Jak zmienić wizerunek Kościoła?
Jest takie oczekiwanie wobec mediów katolickich – że będą opowiadać same dobre historie. Że jeśli już „musimy pisać” o księżach z zarzutami o czyny pedofilskie, to tylko o tych niesłusznie oskarżonych albo uniewinnionych. A reszty nie tykać, bo po co ludziom humor psuć, oni potrzebują pozytywnych treści! Pozytywnego wizerunku Kościoła!
Jedno z moich narzędzi pracy to alerty, ustawione na wybrane słowa kluczowe. Wśród wielu innych jest alert na słowo „ksiądz”, który dostarcza mi kilkunastu wiadomości dziennie. Patrząc ilościowo, na ogół siedemdziesiąt procent to informacje o przestępstwach i nadużyciach, dwadzieścia procent to nekrologi, a dziesięć procent – dobre wiadomości.
Takie proporcje biorą się stąd, że jedna i ta sama informacja o konkretnym nadużyciu pojawia się w dziesięciu miejscach, a jedna informacja o dobrym działaniu – tylko w dwóch. Ale ilość dobrych i złych wydarzeń w Kościele się nie równoważy. Dobrych jest więcej, a ilościowe proporcje to nie jest prawdziwy obraz świata. Tylko że to właśnie takie, zaburzone proporcje treści kształtują wizerunek polskiego Kościoła i mają rzeczywiste odzwierciedlenie w społecznym myśleniu o nim.
Co jakiś czas, gdy piszemy w Deonie o kolejnym przypadku jakiegoś nadużycia ze strony duchownych, przypadku potwierdzonym i udokumentowanym, zderzam się z pretensją: to po której wy stronie jesteście, skoro chcecie być medium katolickim? Co to dobrego przyniesie? Tylko zepsuje nam i tak już kiepski PR. Tylko pogorszy sytuację. Piszcie o tym, co dobre!
I jest takie oczekiwanie wobec mediów katolickich – że będą opowiadać same dobre historie. Że jeśli już „musimy pisać” o księżach z zarzutami o czyny pedofilskie, to tylko o tych niesłusznie oskarżonych albo uniewinnionych. A reszty nie tykać, bo po co ludziom humor psuć, oni potrzebują pozytywnych treści!
Problem w tym, że to nie pisanie o grzechu psuje PR Kościoła. To sam grzech go psuje. Gdyby ludzie Kościoła ciężko nie grzeszyli, nie byłoby o czym pisać. Owszem, faktem jest, że złe historie, zwłaszcza te o podwójnych standardach moralnych i o wykorzystaniu seksualnym, są już nie tylko prawdą do pokazania, ale przede wszystkim amunicją do użycia. Dochodzi przy tym do sytuacji, w których strona antykościelna każde najmniejsze podejrzenie padające na człowieka Kościoła przedstawia jako ciężką, pewną winę i linczuje bez pytania o fakty, a strona ultrakatolicka triumfuje, gdy na przykład ksiądz, któremu zarzucano czyny pedofilskie, został uniewinniony, chociaż uniewinnienie wynikało wyłącznie z faktu, że molestowany nastolatek był już wtedy jednak pełnoletni.
Dlaczego jako przykładu używam księży, skoro większość Kościoła to świeccy? Dlatego, że to księża wciąż są wizytówką, choć niestety ciągle nie każdy z nich zdaje sobie z tego sprawę. Mimo wielu starań świeccy dalej nie mają takiej siły przebicia – ani takiej siły rażenia. Ludzie zrażają się do Kościoła nie dlatego, że nakrzyczała na nich pani emerytka z pierwszej ławki, tylko dlatego, że nakrzyczał na nich ksiądz. Coraz mniej bulwersują się rozwodem sąsiada i jego nową żoną, ale „rozwodem” księdza z kapłaństwem i jego nową żoną – bardzo. Oczekiwanie społeczne jest bardzo konkretne i bardzo konkretnie rozliczane: wybierasz drogę służenia Bogu, to staraj się o świętość, jak tylko możesz. I paradoksalnie jest w tym coś pięknego, bo oznacza, że społeczeństwu jeszcze nie jest wszystko jedno, że jeszcze potrzebuje porządnych ludzi, którzy robią to, co mówią i dotrzymują obietnicy, którą złożyli. O takich ludziach Kościoła, świeckich i duchownych, pisze się naprawdę fajnie – o ile gdzieś dadzą o sobie znać.
I to jest właśnie druga kwestia dotycząca wizerunku Kościoła. Ilustracja do niej znalazła mnie sama: znajoma katechetka wrzuciła wczoraj na facebooka obrazkowy żarcik, na którym uczeń podczas lekcji zdalnych pisze do nauczyciela: „przepraszam za istnienie” i za chwilę poprawia: „za spóźnienie”. I ten żarcik bardzo mi pasuje do medialnej sytuacji Kościoła. Bo tylko nieliczne kurie, parafie, organizacje są na tyle ogarnięte, że z wyprzedzeniem potrafią dostarczyć mediom kompletne, interesująco przedstawione, warte uwagi historie. Większość instytucji Kościoła w rozmowie z mediami albo przeprasza za istnienie, albo za spóźnienie. Albo zwyczajnie nudzi.
Twórcy świetnych katolickich inicjatyw często marudzą, że „do mediów bardzo trudno jest się dobić”, jednocześnie drogą mailową wysyłając dramatycznie źle przygotowane informacje prasowe, a gdy dziennikarz próbuje dowiedzieć się czegoś przez telefon, nie mają dla niego czasu.
I nie, nie chodzi o to, żeby każda parafia i organizacja zaczęły od jutra zatrudniać specjalistę od wizerunku i rzecznika prasowego, którzy raz w miesiącu przygotują taką ekstra historię, że wszystkie media, od lewej do prawej, rzucą się, by ją opublikować. Trudno, żeby cały Kościół nagle zaczął umieć w media, ale gdyby trochę większa niż teraz część ludzi Kościoła potrafiła opowiadać o tym, jakie dobre rzeczy dzieją się na ich podwórku, proporcje informacji w mediach wyglądałyby całkiem inaczej.
Trzecia rzecz, która wpływa na wizerunek Kościoła, to robienie sobie nawzajem pod górkę. Celują w tym księża, choć świeccy nie są w tym wyścigu dużo dalej. Mam znajomego, który od niedawna jest proboszczem. Jego Facebook jest pełen zdjęć ze spotkań, wyjazdów, remontów i rekolekcji, a parafia zamienia się w piękną wspólnotę. To ksiądz, któremu nie żal życia na to, żeby być z ludźmi, i któremu nie żal czasu na to, żeby to życie… nieustannie pokazywać na Facebooku. Komentarze? Ale lans. Gwiazdę z siebie robi. Nie może działać po cichu, bez chwalenia się?
Oglądam TikToki innego księdza, który robi na tej platformie niewiarygodne zasięgi, a przy tym tłumaczy podstawowe sprawy wiary bez herezji i w bardzo przystępnej formie, wykonując robotę u podstaw, jakiej bardzo brakuje w Kościele. Pokochały go tabloidowe media, co sprawia, że proste treści na przykład o spowiedzi trafiają do bardzo szerokiego grona, o wiele szerszego, niż przyjdzie na niedzielne kazanie. A katolicy kręcą noskiem: ach, jaki cyrk, nie wypada, ksiądz na TikToku, czy po to został wyświęcony? Niszczy powagę kapłańskiego urzędu!
Koszmarnie robią też naszemu wizerunkowi internetowe kłótnie katolików, wymyślających sobie od heretyków, grożących piekłem i tłukących się po głowie cytatami z Jana Pawła II, księdza Kaczkowskiego i kilku niezatwierdzonych objawień prywatnych, jakby to właśnie były jedyne i święte księgi chrześcijan. Wyłazi w tych kłótniach fundamentalny brak wiedzy religijnej, zdumiewające wierzenia, bo trudno te stwierdzenia nazwać wiarą, zabobonność i przekonanie o własnej wyższości. Gdybym nie znała Kościoła w realu, a tylko z komentarzy jego najaktywniejszych w sieci członków, uciekłabym, gdzie pieprz rośnie.
Więc jak zmienić wizerunek Kościoła? Po pierwsze - przestać ciężko grzeszyć. Po drugie – czytać Pismo Święte ze zrozumieniem i wiarą. Po trzecie - wrócić do głoszenia Ewangelii, a nie bzdur z internetu, i opowiadać wszystkie te głęboko dobre historie, które się wydarzają, gdy ludzie zaczynają współpracować z Bogiem. Po czwarte – wiedzieć, kiedy, z czym i przede wszystkim jak przyjść do mediów. Nie po to, by się lansować, ale by dawać świadectwo, że Bóg nie opuścił Kościoła i działa w nim z mocą.
Bo choćby w każdej parafii zatrudnić fachowca od PR i rzecznika prasowego, to nic nie da, dopóki życie konkretnych ludzi z tej parafii, świeckich, a jeszcze bardziej duchownych, nie stanie się dobrą historią o Kościele. Tak dobrą, że my, dziennikarze, sami przybiegniemy i będziemy zabiegać o to, żeby ją wszędzie opowiedzieć.
Skomentuj artykuł