Fatima wykorzystana w politycznej grze
Nie dziwią protesty wobec uchwały fatimskiej, również protesty ze strony części hierarchów Kościoła, bo jest ona przejawem "Putinowskiego" (czy azjatyckiego) sposobu patrzenia na miejsce chrześcijaństwa w systemie politycznym.
"...który wychwalając wolność, zmierza do zniszczenia samych korzeni moralności ludzkiej i chrześcijańskiej". To fragment z uzasadnienia tzw. uchwały fatimskiej Sejmu RP.
Czemu wolność jest przeciwstawiana moralności ludzkiej i chrześcijańskiej? Kto atakuje wolność w imię chrześcijaństwa? We wspomnianym uzasadnieniu uchwały wolność występuje jako "sztandar" innej postaci ateizmu.
Takie tezy głoszą i przegłosowują ludzie, którzy bynajmniej nie prezentują siebie jako wrogów Kościoła. Wspominanie inkwizycji, walki z naukowcami, indeksu ksiąg zakazanych, tortur itp. wydawałoby się domeną krytyków Kościoła. To oni pokazują chrześcijaństwo jako ruch wrogi wolności. A tutaj najbardziej "dewocyjni" posłowie głosują za takim sformułowaniem, które przeciwstawia moralność chrześcijańską wolności. Ciekawe! Daje do myślenia! A może to "tylko" niedźwiedzia przysługa?
Przypominają mi się słowa Jana Pawła II wypowiedziane, gdy przyjmowano do Unii Europejskiej nowe państwa, m.in. Polskę: "Z wielką zatem radością stwierdzam, że wielu z was przybyło tu z krajów przygotowujących się do członkostwa w Unii Europejskiej, krajów, dla których chrześcijaństwo było częstokroć mocnym sprzymierzeńcem na drodze do wolności" ("L'Osservatore Romano", wyd. polskie, 25 (2004), nr 3, s. 20-21).
Chrześcijaństwo mocnym sprzymierzeńcem na drodze do wolności. Dla papieża Jana Pawła II to nie jest pytanie. Kto zatem stawia przy takich słowach znak zapytania?
Można by sobie pomyśleć, że to tylko niefortunne sformułowanie w uzasadnieniu uchwały wynikające z braku rzeczowej debaty i tak mocnej polaryzacji, że wszelkie uwagi krytyczne wobec projektów są traktowane jak atak światopoglądowy (w tym wypadku). Albo po prostu zabrakło czasu na korektę.
Jednak, czy nie stoi za tym coś więcej?
Nasz lęk przed "Azją" to najczęściej obawa o to, że zabiorą nam wolność, pozbawią podstawowych praw obywatelskich. Nie chcemy żyć w państwie urządzonym według wschodnich standardów, bo obawiamy się o swoją wolność, o wolność jednostki. Boimy się, że zredukowaliby nas do trybików w maszynie społecznej, nie mających nic do powiedzenia. My, Polacy, doświadczyliśmy takiego systemu w okresie PRL-u. Chcieliśmy do Europy, by być we wspólnocie wolnych narodów.
Teraz, gdy epoka postzimnowojenna dobiega końca i odżywają zmory rywalizacji nacjonalnej, łatwo grać na ludzkich lękach. (Łatwo tak zagrywać skądinąd szacownymi objawieniami fatimskimi). I o ile te lęki mają uzasadnienie i nie biorą się znikąd, to już propozycja, by zagrożeniu utraty wolności przeciwstawić się ograniczeniem wolności i w efekcie jej potępianiem, brzmi raczej niedorzecznie. Jednym z chrześcijańskich korzeni Europy jest umiłowanie wolności. To dlatego chrześcijanie Schuman, Adenauer i de Gasperi byli prześladowani przez totalitarne nacjonalizmy, a potem obficie hejtowani przez sowiecki "zamordyzm".
Terroryści wiedzą, że im mocniej będą atakować, tym bardziej Europejczycy będą rezygnować ze swoich praw obywatelskich, czyli będą ograniczać swoją wolność. Atakowanie tej wolności, stygmatyzowanie jej jako wrogiej moralności chrześcijańskiej jest torowaniem drogi do totalitaryzmu, do powrotu do systemy PRL-owskiego. Dlaczego robi się to w imię chrześcijaństwa? Żeby to zrozumieć, trzeba chyba spojrzeć na Putinowskie wyobrażenie o roli Kościoła w państwie. Ale to wschodni, "azjatycki" model, obcy nam kulturowo.
Dlatego nie dziwią protesty wobec uchwały fatimskiej, również protesty ze strony części hierarchów Kościoła. Bo jest ona przejawem "Putinowskiego" (czy azjatyckiego) sposobu patrzenia na miejsce chrześcijaństwa w systemie politycznym. A to nie ma nic wspólnego z tym, co Kościół przez wieki wywalczył sobie w Europie. Oczywiście podczas tej walki ulegał (i ulega) pokusom bizantyjskim, ale też płacił krwią męczenników za swoją wolność wobec "cesarza".
Powracając do naszych obaw "azjatyckich". Boimy się nie tyle krajów muzułmańskich, co bardziej tych, gdzie panuje prawo szariatu, tzn. tych, gdzie prawo koraniczne pełni rolę państwowego. Czy w takim razie "oni", muzułmanie, nie baliby się takich państw europejskich, gdzie prawo kościelne pełniłoby rolę państwowego?
Niemożliwe? A uchwała fatimska...
Jeżeli to zabrzmiało zbyt radykalnie, to może warto jeszcze zacytować papieża emeryta Benedykta XVI: "Konfrontacja pomiędzy radykalnie ateistycznymi koncepcjami państwa a powstawaniem państw muzułmańskich radykalnie religijnych prowadzi obecnie do sytuacji wybuchowych, których skutki doświadczamy każdego dnia. Te radykalizmy wymagają, byśmy szybko rozwinęli przekonującą koncepcję państwa, która by wytrzymała tę konfrontację i podołała wyzwaniom przez nią stawianym".
Joseph Ratzinger skierował te słowa kilka dni temu do uczestników warszawskiego sympozjum na temat koncepcji państwa według jego myśli.
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".
Skomentuj artykuł