Jeśli nauczą nas nienawiści
W ostatnich dniach jeden z polskich polityków przypomniał, że "patriotyzm bez miłości nie ma sensu". Zależy mi na mojej Ojczyźnie i troszczę się o nią. Zależy mi także na tym, by i Francja, i kraje Bliskiego Wschodu były bezpieczne, a ludzie żyli w pokoju i szczęściu. Jeśli jednak terroryści nauczą nas nienawiści, to będzie ich wygrana, to będzie wygrana złego.
Zawsze można bawić się w "kapitana oczywistość" i napisać, że każdego dnia dzieje się wiele rzeczy, które nie powinny mieć w ogóle miejsca, a jednak nikt nie ma wątpliwości, że zamachy terrorystyczne, które miały miejsce w Paryżu z piątku na sobotę, są czymś strasznym i nie powinny się wydarzyć.
Podobnie jest z wojnami, które są jednym z powodów fali uchodźców, napływających do Europy. W takich chwilach nie trudno o emocje, strach, szybkie ferowanie wyroków. Trudniej o odpowiedź na bardzo konkretne pytanie: co ja mogę zrobić w tej sytuacji?
Pokarm i odcienie szarości
Jak refren wraca pytanie: jak być tu i teraz wobec tego wszystkiego, co obserwujemy na ekranach, co słyszymy w radiu, o co spieramy się z naszymi rodzinami i znajomymi - mówiąc krótko - tym wszystkim, czym siebie karmimy? Ten "fastfoodowy pokarm" warto konfrontować z tym, co powinno być w takich chwilach pokarmem chrześcijan - myślę tutaj o Ewangelii i duchowości.
Dlaczego zaczynam od podstaw, a nie od - wydawałoby się - konkretu, tj. opisów nastrojów społecznych, zarysowania obecnej sytuacji w Paryżu? Otóż dlatego, że tymi drugimi jesteśmy bombardowani nieustannie. Media rozdmuchują w nas emocje do czerwoności; memy i dyskusje fejsbookowe pełne są "ostrej naparzanki", strachu, obaw.
Nie brakuje bardzo mocnych i jednoznacznych komentarzy o uchodźcach, o czym wspominał już wcześniej Piotrek Żyłka. W tym całym medialnym szumie bardzo brakuje mi natomiast zarysowania szerszego kontekstu. Brakuje mi pokazania, że sytuacja, która dzieje się na naszych oczach, nie jest czarno-biała, ale - znowu pobawię się w "kapitana oczywistość" - ma wiele odcieni szarości. Trudno jest je uchwycić przeciętnemu zjadaczowi chleba, a nawet specjalistom w ich spokojnych analizach.
Nie chcę być komentatorem rzeczywistości. Wolę podzielić się z Wami tym, co mi pomaga przeżywać rzeczywistość. A jest tym duchowość ignacjańska i reguły rozeznawania, które zostawił jezuitom św. Ignacy Loyola. Jak?
Symbolika, wybicie z letargu i pytania
Z piątku na sobotę rozdzwoniły się telefony. Wielu znajomych pisało, czy wszystko ze mną w porządku. Od razu pojawiła się w głowie myśl: "Paweł, kilkaset metrów od Ciebie giną niewinni!". Na moich oczach umierali już ludzie, ale nie ginęli w zamachach tuż za rogiem. Właśnie dlatego na początku towarzyszył mi strach i sporo emocji, które uspokajałem w sobie równie szybko, tak jak moich znajomych.
Czy fakt, że jestem bezpieczny zmienia mój sposób patrzenia? Czy rozglądam się wokół siebie i szukam powodów tych wydarzeń? Czy oprócz emocji i strachu potrafię spojrzeć głębiej, szerzej i zauważyć w sobie to, co papież Franciszek nazywa "życiem w nieustannym napięciu"?
Piątkowa i sobotnia liturgia słowa w kontekście minionych wydarzeń są dla mnie bardzo wymowne. Pierwsza o kruchości życia, druga o nieustawaniu w modlitwie. Słowo, które Bóg daje nam tu i teraz, wskazuje nam, gdzie mamy szukać pomocy. Warto zauważyć, że terroryści w swoich atakach także posługują się symbolami.
O. Jacques Enjalbert SJ, duszpasterz pracujący w prestiżowej szkole kształcącej czołowych francuskich polityków, mówi, że miejsca ataków łatwo skojarzyć ze środowiskami popierającymi wyzysk i wojnę w krajach Bliskiego Wschodu. Dlaczego terroryści wybrali na cele swoich ataków właśnie takie, a nie inne miejsca? Czy chodziło tylko o znalezienie jak największego skupiska ludzi, by było jak najwięcej zabitych?
W kontekście ostatnich wydarzeń w Europie zadaję sobie wiele pytań: co tak naprawdę stoi u źródła obecnej sytuacji? Jaki ja mam wpływ na napływ uchodźców? Czy jestem gotowy na śmierć? Czy mogę następnego dnia po zamachu iść do kawiarni, czy najlepiej zamknąć się w pokoju i umierać ze strachu? Czy bezpiecznym jest odwiedzić współbrata na przedmieściach Paryża w dzielnicy(!), gdzie koegzystuje ze sobą 160 narodowości?
Jak mam mówić do ludzi (także moich znajomych), którzy uważają siebie za wierzących, a na Marszu Niepodległości wykrzykują hasła: "Polska dla Polaków!", że Chrystus przychodzi z miłością i pokojem, a nie walką i nienawiścią (jak komuś teraz otwiera się nóż w kieszeni, to niech sobie przypomni, dlaczego Jezus umarł na krzyżu)
Zamknęli się z obawy…
Nie zostałem dziś w domu. Zgodnie z wczorajszą umową wyszedłem ze współbratem na spacer i widziałem na własne oczy, że życie w Paryżu toczy się dalej: ludzie załatwiają swoje obowiązki; chodzą do sklepów i kawiarni. Nie wiem, czy jestem gotów na śmierć. Natomiast realność oraz bliskość zagrożenia wybudza mnie z letargu i dzięki temu widzę wyraźniej, że warto dbać tu i teraz o takie podstawy, jak częstą spowiedź czy zwyczajnie nie odkładać ważnych spraw na potem, bo nie wiem kiedy przyjdzie na mnie kolej.
Gdy mamy jakiś problem w życiu, także tym duchowym, często pierwszą reakcją jest chęć odsunięcia od siebie problemu, odcięcia się od rzeczywistości. Raczej nie ma wątpliwości, że gdy zaczynamy chorować, możemy próbować leczyć się herbatą z miodem i aspiryną - one mogą nam pomóc nie zachorować ciężej. Natomiast nikt nie przekona mnie, że przy ostrej grypę obędzie się bez lekarza i konkretnych leków. Jak to ma się do naszych realiów? W Europie mamy poważny kryzys i na herbatkę z miodem jest już za stanowczo za późno. Pisał o tym tutaj jakiś czas temu Zygmunt Kwiatkowski SJ, który przez wiele lat pracował na Bliskim Wschodzie i doskonale zna tamtejsze realia.
Nie wchodzę w rolę specjalisty od bezpieczeństwa narodowego, ale sami Francuzi mówią, że zamknięcie granic może być tylko pewnym dyplomatycznym sygnałem. Nie ma jednak znaczącego wpływu na sytuację, gdy problem jest tak na prawdę w obrębie francuskich granic.
Najbliższa przyszłość…
Zamachy, śmierć uchodźców, zabijanie chrześcijan nie powinny mieć miejsca. Warto jednak pamiętać, że celem zamachów terrorystycznych nie jest przede wszystkim skuteczność wyrażająca się w liczbie zabitych. Najważniejszym i podstawowym celem jest wzbudzenie strachu w przeciwniku: w nas, zwykłych obywatelach.
Terroryści doskonale wiedzą, że telewizje będą nas karmiły tymi obrazami przez kilka najbliższych dni. Złemu duchowi także zależy na tym, by wbić nas w lęk: że nie damy rady, że nie jesteśmy w stanie stawić czoła przeciwnościom, że to nie ma sensu itd.
Konkretne pytanie: co ja mogę zrobić, żeby sytuacja z uchodźcami się poprawiła? Gdzie jest istota problemu? W ostatnich miesiącach codziennie zadaję sobie to pytanie na modlitwie, na uczelni, w rozmowach. Nie przeskoczymy pewnych różnic kulturowych. Myślę o tym, czy możliwe jest i jak wiele wysiłku kosztuje wspólne życie ludzi, którzy wyrastają z tak odrębnych kultur.
Czytam political fiction w wykonaniu Rafała Bulowskiego SJ i pytam się w jakim sensie muzułmanie mogą być nadzieją dla Europy. Jedyna uczciwa i sensowna odpowiedź jaka mi przychodzi do głowy to miłość!
W ostatnich dniach jeden z polskich polityków przypomniał, że "patriotyzm bez miłości nie ma sensu". Zależy mi na mojej Ojczyźnie i troszczę się o nią. Zależy mi także na tym, by i Francja, i kraje Bliskiego Wschodu były bezpieczne, a ludzie żyli w pokoju i szczęściu. Jeśli jednak terroryści nauczą nas nienawiści, to będzie ich wygrana, to będzie wygrana złego.
Z szacunku dla rodzin ofiar zamachów, należy od razu doprecyzować, że nienawiść często bywa mylona z wołaniem o sprawiedliwość. Zło trzeba głośno potępiać. Wołanie o sprawiedliwość jest naszym prawem. Natomiast nie można zapominać, że będziemy sądzeni z miłości.
Paweł Witkowski SJ - studiuje teologię w Paryżu. Jest współtwórcą projektu Modlitwa w drodze
Skomentuj artykuł