, by był to totalny brak empatii (wszak przytoczone wyżej przykłady, chociażby te dotyczące australijskich pożarów, sugerują co innego), bliżej mi do hipotezy, według której zbiorowa znieczulica ogarnęła nas z powodu bardziej złożonych mechanizmów. Sięgając do psychoanalizy, można by się pokusić o podejrzenie czegoś w rodzaju wyparcia, które „chroni” nas przed nieprzyjemnymi konsekwencjami wiadomości płynących z odległych przecież od naszej nadwiślańskiej rzeczywistości Chin. Większość z nas nie ma odwagi, by w miejsce zgonu „X, Y oraz Z” wstawić w myślach swoich bliskich - męża, siostrę, mamę, czy dziecko.

Zwrócił na to uwagę dr Cezary Żechowski, psychiatra, który w jednym ze swoich wpisów w mediach społecznościowych stwierdza: „Zastanawiający jest brak współczucia, a nawet zainteresowania losami osób dotkniętych infekcją koronawirusa w Chinach. Podobnie osobami niosącymi im pomoc. Trudno zrozumieć to inaczej jak wyparcie.

Oczywiście nie twierdzę, że problem tego swoistego wyparcia zasygnalizowanego przez dr. Żechowskiego dotyczy nas wszystkich. Być może odbywają się akcje niosące wsparcie chorym, ofiarom i ich bliskim, o których jakimś cudem nie wiem (mimo że moją wirtualną bańkę w dużej mierze tworzą aktywiści i wolontariusze, a więc ludzie  bardzo wrażliwi na krzywdę bliźnich). Być może trudno nam współczuć Chińczykom ze względu na specyficzną sytuację polityczną w ChRL, gdzie od lat ogromny wolny rynek splata się w dziwacznym tańcu z komunistyczną ideologią (gdzieś przeczytałam, że zdaniem ekonomistów, epidemia koronawirusa może przynosić ok. 30 mld dolarów strat w handlu tygodniowo), być może ze względu na odległość geograficzną i kulturową, a być może jeszcze z innych, wielopiętrowo złożonych przyczyn. Nie wolno mi, a nawet nie chcę ferować wyroków w tej kwestii i nie taki jest cel mojego komentarza. Celem jest raczej postawienie pytania o to, co takiego zadziało się w naszym społeczeństwie, że wybuch chińskiej epidemii, poza gorączkowym monitorowaniem potencjalnego zagrożenia dla Polski, przechodzi u nas właściwie bez echa.

„Heheszki” z koronawirusa

Zaledwie kilka dni po pojawieniu się wzmianek o epidemii, na Facebooku, niczym grzyby po deszczu, zaczęły wyrastać fałszywe konta i fanpejdże „Koronawirusa z Chin”. Jako wielbicielka absurdalnego i nieco czarnego humoru z ciekawością zerkałam na toczące się na „koronaprofilach” dyskusje i bardzo ucieszyłam się, gdy „Koronawirus z Wuhan” zaakceptował moje zaproszenie do znajomych (sic!). Kiedy przeczytałam wpis doktora Żechowskiego o braku empatii i wyparciu, natychmiast zrobiło mi się głupio, że tak lekko przyszło mi wejście w konwencję nieszkodliwego internetowego trollingu. Może to specyfika naszych czasów, w których granica tego, z czego można i wypada się śmiać przesuwa się coraz dalej, a może po prostu najstarszy mechanizm obronny świata, polegający na rozbrojeniu tykającej bomby kpiną.

Nie jest z nami tak źle

A jednak, wbrew czarnym scenariuszom i powszechnemu ignorowaniu problemu, pojawiają się i pozytywne przebłyski. We wtorek Polska Agencja Prasowa poinformowała, że zmagający się z wirusem Brytyjczyk, który zaraził jedenaście innych osób, wyzdrowiał (choć nadal pozostaje pod obserwacją lekarzy), a kilka dni wcześniej Stany Zjednoczone wyraziły wolę przekazania 100 mln dolarów na pomoc dla Chin i innych państw zmagających się z epidemią. "To zobowiązanie, w połączeniu z setkami milionów hojnie ofiarowanymi przez amerykański sektor prywatny, dowodzi silnego przywództwa USA w reakcji na epidemię" - ogłosił amerykański sekretarz stanu Mike Pompeo. Okej, pewnie można by się przyczepić, że to „polityczna zagrywka” umacniającego swoją pozycję Trumpa, ale jeszcze ciekawszy jest fakt, że reakcja zachodniego imperium nastąpiła po tym jak wśród ofiar wirusa znalazł się pierwszy obywatel USA. Czy naprawdę musimy odczuć skutki toczącej się tragedii na „własnej skórze”, by wyciągnąć wnioski…?

Dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Małgorzata Solecka

Twoje zdrowie jest zbyt cenne, abyś stracił je przez absurdy systemu

Najważniejsza jest diagnoza. Wszyscy wiemy, że polska opieka zdrowotna jest chora, ale czy w zetknięciu z nią jesteśmy bezradni?
Czy lekarstwa muszą być takie drogie?

Skomentuj artykuł

Dlaczego nie współczujemy ofiarom koronawirusa
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.