Europa przyznaje, że potrzebuje Kościoła

Europa przyznaje, że potrzebuje Kościoła
(fot. European Parliament / Foter / CC BY-NC-ND)

W 2004 roku Martin Schulz jako lider unijnych socjaldemokratów stał na czele frakcji, która skutecznie zablokowała propozycję, by Rocco Buttiglione - zadeklarowany katolik o wyrazistych poglądach - został komisarzem ds. sprawiedliwości. Dziś niemiecki polityk jest przewodniczącym Parlamentu Europejskiego i sam zaprasza papieża Franciszka do Strasburga. Skąd ta zmiana nastawienia?

Odpowiedź na to pytanie daje poniekąd sam Schulz w opublikowanym na łamach "L’Osservatore Romano" artykule. "Obecność w Strasburgu Papieża Franciszka może posłużyć jako bodziec, by wyzwolić Unię z niepokojącego poczucia zagubienia (…), jestem pewien, że przyczyni się do wyrwania starej Europy ze stanu odrętwienia" - napisał.

Wartości ojców założycieli

10 lat temu Unia miała się dobrze. Przyjmowała nowych członków, snuła plany rywalizacji ze światowymi potęgami. Ale potem przyszedł kryzys finansowy, który w kilka lat obnażył wszystkie słabości tego ambitnego projektu. Dziś nie tylko liderzy wspólnot religijnych, ale nawet finansowi eksperci źródeł kryzysu upatrują w chciwości człowieka Zachodu. W tym, że utracił zdolność kontrolowania swych potrzeb konsumpcyjnych, a w efekcie pieniądz zamiast ludziom służyć, zaczął nami rządzić.

Skutki dla naszego kontynentu - oprócz tych ekonomicznych - są takie, jak opisał Martin Schulz: zagubienie i odrętwienie Europy. Jeśli więc w gruncie rzeczy przyczyny problemów leżą głęboko w człowieku, naturalnym staje się myśl, że sprzymierzeńcem jest każdy, kto potrafi tego człowieka kształtować. Z Kościołem na czele. "Cele i wartości, które nas łączą, są o wiele silniejsze niż elementy podziału" - podkreśla dziś niemiecki polityk. I przyznaje, że "Kościół zawsze wspierał Europę w jej wzrastaniu".

Już samo to powyższe stwierdzenie pokazuje, że w końcu, po wielu latach finansowego zaślepienia, unijni liderzy, zaczynają dostrzegać, iż wzrost naszego kontynentu to nie tylko PKB i inne mierniki dobrobytu, ale cała szeroka gama wartości, które muszą być utrwalane jako fundament unijnego gmachu, bo w przeciwnym razie on po prostu się zawali. Schulz kwestię tę stawia wprost: "Chcemy Europy, która będzie tylko wspólnym rynkiem, umożliwiającym wolny przepływ towarów i kapitałów? Czy też chcemy Europy, która odnowi wartości solidarności, tolerancji, poszanowania osoby i równości, którymi kierowali się jej ojcowie założyciele?"

Peryferie materialne i duchowe

Polityk wywodzący się z tradycji socjaldemokratycznej (SPD) wyraża nadzieję, iż wizyta papieża w Strasburgu pobudzi Europejczyków do zastanowienia się nad odpowiedzią na to pytanie. Europa kapitału, czy Europa wartości? Wspomniane wartości oczywiście nie pokrywają się całkowicie z tymi, które głosi chrześcijaństwo. Ale są tu elementy wspólne, które Martin Schulz sam eksponuje. Co ciekawe, w tekście z "L’Osservatore Romano" pisze o tym językiem Franciszka. Szczególnie tam, gdzie wskazuje, że droga zmian "musi prowadzić Europę w kierunku jej peryferii, materialnych i niematerialnych, geograficznych i duchowych".

Katolikom tych słów nie trzeba tłumaczyć, bo o wychodzeniu na peryferie od papieża słyszymy regularnie. Ale gdy unijny lider mówi o peryferiach zarówno materialnych jak i duchowych, to jest to prawdziwa nowość, którą warto dostrzec. Tym bardziej, że sam Schulz uczciwie dostrzega pozytywny wkład wspólnoty katolickiej: "Kiedy jako burmistrz zajmowałem się udzielaniem pomocy bezdomnym i przyjmowaniem imigrantów, zawsze mogłem liczyć na wsparcie mojej diecezji. Jako przewodniczący Parlamentu Europejskiego nie mogę nie uznać pierwszoplanowej roli Kościoła w łagodzeniu następstw, materialnych i niematerialnych, kryzysu gospodarczego".

Naturalnie głos jednego, choćby znaczącego, polityka nie oznacza od razu jakiejś rewolucyjnej zmiany. Jednak warto zauważyć, że samo zaproszenie Franciszka do francuskiego Strasburga, twierdzy świeckości, nie wywołało właściwie żadnych poważnych protestów (poza marginalnym happeningiem grupy Femen). Nie słychać silnych głosów, że to atak na świeckość unijnych instytucji. Ten argument zresztą sam Schulz niejako awansem odpiera: "Wizyta Papieża Franciszka nie jest atakiem na świeckość instytucji europejskich. Świeckość nie oznacza braku dialogu. Świeckość nie oznacza negowania pluralizmu, na którym Europa się opiera" - pisze w swym artykule.

Kościół jako sprzymierzeniec

Wygląda więc na to, że elity europejskie, nawet jeśli są dziś częściowo ateistyczne lub antykościelne, powoli zaczynają rozumieć to, co bardzo dobrze rozumieli ojcowie założyciele: Konrad Adenauer, Alcide de Gasperi czy Robert Schuman - że Kościół jest sprzymierzeńcem. Przynajmniej w dwóch obszarach: kultywowania wartości oraz pracy na wszelkiego rodzaju peryferiach.

Tuż przed wizytą papieża w Parlamencie Europejskim i Radzie Europy warto też przypomnieć, że dokładnie rok temu Franciszek wystosował list do młodych, którzy przygotowywali się do ekumenicznego spotkania Taizé organizowanego właśnie w Strasburgu. Pisał wtedy: "Europa, przeżywała i nadal przeżywa trudne chwile". Nikt chyba nie spodziewał się, że kilkanaście miesięcy później zostanie zaproszony do tego samego miasta przez unijnego lidera z przesłaniem, które brzmi jak wezwania o pomoc, jak europejskie SOS.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Europa przyznaje, że potrzebuje Kościoła
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.