Hipokrates czy hipokryta?
Krytykom deklaracji wiary lekarzy przydałby się jakiś zimny kompres, nawet z niepoświęconej wody. Może chwila ochłody pozwoli tę deklarację przeczytać do końca, tym bardziej, że część publicystów przemilcza ostatni punkt deklaracji.
A brzmi on tak: "UWAŻAM, że - nie narzucając nikomu swoich poglądów, przekonań - lekarze katoliccy mają prawo oczekiwać i wymagać szacunku dla swoich poglądów i wolności w wykonywaniu czynności zawodowych zgodnie ze swoim sumieniem".
25 maja w czasie 90. Ogólnopolskiej Pielgrzymki Pracowników Służby Zdrowia na Jasną Górę złożono - jako dar ołtarza - kamienne tablice z "Deklaracją wiary lekarzy katolickich i studentów medycyny w przedmiocie płciowości i płodności ludzkiej". Podpisało się pod nią dotychczas ponad 3 tys. lekarzy. Inicjatywa dr Wandy Półtawskiej, lekarki, przyjaciółki i współpracowniczki Jana Pawła II jest pomyślana jako votum wdzięczności medyków za kanonizację papieża Polaka.
Medialna dyskusja o tej deklaracji, a właściwie jej krytyka przypomina mi jedną z moich ulubionych scen z serialu "Dexter". Camilla, przyjaciółka rodziny głównego bohatera jest poważnie chora. Umiera na raka płuc. Lekarze dają jej miesiąc życia. W podobny sposób umierał jej mąż. Przerażona tym doświadczeniem chciałaby jak najszybciej umrzeć. Nie może popełnić samobójstwa, bo jest …katoliczką. Byłby to śmiertelny grzech. Bilet do piekła. Ale prosi o to Dextera, który nie jest katolikiem.
Czy chcemy, żeby opiekował się nami personel medyczny o sumieniu Camilli? Żeby lekarz, którego zawód określa się mianem "zaufania publicznego" albo wręcz "powołania", postępował wbrew swoim najgłębszym przekonaniom? Chcemy lekarzy wypełniających przysięgę Hipokratesa czy wyznawców Hipokryta, którzy zakładając fartuchy staną się innymi ludźmi, zostawią swoje sumienia za drzwiami gabinetu. Niech Bóg chroni nas od lekarzy bez sumień!
Wiele komentarzy na temat deklaracji sprowadza się do kpin z pracy katolickich lekarzy, którzy jakoby leczą swoich pacjentów wodą święconą. Ilustratorzy naśmiewają się opatrując swoje grafiki hasłami: "Dlaczego przez tydzień nikt mnie nawet nie zbadał? - Wierzymy, że pan z tego wyjdzie" albo "Deklaracja wiary lekarzy: niech Bóg ma was w swojej opiece" [podkreślenia moje]. Ciekawe, czy taką samą atencją darzy się tych, którzy leczą się homeopatami i chadzają do bioenergoterapeutów.
Przeciwnicy zdeklarowanych lekarzy żądają listy ich nazwisk i informacji o tym na ich gabinetach. Nie widzę problemu. Katolicy też powinni żądać takich informacji i korzystać z pomocy medycznej tych lekarzy, którzy postępują zgodnie z sumieniem. Nie mam obaw o brak pacjentów w "katolickich gabinetach". Już szkoły prowadzone przez Kościół pokazały, że "katolicki" jest symbolem wysokich standardów, a z ich usług korzystają nie tylko ludzie wierzący, ale i ci, którzy po prostu dbają o przyszłość swoich bliskich.
Zarzuca się deklaracji, że jest sprzeczna z prawem, tym ludzkim. Ale nie widzą w niej problemu ani wiceminister zdrowia, ani prezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Deklaracja nie narusza ani przewidzianej przez prawo klauzuli sumienia, ani Kodeksu Etyki Lekarskiej. Wręcz zabawne w tym kontekście wydaje się przywoływanie przysięgi Hipokratesa, którą rzekomo mieliby łamać lekarze podpisujący deklarację. Czy tak trudno w "primum non nocere" dostrzec biblijne "nie zabijaj"? A warto jeszcze przypomnieć - szczególnie zwolennikom eutanazji i aborcji, że starożytni lekarze przysięgali również: "Nigdy nikomu, ani na żądanie, ani na prośby niczyje nie podam trucizny, ani też takiego nie powezmę zamiaru, jak również nie udzielę żadnej niewieście środka poronnego".
Tych, którzy obawiają się o swoje życie i zdrowie z powodu zadeklarowania przez lekarzy, że uznają pierwszeństwo prawa Bożego nad prawem ludzkim uspakajam, że największym przykazaniem dla katolików jest przykazanie miłości. Co więcej, to przykazanie nie dotyczy tylko wzajemnej miłości między członkami Kościoła, ale rozciągnięte jest także na jego nieprzyjaciół.
Skomentuj artykuł