Kiedy wchodzę do kancelarii parafialnej, chciałabym być Waszą "siostrą w Chrystusie"
„Pani przyszła z ulicy. Nie wiem, czy pani jest bierzmowana, czy pani mieszka sama”- to cytat wyciągnięty z kontekstu, o którym opowiem dlatego, że mam prośbę i apel do księży, pracujących w przykościelnych kancelariach.
To, co usłyszałam było faktem – ksiądz nie wiedział, ale po tym spotkaniu trudniej mi myśleć o Kościele jak o rodzinie.
Zacznę od krótkiej dygresji. Na Facebooku nagrałam wiadomość do nieznajomego chłopaka, który po życiowych turbulencjach poznał Boga, zaproponowałam Mu spotkanie i wywiad. Mówiłam w pośpiechu, bo akurat gdzieś biegłam, więc potem przeprosiłam za bezpośredniość i może zbyt szybkie skrócenie dystansu. Pamiętam jego odpowiedź: "Czuj się tak, jakbyśmy się znali od lat. Tata nie ma względu na osoby".
Zapamiętałam. Bo bez spotkania twarzą w twarz, poczułam, że naprawdę jesteśmy w tej samej rodzinie, bo łączy nas Bóg – dobry Ojciec. Nie miałam podobnego doświadczenia w kancelarii parafialnej.
W kancelarii jak w urzędzie
W niedzielę zostałam mamą chrzestną. Zgodnie z zasadami, żeby móc pełnić taką rolę, niezbędne jest zaświadczenie o byciu praktykującym katolikiem. Jestem w ekumenicznej wspólnocie, spowiadam się u kapucynów, a na Eucharystiach bywam w różnych miejscach, najczęściej u dominikanów. Dowiedziałam się, że mimo to, po zaświadczenie powinnam zgłosić się do parafii, w której mieszkam, bo o tej przynależności decyduje adres.
Weszłam do środka, przedstawiłam się księdzu, powiedziałam o sytuacji, dodałam, że jestem we wspólnocie chrześcijan i że o zasadach wydawania zaświadczeń dowiedziałam się ze strony www – zaraz po przeprowadzce należy iść i zapisać się do parafii, żeby np. przy okazji wydawania tego typu pism nie było kłopotów. Mój błąd, nie zrobiłam tego, nie wiedziałam. Zaproponowałam, żeby ksiądz zapisał mnie teraz i wyjaśniłam, dlaczego potrzebuję zaświadczenia.
Ksiądz nie podjął wątku zapisu, nie zapytał o moje życie duchowe, ani o to, kim jest dla mnie Jezus. Nie zapytał też dlaczego chcę zostać mamą chrzestną, jak to rozumiem, jak długo mieszkam w jego parafii.
W czasie rozmowy powiedział za to, że widzi mnie pierwszy raz w życiu, że nie wie, z kim mieszkam i czy mieszkam sama, że mogę nie mieć bierzmowania. Nie usłyszałam od niego ani jednego pytania. Dodał, że przyszłam z ulicy i że to on teraz wyjdzie na kogoś bezdusznego. Gdybym zapisała się do parafii, miałby jakiś "dowód". Zaświadczenie wypisze, jeśli przyniosę inny "dowód" - podpis od księdza ze wspólnoty, który potwierdzi, że chodzę co niedzielę na Eucharystię. Albo pisemne potwierdzenie od Kapucynów, że tam się spowiadam.
Podejrzliwość zamiast zaufania
Nie wiem, ile dokładnie osób spowiada się w mojej parafii i jaka to liczba u kapucynów, ale nie mam stałego spowiednika, więc zaświadczenie musiałoby być wydane "na słowo". O tym, czy i kiedy chodzę na Eucharystię, wiemy tylko Duch Święty i ja.
Myślę, że ksiądz z kancelarii potraktował mnie najlepiej jak tego dnia umiał, a zasady są dla niego ważne. Jednocześnie nie rozumiem momentów, w których liczą się one bardziej niż człowiek, a podpis znaczy więcej niż rozmowa. Choć być może moja wiara w to, że rozmowa mogłaby wpłynąć na zapisanie do parafii i otrzymanie zaświadczenia to mój zbyt duży optymizm?
Kiedy wchodzę do kancelarii parafialnej, chciałabym wiedzieć, że jestem Waszą siostrą i że nie jest to tylko slogan.
Mimo, że po wymianie kilku zdań było mi przykro, wyraziłam swoje zdanie. Nie czułam się wysłuchana i "przyjęta", czułam się za to jak w urzędzie, ZUS-ie lub dziekanacie, w których bez odpowiedniego podpisu i karteczki, nie załatwię nic a nic.
Gdybym miała znaleźć się w takiej sytuacji ponownie, z tą wiedzą, którą mam dzisiaj, przyszłabym do kancelarii z aktem chrztu lub zaświadczeniem od księdza z mojej wspólnoty – być może wtedy nie byłoby problemu.
Jesteśmy braćmi w Chrystusie?
Drodzy Księża (nie piszę tego złośliwie, piszę z troski o Kościół i o ludzi), wiele Waszych kazań zaczyna się od słów "Bracia i Siostry w Chrystusie". Kiedy wchodzę do kancelarii parafialnej, chciałabym wiedzieć, że jestem Waszą siostrą i że nie jest to tylko slogan. Że spotkam tam kogoś "z rodziny", o przynależności do której decyduje przynależność do Jezusa, a nie podpisy i wpisy. Kiedy widzimy się pierwszy raz w życiu, porozmawiajmy jak przyjaciele.
Czy w byciu rodzicem chrzestnym kluczowe jest zaświadczenie lub wpis w parafialnej księdze? Wiecie, że takie podrobione pisma można sobie kupić w Internecie? Że jest wiele osób, które nie chcą przekraczać kościelnych progów, bo mówią, że to firma i urząd?
Kocham Boga, doświadczam Jego łaski w sakramentach i życie w Kościele jest dla mnie zbyt ważne, żeby trudne sytuacje związane z jego "instytucjonalizmem" to zmieniły. Piszę ten tekst również z myślą o kimś niewierzącym, kto przyjdzie po takie zaświadczenie, a rodzicem chrzestnym będzie chciał zostać tylko "z tradycji". Przecież to doskonała okazja do ewangelizacji. To również od Waszej postawy i słów zależy, czy taka osoba w Kościele nadal będzie widziała tylko firmę, prawo, urząd i zasady, czy da sobie szansę na spotkanie z Chrystusem, który żyje.
Proszę, nie zasłaniajcie się prawem. Bądźcie bardziej ciekawi niż podejrzliwi. Zadawajcie nam pytania. Znajdźcie czas na słuchanie. Bądźcie bardziej miłosierni niż oceniający. Pomagajcie znajdować Prawdę, ale zawsze w towarzystwie łaski. Jak ktoś przychodzi "z ulicy", potraktujcie go jak nowo poznanego członka rodziny i pomóżcie nam bardziej wierzyć w Królestwo Światłości.
Skomentuj artykuł