Dwanaście groszy i strach o świcie. Odszkodowanie dla Tomka Komendy
Rozczula mnie te 12 groszy. Czego stanowią równowartość? Strachu, kiedy było słychać łomot do drzwi? Jakiejś jednej łzy? Niedopitej kawy, która została na stole, gdy po niego przyszli? Ulubionego programu w telewizji, którego nie zdążył obejrzeć? Kilku sekund spędzonych tamtego dnia o świcie w radiowozie?
Pandemia nie odpuszcza. W kraju podziały – ruch Ośmiu Gwiazd i maseczki z błyskawicą. Jakby tego wszystkiego było mało, w środę rano w większości stacji telewizyjnych, radiowych i portali pojawił się na czarnym tle ponury napis: „Media bez wyboru”. Chaos, agresja i wielkie pogubienie.
A w tym wszystkim dobra wiadomość: Sąd Okręgowy w Opolu przyznał Tomkowi Komendzie za 18 lat niesłusznego odsiadywania kary w więzieniu odszkodowanie w wysokości 811533 złotych i 12 groszy [oprócz odszkodowania zasądzone zostało także 12 mln zadośćuczynienia - przyp. red.]. Najbardziej zaintrygowało mnie to 12 groszy. Podobno suma jest wyliczona na podstawie zarobków, jakie miał Komenda w momencie utraty wolności i potencjalnych zarobków, jakie by przez ten cały czas otrzymywał, gdyby nie był w więzieniu. „Sąd bardzo wysoko ocenił wolność obywatela i bardzo się z tego cieszę; to rekordowe zadośćuczynienie” – skomentował decyzje sądu Rzecznik Praw Obywatelskich Adam Bodnar.
Ja też się cieszę. Wygrała sprawiedliwość. Próbuję sobie wyobrazić, jakie to uczucie być obudzonym o świcie przez walącą do drzwi grupę agresywnych policjantów, którzy bez żadnych wyjaśnień zakuwają mnie w kajdanki i wiozą w nieznane. A potem to „nieznane” zamienia się w koszmar, który trwa prawie 20 lat. Kiedy nareszcie udaje mi się wyjść, jestem czterdziestoletnim wrakiem człowieka. Mój dawny świat rozsypał się na kawałki, gdy w kolejnych więzieniach mnie bito i gwałcono przy milczącym przyzwoleniu klawiszy. Bo przecież gwałciciel i morderca dziewczynki zasługuje na największe okrucieństwo ze strony osadzonych, którzy go nazywają „dzieciojebcą”. Tyle tylko, że Tomek Komenda nigdy tej dziewczynki nie widział, a podczas tragicznej sylwestrowej nocy 1996/97 siedział sobie spokojnie w domu…
Przypuszczam, że rzeczywistość drastycznie przedstawiona w znakomitym filmie Jana Holoubka "25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy" jest tylko namiastką tego, co tam się działo naprawdę…
W głowie mi się nie mieści, jak można się tak beztrosko pomylić. Nie zweryfikować przesłanek. Poświęcić niewinnego chłopaka w imię policyjnych układów i szybkiego zakończenia śledztwa, bo przecież trzeba KOGOŚ zamknąć. Równie dobrze można by zrobić na ulicy łapankę jak w czasach okupacji. Ale na szczęście wszystko skończyło się happy endem, jak w dobrym kinie akcji. Tyle że kino akcji urywa się w tym właśnie momencie: ocalony bohater wychodzi na zalaną słońcem ulicę, gdzie czeka na niego rozanielona ukochana. Ewentualnie jeszcze brawurowo wygrywa rozprawę w sądzie. I już jest dobrze. Kłopoty w magiczny sposób wyparowały. Można zacząć żyć długo i szczęśliwie. Kino akcji się tutaj kończy, bo jak opowiedzieć to, co było dalej? Nocne koszmary? Stany depresyjne? Poharataną duszę, która ciągle jeszcze tkwi w więzieniu? Długie godziny u terapeuty?
Czy mogę czuć się bezpiecznie w kraju, gdzie policja w każdej chwili może mnie zakuć w kajdanki w imię jakichś absurdalnych zarzutów?
Oczywiście to wszystko nie musi dotyczyć akurat Tomka Komendy. Nie wierzę jednak, że wyszedł na zalaną słońcem ulicę jakby nigdy nic. Osiemnaście lat absolutnej ciemności pozostawia w psychice trwały, niezatarty ślad. Tacy święci jak Maksymilian Kolbe, Edyta Stein czy Jerzy Popiełuszko w podobnych okolicznościach potrafili zachować nie tylko twarz, ale nawet pogodę ducha i miłość do nieprzyjaciół. Mieli jednak punkt odniesienia, który był jak wąż miedziany przywracający życie Izraelitom na pustyni: krzyż Chrystusa. Taką postawę nazywamy heroizmem. A więc jednak czymś niezwykłym. Nie wszystkich stać na heroizm. Nie wiem, jaki jest stosunek Komendy do Pana Boga. Mało tego: nie wiem, jak ja bym się zachowała w takiej sytuacji.
Dlatego rozczula mnie te 12 groszy. Czego stanowią równowartość? Strachu, kiedy było słychać łomot do drzwi? Jakiejś jednej łzy? Niedopitej kawy, która została na stole, gdy po niego przyszli? Ulubionego programu w telewizji, którego nie zdążył obejrzeć? Kilku sekund spędzonych tamtego dnia o świcie w radiowozie?
Czy mogę czuć się bezpiecznie w kraju, gdzie policja w każdej chwili może mnie zakuć w kajdanki w imię jakichś absurdalnych zarzutów? A równocześnie w tym samym kraju odbywają się tak ohydne praktyki jak handel dziećmi i policja nic z tym faktem nie robi? Podobno po premierze "Oczu diabła" Patryka Vegi prokuratura i policja nareszcie zajęły się tą sprawą na prośbę Państwowej Komisji ds. Pedofilii. Oby. Nie, nie oglądałam jeszcze dokumentu Vegi. Nie wiem, czy się odważę. Nie chcę wiedzieć, ile w tym prawdy.
Chcę tylko pamiętać o słowach, które w ostatnich dniach mi towarzyszą:
Ukochałem cię odwieczną miłością,
dlatego też zachowałem dla ciebie łaskawość.
Znowu cię zbuduję i będziesz odbudowana,
Dziewico-Izraelu!
Przyozdobisz się znów swymi bębenkami
i wyjdziesz wśród tańców pełnych wesela.
(Jr 31, 3 - 4)
Tego newsa nikt mi nie odbierze. Jest aktualny bez względu na to, co się dzieje wokół mnie. Nawet, gdyby ktoś miał mnie bez uprzedzenia wciągnąć o świcie do radiowozu.
Skomentuj artykuł