Kryzys nie jest końcem świata

Fot. Kichigin_S / Depositphotos.com

„Jeśli coś idzie nie po twojej myśli, natychmiast to zaakceptuj”. To zdanie znalazłam kiedyś w otchłani internetu i spodobało mi się na tyle, że podzieliłam się nim od razu. Nie miałam pojęcia, że wywoła taki sprzeciw.

Argumenty były bardzo konkretne: że to bez sensu. Że nie można akceptować zła. Nie można się poddawać. Przyjmować za swoje tego, co w ogóle nam się nie podoba. I trudno się z tym nie zgodzić. Rzecz w tym, że to zdanie ma dla mnie zupełnie inny wydźwięk.

Bo zaakceptować to, że sprawy idą nie po mojej myśli, oznacza też: przestać się frustrować tym, czego nie mogę zmienić. Przyjąć i opłakać niepowodzenie. Pozwolić sobie na to, żeby stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie: to mnie przerasta, dalej nie jestem w stanie iść tą ścieżką, którą sobie wytyczyłam, bo mimo wszystkich starań zmieniły się okoliczności. I to jest w porządku.

DEON.PL POLECA

Zaakceptować znaczy też: zatrzymać się i zobaczyć, co teraz jest moim nowym punktem odniesienia. Co mogę teraz zrobić? Czy warto walczyć z całą siłą o to, żeby jednak poszło po mojej myśli? A może stan, do którego doszły sprawy, otwiera jakiś zupełnie nowy, lepszy pomysł? Nową perspektywę. Inną ścieżkę. Może to, co nie wyszło, pozwoli mi popatrzeć „obok”, trafić w miejsce, gdzie nigdy bym nie trafiła, odkryć zupełnie nowe, świeże, lepsze rozwiązania?

Dlatego lubię to zdanie. Przypomina mi, że kryzys nie jest końcem świata. Częściej bywa początkiem czegoś nowego. Większość z nas nie lubi jednak nowych rzeczy i z własnej woli nie wyrusza w nieznane, wybierając spokój spraw bezpiecznych, oswojonych, ułożonych w dobrą rutynę codzienności.

By żyć naprawdę, potrzebujemy wyzwań. Gdy nie stawiamy ich sobie sami – wyręczają nas kryzysy. To ani trochę nie oznacza, że są fajne. Że należy na nie czekać z utęsknieniem i otwartymi ramionami. Ale gdy przychodzą, niezapraszane i niemile widziane – warto ich użyć. Czasem jak trampoliny, kiedy indziej jak drogowskazu.

Ten rok, który powoli się kończy, przyniósł nam potężną ilość kryzysów. W kryzys wpędza nas pandemia. Galopująca inflacja. Nieustannie wypływające na powierzchnię kościelne brudy. Kompletnie dla nas nowa sytuacja na wschodniej granicy.

Można od tego uciekać. Można protestować i krzyczeć. Można rzucić wszystko i ratować, łatać, szyć. Można wzruszać ramionami i przechodzić obojętnie. A można też zaakceptować, że jest tak, jak jest. Że sprawy nie idą po naszej myśli – bo chyba nikt nie chce ograniczenia wolności, skrajnie podzielonego społeczeństwa, skaczącego sobie do oczu przy byle okazji, nikt nie chce wojny, nikt nie chce Kościoła nieświętego i połamanego. Ale taki, właśnie taki mamy teraz moment.

Czy pomoże wykrzyczenie swoich emocji, stan psychicznego buntu i strajku przeciwko rzeczywistości? Trochę tak. Ale nie na dłuższą metę.

Bo na dłuższą metę lepiej jest – no właśnie - zaakceptować to, co nie idzie po naszej myśli. A potem usiąść spokojnie i zastanowić się, w jakim miejscu jesteśmy. Co jest konieczne, co jest możliwe, dokąd iść, co robić. Co przyniesie zmianę, korzyść, dobro – a co tylko pogłębi kryzys. Nie w skali świata i Polski. W ten najmniejszej skali, która jest w naszym zasięgu.

Tak jest lepiej, bo kryzysy były i będą. Można patrzeć na nie jako na zagrożenie. Można przed nimi uciekać i uważać je za koniec świata. Ale można też je traktować jako windę do miejsca z lepszym widokiem i większymi możliwościami. Może ta winda długo jedzie, jest w niej ciasno i ma się ochotę wysiąść, zanim dojedzie do celu. Ale warto dojechać, żeby spojrzeć na wszystkie trudności z całkiem innej perspektywy.

I myślę, że tego właśnie nam teraz potrzeba. Przyjęcia, że są rzeczy, które nam się nie podobają, które od nas nie zależą – ale to, jak zareagujemy, co zrobimy, wciąż zależy od nas. Z kwaśnych cytryn można zrobić pyszną lemoniadę, z krowiego łajna – dobry nawóz dla róż. Z kryzysu na granicy – mądre strategie na przyszłość i wyrwanie z obojętności na dziś. Z doświadczenia kapłańskiej słabości – rozsądne zmiany w formacji i organizacji. Ze społecznego kryzysu komunikacji i wzrastającej agresji – sposoby na szukanie wspólnego mianownika, tego, co przyniesie dialog zamiast kłótni.

Jeśli coś nie idzie po twojej myśli, natychmiast to zaakceptuj. A potem zatrzymaj się i zobacz, co możesz zrobić inaczej. Do czego cię ten kryzys zaprasza. Dokąd może poprowadzić. Jakie dobro jest w nim ukryte.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kryzys nie jest końcem świata
Komentarze (2)
AM
~Alicja M.M.
20 listopada 2021, 14:58
Dla mnie owo kontrowersyjne "zaakceptuj" oznacza przede wszystkim: przyjmij jako realne, nie wypieraj. Często ulegamy złudzeniu (chyba nawet nieświadomie), że emocjonalnym buntem "zlikwidujemy" niechcianą sytuację. A istnieje to, co istnieje, i żeby cokolwiek budować, trzeba budować w odniesieniu do tego, co jest.
PR
~Ppp Rrr
20 listopada 2021, 12:23
Kryzys, to nie koniec świata – zgoda. Ale jest to marnotrawstwo czasu i energii, które można było wykorzystać inaczej, a których i tak ciągle brakuje. Kiedy zatem ktoś się wścieka, nie należy go powstrzymywać i tłumaczyć, że „to nie koniec świata” albo, że „wyzwania są potrzebne”. Po prostu trzeba się oddalić i dać temu człowiekowi czas na wypalenie się wybuchu wściekłości. Pozdrawiam.