Egzegeza z perspektywy Chalcedonu
Ewangelię - to dla katolika powinna być rzecz dość oczywista - warto czytać z perspektywy odkrytych i odczytanych przez Kościół dogmatów. Jednym z kluczowych pozostaje dogmat chalcedoński, czyli prawda o tym, że Jezus był w pełni człowiekiem i w pełni Bogiem, i że obie jego natury nie były wymieszane, czy jedna nie wchłaniała drugiej.
Dlaczego o tym piszę? Po co wracam do kwestii oczywistych? Otóż w ostatnich debatach nad współczesną demonologią czy pandemonicznym nauczaniem niektórych z duchownych (ale i świeckich, szczególnie należących do charyzmatycznego nurtu chrześcijaństwa) nieustannie wraca argument z dość swoiście rozumianego Pisma Świętego. Jeśli Jezus mówi o tym, że jakaś choroba wynikała z grzechu, to niektórzy współcześni kaznodzieje wyciągają z tego wniosek, że zamiast chodzić do lekarza (szczególnie dotyczy do problemów psychicznych), wystarczy adoracja lub modlitwa, inni zamiast medycyny proponują uzdrowienia (nie neguję, że się one dokonują, jednak przypominam, że cud ma to do siebie, że jest wydarzeniem wcale nieczęstym), a jeszcze inni jako argument za możliwością opętania zwierząt wskazują wysłanie przez Jezusa legionu demonów w świnie.
Zostawiając na boku fakt, że ten ostatni argument ma się nijak do opętania zwierząt, bo Jezus - zgodnie z opisem ewangelicznym - nie wysłał demonów w świnie, by one mogły opętywać innych, ani dlatego, że źle komuś życzył, ale dlatego, że one go o to prosiły, a do tego nic nie wiemy o tym, by miał On je potem ponownie egzorcyzmować, warto wskazać, że wszystkie te argumenty całkowicie pozostawiają na marginesie fakt, że Jezus był człowiekiem swoich czasów, całkowicie zakorzenionym w tamtej kulturze, tamtych rozumieniach świata. Każdy człowiek przychodzi na świat w konkretnej przestrzeni, w konkretnym świecie, jest przeniknięty jej założeniami i modelami myślenia. Jeśli Jezus był w pełni człowiekiem, On także musiał być w nich zakorzeniony, a jeśli miał być zrozumiany przez swoich współczesnych musiał mówić do nich ich językiem, ich kategoriami. Dlatego pomysł, by w Ewangelii szukać wiedzy na temat źródeł chorób, albo uznawać jej wizję świata za jedyną prawdziwą i adekwatną, oznacza nie uwzględnianie właśnie tego, że Jezus był prawdziwym człowiekiem. I jako człowiek był zakorzeniony w schematach myślenia swojego świata, choć także w pewnych kwestiach zdecydowanie je przekraczał. Tyle, że owo przekraczanie dotyczyło religii, wiary, moralności, a nie medycyny, wizji świata czy postrzegania zwierząt.
Dobra Nowina, co warto nieustannie przypominać, nie dotyczy prawdy o strukturze fizycznej czy biologicznej świata, nie zawiera w sobie objawienia o zdrowiu cielesnym czy psychicznym, o emocjonalnym nie wspominając. Jest ona prawdą o tym, że istnieje siła silniejsza niż śmierć, ból i cierpienie, że one nie mają ostatniego słowa, że Bóg tak bardzo ukochał człowieka, że się nim stał (w całej pełni) i doświadczył cierpienia, bólu, aż po Krzyż. Cierpiąca z nami Miłość jest najważniejszą prawdą chrześcijaństwa. Jezus objawia ją poprzez swoją ludzką historię. To jest najbardziej w nim niesamowite, że Bóg przychodzi do nas w zwyczajnym człowieku, z jego historią i uwikłaniami. Nieprzypadkowo mieszkańcy Nazaretu nie są w stanie zobaczyć w Nim Mesjasza, ani Pana, bo znają Go jako zwyczajnego człowieka, dziecko (dodajmy przedślubne) Miriam i Józefa… Nic Boskiego w Nim w dzieciństwie nie dostrzegali.
Boskość Jezusa nie wykluczała owego człowieczeństwa. Wielu filozofów i teologów (by wymienić tylko Jacquesa Maritaina) przypomina, że jeśli w Jezusie miał następować realny, ludzki rozwój, to nawet świadomość własnej Boskości musiała pojawiać się, ujawniać w Jezusie stopniowo, wraz z rozwojem świadomości, myślenia abstrakcyjnego itd. Innej drogi, jeśli chcemy poważnie traktować człowieczeństwo Jezusa, zwyczajnie nie ma. On też odkrywa swoją tożsamość, znajduje dla niej odpowiednie słowa, zgłębia Torę i komentarze, rozpoznaje rzeczywistość. Inaczej nie byłby prawdziwym człowiekiem.
I naprawdę widać to w Ewangeliach doskonale. Jezus boi się śmierci, nie zna daty końca czasów, smuci się, gdy ktoś odrzuca jego przesłanie (choć przecież jako wszechwiedzący powinien wiedzieć, co się stanie). Ewangelie pokazują Go jako w pełni ludzkiego, i dotyczy to nawet najbardziej mistycznej opowieści Jana. Z tej perspektywy warto czytać Ewangelię. Niekoniecznie trzeba w niej szukać cudów i fajerwerków (co nie oznacza, że ich tam nie ma), a o wiele bardziej skupić się na drodze z Jezusem. I na objawieniu Miłości współcierpiącej z człowiekiem, z naturą, z całym Kosmosem.
Skomentuj artykuł