Jezuita, który uczył zen

Jezuita, który uczył zen
(fot. Wikimedia Commons)

6 sierpnia 1945 r. o godz. 8.15 nad Hiroszimą wybuchła bomba atomowa - oślepiający błysk i ognista fala o temperaturze 3000 st. Celsjusza rozchodząca się z prędkością 800 do 1500 km/h, topiąca wszystko w promieniu 400 metrów.

Od razu zginęło 70 tys. mieszkańców, a 250 tys. zmarło później w wyniku poparzeń i choroby popromiennej. Niemal wszystkie budynki w odległości dwóch, trzech kilometrów od epicentrum zostały zniszczone. Niemal, bo przetrwał oddalony o kilometr klasztor i kościół Jezuitów.

Ocaleli w nim wszyscy zakonnicy - ośmiu. O. Hubert Schiffer tak wspominał to wydarzenie: "Niewidzialna siła uniosła mnie w górę, wstrząsała mną, rzucała, wirowała niczym liściem podczas jesiennej zawieruchy".

DEON.PL POLECA

Trudno znaleźć naukowe uzasadnienie dla faktu, że zakonnicy przeżyli, odnosząc jedynie powierzchowne rany w postaci skaleczeń. Wszyscy byli potem wielokrotnie badani i u żadnego nie stwierdzono śladów choroby popromiennej. O. Schiffer umarł 30 lat później. Wierzył, że zakonników ocaliła Matka Boża: "Przeżyliśmy, bo w naszym domu zakonnym żyliśmy orędziem fatimskim i modliliśmy się na różańcu". Inny jego współbrat, o. Hugo Lassalle, zmarł w 1990 r. On też był człowiekiem głębokiej modlitwy. Praktykował również zen, był nawet nauczycielem tej medytacji.

Hugo Lassalle urodził się 11 listopada 1898 r. w Externbrock w Westfalii. Po pierwszej wojnie światowej wstąpił do nowicjatu jezuitów w Holandii. Interesował się szczególnie teologią duchowości, mistykami: Teresą z Ávila i Janem od Krzyża. W 1929 r. wysłano go na misje do Japonii. Został wykładowcą na uniwersytecie w Tokio, uczył niemieckiego i socjologii. Z czasem zajął się także pracą wśród mieszkańców tokijskich slumsów. Pomagał im materialnie i duchowo, sprawując dla nich Eucharystię. W 1939 r., już jako przełożony misji japońskiej, przeniósł się do Hiroszimy. Został w niej na kolejnych 30 lat. Dla upamiętnienia ofiar bomby wybudował z błogosławieństwem Piusa XII i dzięki funduszom japońskiej rodziny cesarskiej oraz darom z Europy katedrę (Memorial Cathedral for World Peace). Kamień węgielny wbudowano 6 sierpnia 1950 r. Za zasługi dla budowania pokoju o. Hugo otrzymał w 1968 r. japońskie obywatelstwo i nazwisko: Makibi Enomiya. Był jednym z kandydatów do Pokojowej Nagrody Nobla.

Mimo zasług i szacunku, jakim go powszechnie darzono, zarówno w Japonii, jak i w Europie, wzbudzał (a może nadal wzbudza) kontrowersje. Niewątpliwie swoimi duchowymi zainteresowaniami wyprzedzał epokę. Już bowiem w latach 30. zainteresował się medytacją zen. Czytał prace Deisetza Teitaro Suzukiego, jednego z najwybitniejszych znawców i mistrzów buddyzmu zen, człowieka, który przybliżył zen ludziom Zachodu. A intensywną praktykę zen rozpoczął tuż po wojnie pod okiem Roshiego (Nauczyciela) Harady Sōgaku. Po jego śmierci naukę kontynuował u Roshiego Kouna Yamady.

Zrozumienie, czym jest zen, przychodzi człowiekowi Zachodu z trudem. Podobnie jak zrozumienie wielu innych pojęć, np. Tao. Wybitny psychiatra Carl Gustav Jung, który wykonał wielką pracę, by zrozumieć zen, stawał wiele razy przed niemożnością dogłębnego jego ujęcia w pojęciach znanych zachodniej kulturze. Niemniej uważał, że "zen wymaga inteligencji i siły woli, jak wszystko, co wielkie i co pragnie urzeczywistnienia". Czy zen jest filozofią? Teitero Suzuki mówił, że tak, ale w innym sensie tego słowa niż ten przyjęty na Zachodzie. Nie jest systemem opartym na zasadach logiki i rozumowej analizie. Można nawet powiedzieć, że zen jest alogiczny. Próbuje wynieść się na poziom afirmacji, na którym nie istnieją antytezy. Zen niczego nie uczy, w zen uczysz się sam.

Czy zen jest religią? I tak, i nie. Nie ma w nim dogmatycznych zasad i świętych ksiąg. Sutry, tak ważne np. w tybetańskiej wersji buddyzmu, w zen traktowane są jak makulatura. Zen nie czci Boga ani bóstw. Nie przeczy jednak ich istnieniu. Zen nie lubi religijnych konwencji. Osoba praktykująca medytację nie rozmyśla nad kwestiami teologicznymi czy doktryną wiary. Ten, kto praktykuje zen, ma widzieć świat takim, jakim jest naprawdę. Na tej drodze niezwykle istotnym doświadczeniem jest satori, które chyba najlepiej (co nie znaczy, że doskonale) przetłumaczyć można jako oświecenie, wgląd. Jeden z japońskich uczonych powiedział, że dzięki doświadczeniu satori: "W umysłach naszych dokonuje się całkowity przewrót. Przestaje nas nękać złość i nienawiść, nie kłuje już zazdrość ani ambicja, nie opada smutek ani rozczarowanie, nie ogarnia melancholia ani rozpacz".

Satori osiąga się na drodze medytacji i rozważania koanów (choć nie w każdej szkole). Koan to rodzaj pytania, sformułowania, które uczeń otrzymuje od mistrza, by nad nim medytować. Ma to robić tak długo, aż uda mu się go złamać, odnaleźć jego znaczenie. Specyficzna konstrukcja koanów burzy logiczne założenia, a tym samym uderza w przywiązania i przyzwyczajenia człowieka. Są to np. pytania o to, jaki odgłos wydaje jedna ręka, która klaszcze. O. Hugo był pierwszym Europejczykiem, któremu udało się złamać koan. Poświęcił temu ponad 30 lat.

Czy zen przeszkadzał o. Lassalle’owi w byciu chrześcijaninem? Na pewno wielu nie potrafiło zrozumieć jego zaangażowania. Uważało, że jest ono niebezpieczne, dlatego przez jakiś czas o. Lassalle miał zakaz pisania i publicznego wypowiadania się na temat chrześcijaństwa i buddyzmu zen. Z czasem zakaz ten zniesiono. Krytyka spadała na niego również ze strony niektórych buddystów. On sam mówił, że zen pomaga mu odnaleźć Chrystusa. Kiedy po powrocie do Europy został skierowany do pracy duszpasterskiej, parafianie zapamiętali go raczej jako zaangażowanego kapłana niż nauczyciela zen, mimo że prowadził ośrodek medytacyjny, do którego przyjeżdżali ludzie z całej Europy. Eucharystia była dla niego centrum życia. W Japonii uzyskał nawet zgodę, by sprawować ją w niektórych klasztorach buddyjskich i zapraszać zainteresowanych.

O. Lassalle zmarł w 1990 r. Na jego pogrzebie kard. Hengsbach powiedział: "Znam o. Lassalle’a jako księdza bez mała zrośniętego z ołtarzem z niezwykłą wprost oczywistością, który codziennie odprawia Świętą Ofiarę, nawet w najtrudniejszych warunkach". Wielu mnichów buddyjskich uważało go za świętego człowieka. Na dwa lata przed śmiercią otrzymał od buddystów imię "Obłok Miłości".

Niewątpliwie był człowiekiem dialogu i pokoju, o który zabiegał szczególnie mocno, mając w pamięci okropieństwa I wojny światowej i koszmar bombardowania w Hiroszimie. Jestem pewien, że gdyby dziś żył, podpisałby się pod słowami apelu, jaki skierowali do świata przywódcy religijni w Asyżu. Jego ostatnie słowa brzmią: "Nic się nie traci, kiedy skutecznie prowadzony jest dialog. Nic nie jest niemożliwe, jeśli zwracamy się do Boga w modlitwie".

Sławomir Rusin - mąż, ojciec, redaktor, z wykształcenia historyk. Uważa, że o wszystkim da się mówić/pisać "po ludzku". Lubi pracować z ludźmi, ale najlepiej odpoczywa w dzikich, leśnych ostępach. Interesuje się Wschodem (szeroko pojętym).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jezuita, który uczył zen
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.