"Do czego są księża". Pytanie o kryzys tożsamości
Sekularyzacja, galopująca wśród młodzieży, jest tylko jedną z przyczyn spadającej liczby powołań kapłańskich i zakonnych. Inną, nie mniej istotną jest - jak sądzę - pogłębiający się kryzys tożsamości kapłanów, osób konsekrowanych i świeckich.
To był naprawdę dobry dzień. Odbyłem kilka spotkań, nagrałem opowieści o swojej nowej książce (już niebawem będzie o niej więcej - także na portalu Deon), a wieczorem poszedłem jeszcze na pogaduchy ze znajomym księdzem (precyzyjniej zakonnikiem). I właśnie on, gdy piliśmy razem lemoniadę, zadał mi pytanie, które wciąż we mnie siedzi: „Tomek, jak sądzisz do czego są księża? Jaka jest nasza szczególna tożsamość?”. A potem dodał, że bez odpowiedzi na pytanie o to, jakie jest szczególne powołanie kapłanów (ale w sensie ścisłym także księży zakonnych w całej różnorodności ich charyzmatów) nie będzie możliwe przekonanie młodych do tego, że kapłaństwo ma sens, że jest sensownym pomysłem na życie, że warto podjąć ryzyko radykalizmu.
Skąd takie pytanie? Dlaczego jest ono rzeczywiście istotne? Odpowiedź jest, jak się zdaje, oczywista. Model społeczny kapłaństwa, związany z pewnym wyniesieniem, ale i odseparowaniem, przeznaczeniem do rzeczy świętych, przestał być aktualny. Nie widać powodu, by księża mieli zajmować się zarządzaniem, administracją, biurokracją, finansami, by byli - jak to ujmował Benedykt XVI - fachowcami od budownictwa. Tym wszystkim mogą i powinni zajmować się w Kościele ludzie świeccy. To nasza sfera odpowiedzialności, która nie sprowadza się tylko do przekazywania środków na Kościół, ale także do zarządzania nimi.
Ale to nie wszystko. Świeccy, posługując się terminologią socjologiczną, wyemancypowali się, i nie zawsze potrzebują - co także było istotnym elementem tożsamości kapłańskiej - przewodników, pasterzy, kierowników. Fachowcami od modlitwy czy medytacji - czasem nie gorszymi, a nawet lepszymi - są coraz częściej świeccy. Nie inaczej jest z towarzyszeniem duchowym, które z powodzeniem prowadzone może być przez świeckich. Teologia od dawna nie jest już sferą zainteresowania i studiów wyłącznie duchownych, a święcenia kapłańskie niczego istotnego nie dokładają ani do poziomu wiedzy, ani do zdolności komunikacyjnych. Nieczęsto stawia się już także tezę (nawet, jeśli wciąż jest ona obecna w Katechizmie czy rozmaitych dokumentach), że istnieje jakieś lepsze, bardziej Boże, istotniejsze powołanie. Klerykalizm jest odrzucany i to nie tylko w nauczaniu papieskim, ale i w codziennym życiu. Jeśli zaś nie ma chrześcijan „różnych prędkości” i każdy z nas jest powołany do świętości, to trudno nie pytać, po co decydować się na życie kapłańskie? Jeśli to, co przez wieki było specyficznym zadaniem księży, nie tylko może, ale i jest wykonywane przez świeckich, to po co decydować się na to powołanie?
Pierwszą narzucającą się odpowiedzią na to pytanie jest nierozerwalne powiązanie między kapłaństwem a Eucharystią. Jeśli jest powód, by podjąć radykalne wezwanie do kapłaństwa, to jest nim właśnie świadomość znaczenia Mszy świętej, konieczności Eucharystii dla życia chrześcijańskiego. Ksiądz albo jest człowiekiem Eucharystii, zanurzonym w Jej tajemnicę, zakorzenionym w liturgiczne jest sprawowanie, albo w istocie przestaje być niezbędny. Wszystko (niemal, bo jest jeszcze spowiedź) inne mogą zrobić świeccy. Liturgia i jej sprawowanie, eucharystyczna pobożność to jest zatem przestrzeń kapłańskiej tożsamości. Tam, gdzie zaczyna tego brakować, tam zaczyna brakować powodów, by iść ku kapłaństwu.
Ale, żeby ta eucharystyczna pobożność była żywa, była autentyczna, niezbędne jest osobiste doświadczenie modlitwy w ciszy, medytacji, Adoracji. Bez tego doświadczenia trudno wejść w tajemnicę Mszy, sprawować Ją w pełnej świadomości Jej znaczenia. Gdy jednak to doświadczenie, zawsze osobiste, stanie się żywe, gdy zacznie stawać się codziennością, wówczas ksiądz może i powinien stawać się świadkiem przemieniającej mocy modlitwy, wtedy może stawać się jej nauczycielem, mistrzem duchowym. To jednak wyrastać będzie nie z samego sakramentu, nie z urzędu, ale z tego, co on sam przeżył, przemedytował, czego doświadczył. Tacy świadkowie, nauczyciele, mędrcy będą ostatecznie fundamentem, na którym odbudować będzie można nową tożsamość kapłańską. Nową, ale przecież zakorzenioną w chrześcijańskiej tradycji.
Skomentuj artykuł