Dylemat katolickiego wyborcy
Oczekiwanie, że Kościół stanie się "wielkim milczącym" w czasie kampanii nie ma uzasadnienia w nauce społecznej Kościoła - mówi Rada Biskupów Diecezjalnych. Problem jednak w tym, że biskupi dają dość ogólnikowe rady, które nie wiadomo, jak zastosować.
Nigdy nie jestem pewien, jak w oficjalnych dokumentach Konferencji Episkopatu Polski mam rozumieć słowo "Kościół". Z jednej strony hierarchowie piszą, że "zarówno duszpasterze, biskupi i kapłani, a zwłaszcza katolicy świeccy mają prawo, a nawet obowiązek uczestniczenia w życiu społecznym i politycznym". Innymi słowy, to wyszczególnienie różnych "stanów", jak sądzę, pokazuje, że cały Kościół powinien wziąć udział w wyborach. W następnym zdaniu czytam jednak, że "Kościół nie identyfikuje się z żadną konkretną partią, albowiem jego przesłanie skierowane jest do wszystkich, niezależnie od przekonań politycznych". Ale o który Kościół chodzi? Czy o biskupów i księży, którzy nie powinni na ambonach namawiać do głosowania na konkretne partie?
Najwyraźniej biskupi operują w tym krótkim oświadczeniu słowem "Kościół" na dwóch poziomach. W pierwszym przypadku, gdy piszą o obowiązku głosowania, chodzi o cały Lud Boży. W drugim (zabieranie głosu na temat wyborów, formowanie sumień, brak identyfikacji z partią) jedynie o Kościół hierarchiczny, Kościół orzekający na soborach, Kościół oficjalnych dokumentów. Sprawę komplikuje mi jeszcze fakt, że abp Michalik z mocą podkreślał w homilii na Jasnej Górze, że "Kościół to każdy ochrzczony" i wzywał do przełamywania przez wierzących bierności i obojętności wobec spraw społecznych w Polsce. I w głowie powstaje mi pewien mętlik.
Bo kiedy zamierzam wybrać konkretną partię, to czy w oparciu o kryteria podane przez biskupów, czynię to jedynie jako obywatel, mający obowiązek głosowania, gdyż jestem częścią społeczeństwa, ale już nie jako członek Kościoła w szerokim znaczeniu? Po drugie, jeśli Kościół to jednak nie tylko hierarchia (choć tak jest to przedstawiane w komunikacie), to przecież każda wyborcza decyzja wierzącego wyborcy (również duchownego) pociąga za sobą konieczność identyfikacji z taką a nie inną partią i wartościami, które ona reprezentuje. Jako katolik i ksiądz muszę przyjąć program danej partii za swój, aby móc oddać na nią swój głos, przynajmniej w decydujących punktach. Więc jeśli jestem członkiem Kościoła, to jak mam się zdystansować do konkretnej partii i zarazem ją wybierać? Przecież jeśli w wyborze kandydata biorę pod uwagę gwarancję obrony życia ludzkiego i jego godności, troskę o rodziny, zdolność do podjęcia trudnych reform przez przyszłych rządzących, to się wobec tej partii nie dystansuję.
Zastanawiam się również, które z partii spełniają doskonale wszystkie te kryteria. I jak ustosunkować się do faktu, że wiele osób wierzących i chodzących do kościoła (a takich spotykam dosyć często) głosuje na partie, które nie spełniają w 100 % wszystkich tych warunków. Czy oni wykluczają się wówczas z Kościoła, popełniają grzech ciężki, muszą pójść do spowiedzi, stają się ludźmi bez sumienia?
Od pewnego czasu sam przeżywam przedwyborczy dylemat. Dla katolika i księdza zarazem jest to podwójny dylemat. Nie mam wątpliwości, że głosować trzeba. Natomiast narastająca trudność polega na tym, kogo wybrać. W dodatku ludzie, rodzina podpytują na jakie konkretne partie i kandydatów spojrzeć przychylnym okiem. I nie ma co ukrywać, że to rozeznanie bardzo utrudnia rosnąca i częściowo uzasadniona fala społecznego rozczarowania wskutek politycznych kłótni i przepychanek, niespełnionych obietnic i kruszenia kopii o sprawy drugorzędne. Kogo więc wybrać?
Skomentuj artykuł