Dziewczynka z karabinem to kiepska reklama Kościoła
Nie trzeba było być mędrcem do spraw internetu, by przewidzieć, że grafiki przygotowane przez Wydawnictwo Ojców Franciszkanów, przedstawiające między innymi dziewczynkę z karabinem i obrazem Maryi, zrobią nie lada karierę w sieci - oczywiście w tym pejoratywnym znaczeniu.
Sądzę jednak, że warto wyjść poza schemat reakcji typu face palm i spróbować zrozumieć, co owe zdjęcia opatrzone charakterystycznymi podpisami mówią (czy miały mówić) o naszym Kościele.
Kościół walczący to nie Kościół tłukący innych
Pierwsza była wspomniana już dziewczynka z karabinem, "broniąca" obrazu Matki Bożej i opatrzona biblijnym cytatem "Niewiastę dzielną któż znajdzie…". Druga - dziewczynka z watą cukrową, która zdawała się "mówić", że jest zwyczajna - jada mięsko, pija mleko, lubi cukier, używa zabawkowych pistoletów i jest katoliczką. Najnowszym "przebojem" utrzymanym w tej konwencji stało się natomiast zdjęcie dziewczynki ze sporą ilością kiełbasy - podpis do zdjęcia pouczał odbiorców, że jedzenie mięsa nie jest grzechem. Oczywiście, grafiki doczekały się "podsumowań" na portalach satyrycznych, a także wywołały niemało dyskusji na internetowych forach dla chrześcijan. Mnie jednak szczególnie nurtuje pytanie, jakie powinien sobie zadać każdy człowiek, który tworzy przekazy adresowane do szerokiego grona odbiorców: co autorzy tych grafik chcieli osiągnąć, co poprzez swoje prace powiedzieć?
Jeśli celem było chwilowe podgrzanie atmosfery w internecie, to owszem, misja twórców zakończyła się sukcesem. Jeżeli natomiast miały one pełnić funkcję parenetyczną na wzór średniowiecznych rycin, to należałoby się zastanowić, jaką wizję moralności i Kościoła autorzy próbują nam "sprzedać".
Po pierwsze - w przypadku dziewczynki z bronią - mam wrażenie, że autorom chodziło o wskazanie na cnotę odwagi i umiejętności obrony świętości. W moim odczuciu jednak dzielność wcale nie oznacza pilnowania świętych obrazów z karabinem w ręku, lecz odwagę do przyznawania się do wiary w codziennym życiu, ochronę słabszych i pomoc wykluczonym. Pamiętajmy, że choć Kościół nie jest organizacją pacyfistyczną (uznaje za godziwą moralnie na przykład walkę w obronie ojczyzny w sytuacji najazdu), to jednak absolutnie nie zachęca do agresji. W pojęciu "Kościół walczący", które być może twórcy grafiki rozumieją opacznie, chodzi przecież o walkę o zbawienie i pokonywanie własnych słabości, a nie strzelanie (dosłownie i w przenośni) do myślących inaczej.
Coś tak mi się kojarzy, że Jezus błogosławił tych, którzy wprowadzają pokój, a nie tych, którzy spuszczają innym łomot. Oczywiście, jeśli franciszkanie chcą za pomocą ukazywania atrakcyjności przemocy reklamować Kościół (cóż za ponury zbieg okoliczności!), to pewnie do niektórych ludzi to trafi - pytanie tylko, na ile osoby te rzeczywiście chcą być w Kościele dla nauki Jezusa, a na ile - dla swojego wyobrażenia o tym, że w naszej wspólnocie można realizować swój popęd do agresji.
Wegetarianin nie jest katolikożercą
Zdjęcie dziewczynki z watą cukrową i zdjęcie z kiełbasą zdają się natomiast wpisywać w nowy "nurt" kościelny, któremu ulega część duchownych i świeckich - mam na myśli "nurt antywegetariański", który często współwystępuje z niechęcią do troski o środowisko naturalne i o własne zdrowie. W kontekście nauczania Kościoła sprawa jest dość jasna - Katechizm ani jedzenia mięsa nie zabrania, ani nie też jego obecności w menu nie nakazuje. Każdy wierzący człowiek może w tej materii dokonać wyboru sam, choć oczywiście warto mieć na uwadze, że hodowla przemysłowa powoduje nie tylko ogromne cierpienie zwierząt, ale również szkody dla naszej planety, których konsekwencje w pierwszej kolejności ponoszą mieszkańcy biedniejszych rejonów świata.
Chrześcijanie, którzy z mięsa rezygnują (lub je ograniczają) i zachęcają do tego innych, wcale nie próbują wprowadzić do Kościoła kultu natury, lecz raczej empatię i myślenie o kimś więcej, niż tylko o mieszkańcach naszej, sytej cześć Europy. Mniemam, że autorzy rzeczonych grafik wystraszyli się wizji rzeczywistości, w której ktoś katolikom zakazuje jedzenia kotletów, niszcząc tę "zwyczajność" i "tradycję", do której jesteśmy przyzwyczajani. Tymczasem, drodzy Ojcowie, nic nie wskazuje na to, aby ktoś miał wprowadzić w Polsce mięsną prohibicję. Poza tym - niedzielny schabowy to nie to samo, co Eucharystia - nie jest on nam potrzebny do duchowego wzrostu. Może więc, zamiast koncentrować się na obronie kiełbas, warto byłoby zwrócić uwagę na los ubogich (także tych żyjących poza granicami naszego kraju i kontynentu), którzy ponoszą konsekwencje naszego braku umiaru w konsumpcji?
Coś jest chyba z nami nie tak, skoro jako wspólnota chętnie mówimy o wartości postu i ascezy, a jednoczenie truchlejemy ze strachu, gdy ktoś mówi nam: "a może tak przemyślisz swoje zakupy i zrezygnujesz z czegoś dla dobra innych?". Niepokojące wydaje mi się także promowanie "lubienia cukru" (i zajadania się watą cukrową) - zwłaszcza wśród dzieci. Kościół w imię ochrony "tradycji" (czy jak chcą niektórzy "przeciwstawienia się wrogim ideologiom") nie powinien promować zachowań, które są szkodliwe dla zdrowia. Wielu duchownych to wie - w rachunku sumienia dla dzieci, dostępnym na stronie na przykład franciszkanina (!) Piotra Kleszcza, znajdziemy pytanie: "Czy szkodziłem sobie lub innym na zdrowiu?".
Kościół, rzecz jasna, nie jest trenerem personalnym - ale konsekwentnie naucza szacunku dla zdrowia własnego i innych. Skoro zatem wiemy, że zajadanie się cukrem i tłustym mięsem prowadzi do wielu poważnych chorób, a Polska zajmuje pierwsze miejsce w Europie pod względem przyrostu liczby dzieci z nadwagą, otyłością i cukrzycą - to tym bardziej nie powinniśmy promować czegoś, co przynosi ciału szkodę. Dobrze by było, gdyby autorzy grafiki cukrowej i kiełbasianej nie promowali wizji Kościoła jako klubu miłośników plastiku i niezdrowej diety. Jest to nie tylko szkodliwe, ale również niezgodne z rdzeniem nauki KK.
Dziewczynka nie jest lalką
Skoro kwestie wojenne, ekologiczne i zdrowotne mamy już za sobą, to znaczy, że nadszedł czas, aby uruchomić swoją kato-feministyczną i sprzyjającą prawom dziecka czujność - oraz przyjrzeć się temu, w jaki sposób grafiki przygotowane przez Ojców przedstawiają małe dziewczynki. Oczywiście, wykorzystano tutaj znany każdej osobie zajmującej się perswazją zabieg, polegający na wykorzystaniu wizerunku dzieci do propagowania określonej idei lub zachowań. Dzieci u większości ludzi budzą ciepłe uczucia, a ich obecność w reklamie czy kampanii społecznej skutecznie wzmacnia przekaz.
Kiedy zaś dąży się do tego, aby kampania nabrała rysu "słodyczy", używa się wizerunków małych dziewczynek. O ile jestem w stanie zrozumieć obecność dzieci w reklamach kosmetyków dla maluchów czy akcjach społecznych promujących na przykład ustępowanie pierwszeństwa przejazdu, to już czynienie z dziewcząt lalek, zachęcających do jedzenia mięsa, jest w moim odczuciu przekroczeniem granic tych osób (bo dziecko jest osobą!). Za paręnaście lat te dziewczynki mogą mieć uzasadnione pretensje nie tylko do swoich rodziców (to nieco inny temat), ale również do franciszkanów - za to, że wykorzystano ich wizerunek do promowania czegoś, czego przecież nie rozumieją i nie są w stanie skrytykować.
Pod tym względem najmniej "czepliwa" byłabym względem grafiki z dziewczynką jedzącą watę cukrową - na niej twarz dziecka jest ukryta właśnie za białym obłokiem cukrowego przysmaku. Pewnie, że franciszkanie nie stanowią jedynego podmiotu, który próbuje nakłaniać ludzi do czegoś, wykorzystując zdjęcia czy filmy z udziałem najmłodszych osób płci żeńskiej - świat reklamy, który intensyfikuje swoje wysiłki przed Świętami, czyni to przez prawie cały czas. Jednak po osobach żyjących wiarą spodziewałabym się innego podejścia do młodych dziewczyn (i dzieci w ogóle), aniżeli czynienia ich dźwigniami handlu - także tego ideowego.
Młode kobiety w wielu społeczeństwach bywają sprowadzane do roli atrakcyjnych przedmiotów, które mają za zadanie wzmocnić lub uatrakcyjnić przekaz - sądzę, że jako chrześcijanie nie powinniśmy w takiej "formacji" dziewcząt uczestniczyć.
Skomentuj artykuł