Kościół - zwijająca się firma?
Miałem ostatnio sporo okazji, by przysłuchiwać się rozmowom proboszczów. Polskich proboszczów. Katolickich. Byli w różnym wieku. Mieli rozmaity staż proboszczowski i doświadczenie duszpasterskie. I stan zdrowia - co też nie jest bez znaczenia.
Łączyła ich tematyka prowadzonych rozmów i ton, w jakim były toczone. Ton głębokiego zatroskania, a niejednokrotnie zasmucenia. Od czasu do czasu pojawiało się poczucie bezradności, niwelowane stanowczością i wolą wytrwania. Nie było rezygnacji.
W rozmowach, które dane mi było słyszeć, przeważało wyliczanie strat, połączone z ich analizą i prognozami na przyszłość. Księża proboszczowie mówili o tym, że spada w powierzonych im wspólnotach liczba parafian. Liczby i procenty dotyczące wyjazdów nie tylko pojedynczych osób, ale całych rodzin ze względu na pracę zagranicą, w niektórych przypadkach brzmiały zatrważająco. Niepokojący wydźwięk miały dane dotyczące narodzin i chrztów. Podobnie I Komunii świętych i bierzmowania. Zaskoczeniem było dla mnie, wymieniane przez niektórych jako pojawiające się sporadycznie, ale już dostrzegalne, zjawisko mniej lub bardziej ostentacyjnej rezygnacji przez rodziców z posłania dziecka do I Komunii św.
Alarmująco, a nawet groźnie brzmiało to, co wspomniani przez mnie proboszczowie mówili na temat sakramentu małżeństwa. "Ślub w parafii zaczyna być prawdziwym rarytasem" - stwierdził jeden z nich. Inni, wcale nie z małych parafii, kiwali głowami potakująco.
Spotkani przeze mnie proboszczowie sporo rozmawiali też o kwestiach finansowych, o tym, że tu i ówdzie zaczyna brakować na zaspokojenie podstawowych potrzeb parafii, nie mówiąc już o niezbędnych poważnych remontach.
Mnie (może dlatego, że nie jestem proboszczem i słuchałem tego wszystkiego trochę jak postronny obserwator), usłyszane rozmowy przygnębiały. Natomiast u toczących je księży przygnębienie nie rzucało się w oczy. Było co innego. Determinacja, aby się nie poddać, aby w pogarszających się warunkach robić swoje, minimalizować straty, nie rezygnować z podjętej misji.
Zdziwiła mnie jednak reakcja młodej zakonnicy, która była świadkiem jednej z relacjonowanych tutaj rozmów. "Jakbym słyszała rozmowy administratorów zwijającej się firmy" - skomentowała z rozdrażnieniem, gdy natrafiliśmy na siebie na korytarzu. "Nie wystarczy samo trwanie, trzeba wdrażać plan naprawczy" - dodała.
Przyglądam się dzisiaj opisanym wyżej zdarzeniom i komentarzom z perspektywy zakończonej wizyty ad limina polskich biskupów. W sytuacji, gdy już zaczęło się jej zawłaszczanie, obłaskawianie, oswajanie, skrajne i wyrywkowe komentowanie, narzucanie jedynie słusznej interpretacji, dyskontowanie jej przebiegu i efektów. Byłoby niedobrze, gdyby udało się sprowadzić ją jedynie do galerii serdecznych zdjęć z Franciszkiem lub do zjadliwych uwag, że mówił on raczej o ogromnym potencjale Kościoła katolickiego w Polsce niż wyrażał satysfakcję z braku problemów do rozwiązania.
Myślę, że realizowany właśnie nowy program duszpasterski "Przez Chrystusa, z Chrystusem, w Chrystusie. Przez wiarę i chrzest do świadectwa", w zestawieniu z papieskim przemówieniem do polskich biskupów, mogą i powinny stać się punktem wyjścia do stworzenia postulowanego przez cytowaną wyżej siostrę zakonną "planu naprawczego". Jednak, aby nie pozostał on kolejnym zgrabnym dokumentem, konieczne jest obudzenie, zwłaszcza w wielu proboszczach, nowego entuzjazmu. Bez nich, bez ich zapału, zaangażowania, bez zmiany nastawienia z trwania na zdobywanie, z ochrony tego, co jest na wychodzenie naprzód, trudno liczyć na poważne efekty nawet najlepszych programów. Fakty są niezaprzeczalne: polski proboszcz to potęga. Pod wieloma względami wciąż potencjalna.
Skomentuj artykuł