Kogo zawiedzie Synod
Bez wiary, że Synod jest zwoływany przez Piotra oraz kierowany przez Ducha Świętego, stajemy przed zagrożeniem sprowadzenia go do cynicznej gry politycznej, chłodnych kalkulacji, czysto ludzkiego mechanizmu, gdzie liczy się tylko zwycięstwo jednej lub drugiej strony.
Odbywający się aktualnie w Watykanie Synod budzi sporo emocji. To zrozumiałe w przypadku tak ważnego wydarzenia, tym bardziej że dotyczy ono spraw delikatnych i bardzo złożonych, jak kwestie rodziny. Jednak nakręcanie się wzajemnie niesprawdzonymi teoriami i myśleniem życzeniowym wobec ojców synodalnych jest dużym błędem i poważnym nadużyciem. Nie tędy droga.
Synod z pewnością zawiedzie dwie grupy osób. Tych, którzy są zwolennikami wszelkiej zmiany (nie wyłączając z tego zmian doktrynalnych), oraz tych, którzy w Synodzie widzą przede wszystkim zagrożenie. Ten klasyczny spór między (upraszczając) konserwatystami a liberałami przyjmuje jednak w synodalnej dyskusji dodatkowy, bardzo emocjonalny charakter.
"Sprawa rozwodników będzie najważniejsza", "Pana Boga przechytrzyć się nie da", "Moderniści idą ku schizmie. Chcą decydować niezależnie od Rzymu!", "Schizma w Niemczech jest już faktem", "Synodalne pole bitwy. Moderniści nie chcą złożyć broni", "Moderniści maszerowali ulicami Rzymu", "Synod w Watykanie. Polscy biskupi odwracają się od rodziny", "Papież o Synodzie: nie osądzać, lecz leczyć akceptacją i miłosierdziem", "Episkopat wybrał: na Synod pojadą biskupi konserwatywni", "Homodylemat Synodu w Watykanie" - to tylko kilka tytułów prasowych, jakie wynotowałem z ostatnich kilkudziesięciu dni. Łatwo zauważyć, gdzie przebiega linia demarkacyjna pomiędzy poszczególnymi stanowiskami.
Każda ze stron chciałaby realizacji własnych celów przez Synod i w takim też duchu buduje narrację. Liberałowie - że przyniesie rewolucyjne zmiany. Konserwatyści - że jakiekolwiek zmiany to niechybna klęska i koniec Kościoła. Z jednej strony można próbować zrozumieć pokusę zawłaszczenia relacji o Synodzie w imię z góry przyjętych założeń, z drugiej jednak trzeba zapytać, czy wydarzenie to nie jest jednak zbyt poważne, by poddawać go jakimkolwiek próbom emocjonalnej presji.
Tymczasem Synod wsłuchuje się w głosy jednej i drugiej strony, szuka. Nie zadowala się łatwymi, skrajnymi odpowiedziami, których wielu by oczekiwało. Cierpliwie debatuje, by zrozumieć, w jakiej sytuacji znalazła się dzisiejsza rodzina i jak odpowiedzieć na wyzwania aktualnego czasu. Dlatego tak znamienne zdają się słowa Franciszka wypowiedziane w dniu jego inauguracji: "Bez słuchania Boga nasze słowa będą tylko słowami, które nie nasycą i nie są potrzebne; bez zdania się na wskazówki Ducha Świętego wszystkie nasze decyzje będą tylko dekoracjami, które zamiast wychwalać Ewangelię, przykrywają ją i chowają".
Bez wiary, że Synod jest zwoływany przez Piotra oraz kierowany przez Ducha Świętego, stajemy przed zagrożeniem sprowadzenia go do cynicznej gry politycznej, chłodnych kalkulacji, czysto ludzkiego mechanizmu, gdzie liczy się tylko zwycięstwo jednej lub drugiej strony. Wtedy też lobbowanie na rzecz skrajnych rozwiązań ma sens i może przynieść oczekiwane rezultaty. Czy o to jednak chodzi?
Dlatego uspokajam wszystkich, którym bardzo spieszno do skrajnej oceny jeszcze niezakończonych obrad: zdziwimy się wszyscy, jaki przyniosą one skutek i jaka mądrość przemówi przez postanowienia ojców. Idźmy za radą Ojca Świętego: "Utkwimy nasze spojrzenie w Jezusie, aby określić, na podstawie Jego nauczania prawdy i miłosierdzia, najbardziej odpowiednie drogi dla stosownego zaangażowania Kościoła z rodzinami i dla rodzin, aby pierwotny plan Stwórcy dotyczący mężczyzny i kobiety mógł być realizowany i działał w całym swym pięknie i mocy w dzisiejszym świecie".
Za kilka dni Synod się skończy. Za kilka miesięcy Franciszek wyda adhortację. Za kilka lat Kościół będzie trwał dalej. Chyba że nastąpi Paruzja. Czekajmy.
Michał Lewandowski - redaktor DEON.pl, teolog
Skomentuj artykuł