Dobro wspólne ‘ofiarą’ politykowania
Papież Franciszek zachęca nas, abyśmy w sierpniu modlili się za polityków. To intencja Papieskiej Światowej Sieci Modlitwy, dawniej tzw. Apostolstwa Modlitwy. Nie, nie będzie to felieton o duchowości albo popularna u jezuitów ‘egzorta’, czyli swoista mowa motywacyjna. Kotłują się w naszym życiu społecznym sprzeczne informacje o planach rządowych dotykających Kościoły, a to za sprawą lekcji religii w placówkach publicznych czy Funduszu Kościelnego, który coraz bardziej przypomina potwora z Loch Ness. Ponoć istnieje, ale nikt go jeszcze na dobre nie widział. W ferworze walki politycznej ginie coraz bardziej dobro wspólne.
Paweł VI przypomniał lata temu, że „polityka jest jedną z najwyższych form miłości, ponieważ szuka dobra wspólnego”. Kiedy dzisiaj słyszymy te słowa i patrzymy na to, co dzieje się w debacie publicznej, zwłaszcza tej dotyczącej lekcji religii w placówkach państwowych, to wydaje się, że żyjemy w jakichś światach równoległych. Wg narracji ministerialnej na lekcje religii uczęszcza mało dzieci. Wiele z nich rezygnuje z lekcji religii. Trzeba zatem ograniczyć ilość godzin katechezy do jednej tygodniowo, a jeśli jest mała grupa, to trzeba łączyć klasy, grupując młodych np. od klasy czwartej do ósmej w grupy przynajmniej trzydziestoosobowe.
Takie podejście wydaje się dziwne, bo jeśli na lekcje religii w 2022 r. uczęszczało w archidiecezji warszawskiej 59,8% uczniów (to najniższy wskaźnik w całej Polsce), a w archidiecezji przemyskiej 96,5% (to najwyższy wskaźnik), więc stosunkowo łatwo można określić, gdzie jest ‘dobro wspólne’. Uczniowie ‘zagłosowali’ własnymi nogami, choć presja (zarówno ze strony władz, nie wspominając o nacisku medialnym) na to, żeby ich zniechęcać do uczestnictwa w katechezie była ogromna. Czy zatem można powiedzieć, że polityka w tym względzie jest ‘szukaniem dobra wspólnego’? Fakty temu przeczą. Papież Franciszek mówił więc, że to nie jest prawdziwa polityka, ale politykowanie. Ono nie przypomina ‘służby publicznej’, którą polityka powinna się stawać.
Nie mniej frustrujące i wywołujące jak najgorsze skojarzenia jest to, co się dzieje wokół Funduszu Kościelnego. Cisza, jaka zaległa wokół tego tematu rodzi z kolei przypuszczenia, że jest jakaś ‘walka buldogów pod dywanem’. To także nie przypomina jednak prowadzenia polityki, która jest szukaniem ‘większego i wspólnego dobra’.
Chyba nie dość przypominania podstawowych faktów w tym względzie. Fundusz Kościelny to nie jest finansowanie przez Państwo działalności duszpasterskiej Kościołów i Związków Wyznaniowych. Często takie myślenie jest nam suflowane, ale to nie jest prawda. Państwo nie finansuje działalności misyjnej żadnego Kościoła, także Kościoła Katolickiego, który jest największy. Wierni utrzymują swoje kościoły głównie ze składek i darowizn, czasami wspomaganych działalnością gospodarczą w ramach obowiązujących rozwiązań prawnych.
Fundusz Kościelny powstał w wyniku ‘umowy’ Państwa (wtedy komunistycznego – 1950 r.) z Kościołami, że zabierze im grunty rolne oraz przejmie niektóre nieruchomości: budynki szkół, szpitali, aptek, ochronek dla dzieci, itp. Z tego wszystkiego powstanie właśnie ów Fundusz, z którego dochody będą przeznaczone na prowadzenie działalności kościelnych instytucji. Państwo nie wywiązało się z tej ‘umowy’. Była to zakamuflowana konfiskata tych nieruchomości. Warto tu odwołać się do wywiadu z ks. prof. Dariuszem Walencikiem, który jest ekspertem w tych sprawach.
Przez lata komunizmu tzw. Fundusz Kościelny był narzędziem walki Państwa z Kościołami, a nie poszukiwaniem dobra wspólnego poprzez wspieranie instytucji edukacyjnych, społecznych, czy opiekuńczo-wychowawczych. Fundusz Kościelny po 1989 r. finansuje częściowo składki ubezpieczenia społecznego niektórym duchownym, zakonnikom czy siostrom zakonnym, lecz tym, którzy nie są zatrudnieni i ubezpieczeni w inny sposób. Na to przeznacza 95% subwencji, jaką dostaje od państwa. Jeszcze raz warto to podkreślić, że to nie jest finansowanie działalności duszpasterskiej.
Kiedy więc słyszymy w debacie publicznej o polityce państwa w odniesieniu do społeczeństwa, trzeba zadać sobie pytanie o to, gdzie jest ‘większe dobro wspólne’. Decyzje, jakie powinni podejmować ‘prawdziwi politycy’ mają mieć na oku to, co służy dobru większości, a nie ich politycznemu zapleczu. Dotyczy to wszystkich aspektów życia, lekcji religii czy działalności Kościołów nie wykluczając. Zbyt często, jednak, dobro wspólne zamiast polityki, pada ‘ofiarą’ politykowania.
Skomentuj artykuł