Dlaczego w dyskusji o religii w szkole nie mówimy, jaki właściwie sens ma wiara?

Fot. Charlotte Coneybeer / Unsplash

O religii w szkole mówi się dużo, ale brakuje mi ze strony Kościoła jednego, kluczowego przekazu: dlaczego w ogóle warto być człowiekiem wierzącym? Co to daje, że naszej wiary uczymy dzieci? Czy ten przekaz jest tak oczywisty, że wszyscy to wiedzą? No cóż, rzeczywistość jasno pokazuje, że nie do końca.

Jasne: nasz nowy rząd testuje w ostatnich miesiącach społeczne granice i zaangażowanie obywatelskie, używając do tego tematu religii w szkole. To temat, który łatwo przegrać, bo komu by się chciało wychodzić na ulice z powodu lekcji religii. Zwłaszcza, że wielu rodziców nie jest wcale na sto procent przekonanych, że warto o nią walczyć i z przykrością powiem, że choć jestem innego zdania, to ich rozumiem.

Wspaniali i ci mniej wspaniali nauczyciele

Żeby było jasne: nie chcę tu ujmować nic świetnym nauczycielom religii, których znam osobiście i którzy w ramach swojej pracy dokonują rzeczy niezwykłej – są na tyle blisko młodych, że dzieciaki przychodzą do nich na przerwach rozmawiać o swoich poważnych życiowych problemach (a wszyscy dobrze wiemy, że skala tych problemów bardzo wzrosła w świecie, w którym rządzi TikTok, niepewność i erozja relacji).

DEON.PL POLECA

To jeden aspekt: ludzie pracujący z zaangażowaniem, mający dobrą relację z Jezusem, która przekłada się na ich życie i sprawia, że są mądrzy, wspierający, ludzcy, podchodzący z troskliwością i szacunkiem do drugiego, niedorosłego człowieka. Drugi aspekt to fakt, że takich nauczycieli nie jest większość. Na skali są jeszcze ci zwyczajni, pracujący wystarczająco dobrze, choć bez fajerwerków, oraz ich całkowite przeciwieństwo – ze smutkiem muszę stwierdzić, że rekrutujące się zazwyczaj ze stanu kapłańskiego.

To księża wysłani do szkoły, żeby na siebie zarobili, choć wcale nie chcieli tam iść, mający pierwszeństwo w przydziale etatu przed utrzymującymi rodziny świeckimi nauczycielami, wcale się do uczenia nie garnący i nie przejawiający talentów w tym względzie, traktujący szkołę jako dopust Boży, nie lubiący uczyć i marnujący czas lekcji na puszczanie uczniom filmów. Albo na siedzenie i gapienie się przez okno, jak to przez okrągły rok robił mój licealny ksiądz katecheta (mimo naszych prób nie dało się z niego nic wykrzesać).

Jest jeszcze jedna grupa: nazwałabym ich katechetycznymi tradsami – to ludzie zamknięci na innych, twardogłowi, surowi nauczyciele wymagający nawet nie wiedzy, ale bezwarunkowego posłuchu i skrupulatnego wypełnienia wymyślonych przez nich obowiązków. Jeśli twoje dziecko trafi na nich w podstawówce, spędzisz godziny na pomaganiu mu w rzeczach, które ani trochę nie przybliżają do Boga, za to skutecznie zniechęcają do religii jako przedmiotu. Co gorsza, nie da się o tym z takimi nauczycielami rozmawiać, bo każdą uwagę uważają za atak na religię w szkole i Kościół w ogóle, a przymykanie oka na marną jakość traktują jako słuszny objaw lojalności wśród wierzących.

Rodzice, którzy sami mają trudności z wiarą

W takie okoliczności wchodzą rodzice. Tak, to ci sami, którym w liście pasterskim biskupi przypominają, że zobowiązali się do wychowania w wierze swojego dziecka, więc powinni je posyłać na religię. I ci sami, którzy przeżywają kryzysy, którym rozpadają się małżeństwa, których dzieci mają już diagnozę utrudniającą życie, którzy się rozwodzą, odchodzą od Kościoła, których bulwersują skandale z udziałem duchownych, brak finansowej transparencji, niemożliwość współdziałania w parafii, bo decyzyjnym udzielnym księciem jest w niej proboszcz o strasznym charakterze.

Część z nich jest religijna tradycyjnie: znają zwyczaje, obrzędy i formuły, ale nie mają żywej relacji z Bogiem. I nie potrafią odpowiedzieć na pytanie: dlaczego wierzysz? Co ci to daje? Ich bycie katolikami jest z rozpędu, przekonania, że tak należy, z tradycji i wychowania, czasem z nawyku, kiedy indziej z lęku przed opuszczeniem znanego brzegu. Tak zostali nauczeni i niedzielne kazania nie pomagają im zmienić tego stanu rzeczy.

Nie widzę nikogo, kto w ostatnich trzech miesiącach, gdy trwa gorąca dyskusja o lekcjach religii w szkole, oficjalnie jako głos Kościoła wyszedłby i jasno, w czterech punktach powiedział, dlaczego warto wierzyć w Trójcę Świętą, być katolikiem, mieć relację z Bogiem i ludźmi w Kościele. Można się spierać, że to oczywiste, ale właśnie o rzeczach oczywistych zapomina się najczęściej. I zamiast sobie to przypominać, jesteśmy wciągani w narastający konflikt i karmieni komunikatami, ze religia w szkole to kluczowa rzecz. Dlaczego? No przecież wszyscy to dobrze wiemy.

Minister, która nie szczędzi złych słów

Trwa wojenka, a nawet wojna: Barbara Nowacka z przekonaniem odgrywa swoją rolę (a może to nawet nie jest rola, tylko prawdziwe przekonanie?). Najlepszym podsumowaniem działań MEN jest dla mnie jedno z ostatnich zdań ekspertyzy profesora od prawa wyznaniowego, Pawła Boreckiego. O lipcowym rozporządzeniu napisał: „analizowany akt zdradza czytelną niechęć, by nie rzec – wrogość, organu prawodawczego (Minister Edukacji) wobec religii jako takiej”.

Nie da się z nim nie zgodzić: wszystkie wypowiedzi minister, łącznie z „wyciem o kasę” biskupów i zarzucaniem im kłamstw pokazują, że po stronie ministerstwa nie ma żadnej dobrej woli, żadnej chęci do działania „w porozumieniu” i że, łagodnie mówiąc, MEN ma wyrąbane na porządek prawny i jedzie na sparafrazowanym echu Kargula: „prawo musi być po naszej stronie”. A jeśli nie jest - tym gorzej dla prawa; nie będziemy się przejmować, zrobimy, co chcemy, nie pytając o zdanie wyborców, bo nie po to wygrywaliśmy wybory, żeby się teraz przejmować większością obywateli albo ich dobrem. My sami wiemy, co jest dla nich dobre, a co nie!

Z konieczności na tym samym poziomie odpowiada episkopat: podważając legalność rozporządzenia, udowadniając jego niezgodność z fundamentami polskiego prawa, przede wszystkim z konstytucją, domagając się przestrzegania prawnych ustaleń. I choć w opiniach wszystkich czterech największych wspólnot wyznaniowych w Polsce podkreślano, że lekcje religii to nie tylko przekaz wiedzy religijnej, ale okazja do rozmowy o życiu dzieciaków, szalenie ważna w obecnych czasach (psychologów brak, liczba prób samobójczych szybuje w kosmos, dzieci z problemami przybywa wielka liczba z każdym rokiem) – ten wątek nie został w żaden sposób podjęty. Choć w innych kontekstach mówi się o nim bardzo dużo, a jednym ze stu postulatów KO były pieniądze na działanie Telefonu Zaufania dla dzieci i młodzieży – nie dostrzega się, że tę rolę już od dawna pełnią dobrzy nauczyciele religii.

Lekcje religii sprowadzane do "skoku na kasę"

Temat religii w szkole w publicznej debacie jest więc sprowadzany do skoku na państwowe pieniądze i do „wtrącania się” biskupów w politykę. Mniejsza z tym, że te pieniądze biorą się z podatków ponad 27 milionów polskich katolików i że ci katolicy, podobnie jak członkowie innych wyznań, mają ustawowe prawo do tego, by państwo sfinansowało ich dzieciom te lekcje.

Głośno nie mówi się też o tym, że religia katolicka daje swoim wyznawcom pakiet wartości, które nie pozwalają ludźmi zarządzać, jakby byli głupi i szukali w życiu tylko pieniędzy i przyjemności bez myślenia o konsekwencjach (a te konsekwencje to między innymi spirala długów, spaprane relacje, depresja, życiowe wypalenie i utrata sensu). Że dobrze pojęta katolicka duchowość i moralność daje w efekcie ludzi, którzy zastanawiają się nad sensem życia i nad tym, czy to, co robią, jest dobre, czy złe, oraz wybierają to, co dobre, choćby miało kosztować więcej i być trudniejsze, są uczciwi, życzliwi, mają otwarte serca i mniej egoizmu w sobie. A to jest bardzo niewygodne dla rządzących, więc najlepiej byłoby taki sposób kształtowania ludzi skutecznie popsuć, żeby nie mieć z nimi problemu i umeblować sobie kraj tak, by przynosił wybranej grupie jak największy zysk.

Dla rządu więc według mnie sprawa toczy się o pieniądze (zaznaczmy: z różnych źródeł) i o łatwych do manipulowania ludzi. Dla nauczycieli religii – o dzieciaki, które potrzebują trwałych wartości i rozmów o życiu, oraz o ich samych i ich rodziny, które trzeba utrzymać (bardzo niesprawiedliwe wydaje mi się jednoczesne rządowe dbanie o pracę i pensje nauczycieli i stawianie pod znakiem zapytania pracy i pensji ponad 20 tysięcy osób z tej grupy. To jest dopiero nierówność!). Dla episkopatu to sprawa o zachowanie trwającego dotąd porządku i o miejsce katolików w życiu społecznym, dla rodziców – trudna kwestia określenia swoich wartości i priorytetów często wbrew trendom i z wystawianiem się na pośmiewisko.

List pasterski, który nie wyjaśnia, dlaczego warto wierzyć

Dlatego trochę mnie zawiódł list episkopatu na tydzień wychowania. Są w nim cztery kluczowe stwierdzenia: że to ważne, by system wychowania w szkole był spójny przekonaniami rodziców. Że ważnym czynnikiem sprzyjającym zdrowiu psychicznemu jest dojrzale przeżywana religijność. Że współpraca w procesie wychowania jest wielkim dobrem. Że obowiązkiem rodziców jest wychowanie dzieci po chrześcijańsku. Jednak wszystkie te słuszne stwierdzenia zatrzymują się na poziomie- no właśnie, stwierdzeń. Nie ma tu żadnego wyjaśnienia, dlaczego.

Dlaczego wiara jest taką wartością? Dlaczego ważne jest, by system wychowania dziecka był spójny? Dlaczego zdrowa duchowość pomaga zachować zdrowie psychiczne? Dlaczego moim obowiązkiem jako rodzica jest wychować dzieci po chrześcijańsku? Jako katoliczka powinnam to wiedzieć. Co, jeśli nie wiem? Co, jeśli nikt mi tego nigdy jasno i wprost nie powiedział, nie udowodnił, nie dał odkryć? Co, jeśli całe życie słyszę tylko, CO powinnam robić, ale nikt mi nie mówi, JAK i DLACZEGO? Tego mi bardzo brakuje w rozmowie o religii w szkole: prostej, zrozumiałej, udzielonej przystępnym językiem odpowiedzi na pytania, dlaczego to jest dla nas, katolików, takie ważne.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego w dyskusji o religii w szkole nie mówimy, jaki właściwie sens ma wiara?
Komentarze (25)
WN
~w n
2 września 2024, 23:28
Pasterz daje swoje życie za owce, a Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka - ucieka w fikcje komisji, obrad, liczby lekcji i efektów kształcenia, tudzież wizji prowadzenia religii osobno a katechezy osobno. To jest ucieczka przed faktami. Jeśli Biskupi będą najpierw Pasterzami to wszystko inne się ułoży.
KK
~karol karol
2 września 2024, 11:59
A pani się zastanawiała w ogóle, czy "wiara ma sens"? Czy boi się Pani tych pytań? Pytam bez złośliwości i pozdrawiam!
ŁR
~Łukasz Ruda
4 września 2024, 18:38
W „zastępstwie” służę Panu pomocą. Na to pytanie, z perspektywy psychologicznej dość przystępną odpowiedź może Pan znaleźć np. u Wiktora Frankla. Natomiast mniej przystępną, ale „piorunującą” (bo z perspektywy teologicznej) np. u Teresy z Avilla.
TP
~Teodor P.
1 września 2024, 18:36
To założenie dość na wyrost, że spośród ludzi żyjących w Polsce, 27 milionów, to płacący podatki katolicy, popierający finansowanie lekcji religii w szkole, a nie na przyklad WF-u, zamiast.
AK
~Ania K
2 września 2024, 16:33
Ale już na 100 proc wszyscy oni chcą edukacji seksualnej swoich dzieci. Tak?
SM
Sylwester Mrozik
1 września 2024, 18:05
Mimo pojedynczych głosów księży (ks. Kaczkowski, ks. Pawlukiewicz) wciąż jakoś słabo słychać w Kościele że Bóg nie zsyła na ludzi chorób i cierpienia. Sporo katolików, nawet jeśli im się jako tako układa w życiu, żyją w lęku że to zaraz się skończy, bo Bóg lubi zsyłać cierpienie żeby czegoś ludzi nauczyć. Choć ks. Kaczkowski prosto to wytłumaczył (,,Jesteśmy biologią, na coś musimy się zepsuć") a ks. Pawlukiewicz pisał ,,Jezus nigdy nie obdarzył nikogo cierpieniem", katolicy wiedzą swoje - Bóg to sędzia sprawiedliwy, który za dobro wynagradza a za zło KARZE, KARZE, KARZE ! Po to wierzą - bo inaczej Bóg ich zniszczy. Chyba Kościołowi to pasuje, żeby utrzymać posłuszeństwo, ale mam wrażenie że takie widzenie Boga działa tylko na ludzi starszych.
KS
~Ka Sia
2 września 2024, 17:06
Jestem katoliczką od 33 lat i ani razu nie słyszałam w kościele że Bóg zsyła na kogoś choroby za karę. Może to kwestia twojego środowiska?
FB
~Filip Bitnar
4 września 2024, 10:41
Jestem katolikiem od 40 lat, mieszkałem w kilku miastach w Polsce i choroby za kary czy 'mody z zachodu' bardzo często słyszałem w kościele
JM
~Justyna Mic
5 września 2024, 11:30
Choroby mają swoje przyczyny, czasem znane a czasem nieznane. Gdy wiadomo, jak ich uniknąć, a mimo wszystko ktoś podejmuje ryzykowne zachowanie, to określenie kara nasuwa się sama, choć kto inny nazwałby to konsekwencją. Dla chrześcijanina nie ma znaczenia, czy choroba jest zawiniona (np. niezdrowym stylem życia) czy nie. Każdemu choremu trzeba pomóc.
EM
~Ewa Maj
1 września 2024, 16:15
Pytania o sens wiary i religii być może nie padają, bo są jakoś niebezpieczne. Szukając odpowiedzi można by na przyklad rozważać brak sensu, sens wątpliwy, niesprawdzalny, sens motywowany pragmatyzmem, sens sprowadzony do spoiwa społecznego...
PN
~Piotr Najoh
1 września 2024, 15:15
Rozumiem rozgoryczenie wielu wierzących. Chciałbym, żeby faktycznie doszło do porozumienia w pełni tego słowa znaczeniu. Ale nie potrafię nie pamiętać, że biskupi i większość wierzących nie miała nic przeciwko łamaniu zasad przy zapisie na przedmiot (wbrew ustaleniom zapisywano dzieci z automatu). Nad treściami z zajęć MEN nie miał kontroli, a płacił katechetom i księżom. Na mojej katechezie ksiądz puszczał nam "Egzorcystę" i był absolutnie zafiksowany na punkcie piekła. Nikt się tymi absurdami nie przejmował. I umówmy się - religia w szkole to była katecheza, a nie wiedza o religii. Każde zajęcia zaczynano od modlitwy. Czy to dobre rozwiązanie? Moim zdaniem i dla szkoły i dla wiernych lepiej, żeby katecheza odbywała się w parafii
Jan OPs
2 września 2024, 08:11
Lekcje religii zaczynano od modlitwy!. No skandal, a mogli międzynarodówkę śpiewać i machać tęczowymi flagami.
PN
~Piotr Najoh
2 września 2024, 18:03
Jednym z argumentów zwolenników religii w szkole jest jej informatywny charakter i porównywanie jej z innymi przedmiotami. Do tego argument, że w większości krajów Europy religia w szkole jest. To niedopowiedzenie - w większości krajów religia to religioznawstwo, a nie katecheza, tak jak w Polsce. No i jest to przedmiot, który finansuje MEN, a który pozostaje pod kontrolą kogoś innego. Skoro tak, to niech te zajęcia organizuje, finansuje i gości ten, kto za nie odpowiada. A prawo i zasady, których teraz kościół chce bronić, to te same, które szkole ten sam Kościół łamał. Część z nich wymieniłem w komentarzu wyżej.
NK
~Nie Katolik
1 września 2024, 09:05
Zanim socjalizm w Polsce się posypał, rząd lansował stwierdzenie "socjalizm - tak, wypaczenia - nie". To była wiara rządzących że idee socjalizmu są w istocie dobre, tylko ludzie je wypaczyli. I tak podobnie pani wierzy w "dobrze pojętą katolicką duchowość" - coś, co jest dobre, a ten cały ogrom zła to jest nic więcej tylko jakieś wypaczenia. Niestety, jakoś ten wredny świat nie chce widzieć tego w ten sposób. Patrzą na te wypaczenia i odsuwają się od Kościoła. Widzą ludzi, którzy mają niczym nie uzasadnione poczucie własnej moralnej wyższości, i związane z tym prawo do osądzania innych. Myśli pani że dla niewierzących nie liczy się życzliwość, uczciwość, że nie zastanawiają się nad sensem życia? Skąd takie przypuszczenia? Ludzie są głęboko poranieni, i to właśnie przez katolików. Z nich rekrutują się ludzie nieprzychylni Kościołowi.
PW
Pokój Wam
31 sierpnia 2024, 22:05
Droga Autorko: trafione w punkt! Z Bogiem!
DM
~Dominika Maria
31 sierpnia 2024, 21:27
Często w środowisku katolików pojawia się taka teza, jakoby depresje i próby samobójcze były domeną tylko, albo w ogromnej większości, osób niewierzących lub ogólnie obojętnych religijnie. Mogłaby Pani podać jakieś badania naukowe na ten temat lub coś innego na uzasadnienie tej tezy.Bardzo mnie to ciekawi. Będę wdzięczna. Pozdrawiam
JM
~Justyna Mic
1 września 2024, 11:09
Są badania, że ludzie wierzący szybciej i łatwiej wychodzą z depresji. Natomiast zapadalność na depresje się nie różni zbytnio.
TP
~Teodor P.
1 września 2024, 18:30
Ciekawe też ile osób wpędziło w depresję życie w permanentnym poczuciu winy i strachu przed wiecznym potępieniem. Oczywiście większość ludzi daje radę, ale perfekcjoniści, zwłaszcza cierpiący z powodu natręctw, to już niekoniecznie (znam to choćby na moim przykładzie).
AK
~Ania K
31 sierpnia 2024, 21:09
Czy to naprawdę jest problem? Może żyję w jakiejś bańce, ale uczestnicząc w życiu kościoła - normalnie- bez wspólnot i nie wiem czego tam jeszcze, nie mam wątpliwości, że chcę, żeby moje dzieci wychowały się w wierze. Widziałam z bliska życie w zsekularyzowanych krajach typu Szwecja i mam nadzieję, że u nas nie doprowadzimy nigdy do takiego dramatu jeżeli chodzi o relacje między ludźmi - przypadkowe relacje, brak więzi, sambo zamiast małżeństwa, to nawet rozwód niepotrzebny, ogromna rzesza jednoosobowych gospodarstw domowych, ogromna samotność. Polska jest na tej ścieżce, ale nadal wierzę, że wychowując dziecko w wierze może uda mu się uniknąć takiego życia, bo to naprawdę martwiąca perspektywa. Czy o tym muszą naprawdę mówić biskupi, a my już swojego rozumu nie mamy?
KS
~Ka Sia
31 sierpnia 2024, 17:39
Bardzo dobry felieton, zgadzam się z nim.
AS
~Aneta S.
31 sierpnia 2024, 16:08
P. Marto, z jednym się nie zgadzam. Niestety, ale często teoria nie idzie w parze z praktyką. Katolickie nauczanie religijne jest często opresyjne, straszące szatanem, lękowe. Rozpiską co wolno, a czego nie wolno. Księża nie mówią o prawie rozeznawania dylematów w swoim własnym sumieniu. Niektórzy nie potrafią zaproponować rozwodu małżeńskiego w przypadku przemocy, z powodu nierozerwalnosci małżeństwa. Takie absurdy są niestety. Moje doświadczenie jest takie, że nasza religia nie wychowuje do wolności. Słusznie Pani zadaje pytania, po co jest nam potrzebna wiara. Tylko takiej przestrzeni na zadawanie takich pytań sie nie tworzy. Bo takie pytania zadają ludzie wolni, ludzie watpiacy, myślący. Nie zgadzam się też z Pani hipotezą, że zdrowie psychiczne zależne jest od zdrowej duchowości. Niedojrzałość i nerwice eklezjogenne są katolikom nieobce, przez serwowaną im duchowość.
JW
~Joanna Wiśniewska
4 września 2024, 21:38
A skąd ta informacja że można unieważnić ślub kościelny gdy występuje przemoc w małżeństwie?
J
~Joanna ~
31 sierpnia 2024, 12:44
Jako praktykująca katoliczka, której dziecko na religię nie chodzi, jestem za ograniczeniem liczby godzin religii. Dwie godziny w tygodniu przy przeładowanym planie lekcji (np 9 godzin dziennie) generują zazwyczaj jedno okienko, w czasie którego uczniowie po prostu grają na telefonie. Nawiasem mówiąc, największy problem z religią jest taki, że pozostałych lekcji jest po prostu za dużo.
E3
edoro 333
31 sierpnia 2024, 12:03
Naprawdę Pani wierzy, że większość wyborców obecnej koalicji jest przeciwna zmianom w lekcjach religii w szkole? Tak nie jest. Większości jest to obojętne w najlepszym razie.
JM
~Justyna Mic
31 sierpnia 2024, 09:54
Bardzo dobry artykuł. Dziękuję. Korzyść to zakazane słowo, czasem słyszy się o nagrodzie. Wszystko mamy czynić bezinteresownie. A nawet Apostołowie zapytali się, co będą mieli z chodzenia za Chrystusem i Jezus nie zganił ich. Zapewnił ich o nagrodzie wiecznej i doczesnej. W niebie i tu na Ziemi. I rzeczywiście tak jest. My wszyscy chodzący za Chrystusem otrzymujemy już tu na ziemi tak dużo, że setki tysięcy ludzi ciągnie łódkami, pieszo, ryzykując życiem by dostać się, tam gdzie my mieszkamy. Tylko, że to dobro nie zależy od miejsca zamieszkania, ale od obecności Bożego prawa wśród mieszkańców.