Kryzys powołań do seminariów ma swoje źródło w rodzinach

Kryzys powołań do seminariów ma swoje źródło w rodzinach
Fot. depositphotos.com

Z danych wynika, że w pierwszych latach po II wojnie światowej seminaria przyjmowały więcej osób aniżeli dziś! Między 1945 a 1949 rokiem średnia przyjętych w seminariach diecezjalnych wynosiła 563 osoby. Nie ma się zatem co dziwić, że biskupi łączą seminaria – to proces nieuchronny.

Krajowa Rada Duszpasterstwa Powołań KEP podała właśnie, że w październiku ubiegłego roku przygotowania do kapłaństwa rozpoczęło 338 kandydatów. W seminariach diecezjalnych jest ich 236, a 102 w zakonnych i misyjnych. Dla porównania w roku 2021/22 formację do kapłaństwa rozpoczęło 356 kandydatów. To pokazuje spadek o ok. 5 pkt. procentowych. Rok do roku niewielki. Ale jeśli odnieść te dane do rekordowego roku 2005, gdy tylko do seminariów diecezjalnych przyszło 1145 młodych mężczyzn, to gołym okiem widać, że spadki sięgają 80 proc. I to nie jest kryzys, ale katastrofa. Z danych wynika bowiem, że w pierwszych latach po II wojnie światowej seminaria przyjmowały więcej osób aniżeli dziś! Między 1945 a 1949 rokiem średnia przyjętych w seminariach diecezjalnych wynosiła 563 osoby. Nie ma się zatem co dziwić, że biskupi łączą seminaria – to proces nieuchronny.

DEON.PL POLECA

Różnie próbuje się ten stan rzeczy wytłumaczyć. Do niedawna mówiono o kryzysie demograficznym, potem pojawiły się tezy o tym, że młodzi ludzie odwlekają czas podejmowania życiowych decyzji, wskazywano też na zmiany kulturowe – w tym m.in. duży wpływ na młodych ludzi przeróżnych ideologii, dziś – tu i ówdzie – niektórzy przebąkują coś o wrogości społeczeństwa do księży, itp. i podkreślają odwagę jaką mają – ich zdaniem – w sobie młodzi idący do seminarium. Tak jakby nie mieli jej ci, którzy szli do seminariów w latach 70. i 80. poprzedniego stulecia, gdy wejście w seminaryjne mury oznaczało szykany dla rodziny, a i sam alumn także musiał się z nimi liczyć. Jeszcze inni przyczyny tej katastrofy widzą w otwarciu się Polski na świat po upadku systemu komunistycznego, wejściu w struktury Unii Europejskiej i co za tym idzie także większy dobrobyt. Teraz coraz częściej powtarza się, że młodych od wejścia w seminaryjne mury odstraszają też liczne skandale pedofilskie z udziałem księży.

Wszystko to niewątpliwie wpływ na spadek liczby powołań. Niemniej zastanawiające jest, że w tych analizach pomija się dość istotny wątek. Wskazała na niego kilka lat temu w książce „Jak Zachód utracił Boga” amerykańska dziennikarka i pisarka Mary Eberstadt określając go mianem: „czynnika rodzinnego”. Zestawiając dane demograficzne dotyczące spadku liczby urodzeń, spadku liczby zawieranych małżeństw, obniżających się wskaźników dzietności u kobiet z wzrastającą liczbą związków kohabitacyjnych, rozwodów, coraz większej liczby dzieci ze związków pozamałżeńskich doszła ona do wniosku, że chrześcijaństwo w krajach zachodnich osłabił kryzys rodzin, który prowadzi do zaniku, a wreszcie upadku religijności. Najbardziej jaskrawe przykłady: Francja, Wielka Brytania, Irlandia. W każdym z tych krajów kryzys przebiegał wprawdzie nieco inaczej, ale jego podstawy leżały właśnie w rodzinach, które w wyniku przemian kulturowych i społecznych, uległy przemodelowaniu. W tych rodzinach, w których odwróciły się role kobiet i mężczyzn, religijność ulegała znacznemu osłabieniu aniżeli w tych, które kultywowały wartości konserwatywne. Ten proces obserwujemy także w Polsce. Nie można nie widzieć rosnącej liczby rozwodów i w ogóle osłabienia rodziny.

I to jest – jak się wydaje – przyczyna realna. Zastanawiamy się nad tym dlaczego głos Kościoła nie trafia tam, gdzie powinien. Zadajemy pytania o to dlaczego młodzi ludzie od Kościoła odchodzą, porzucają lekcje religii, itp.  I wreszcie o to, dlaczego Polska to jeden z najszybciej sekularyzujących się krajów na świecie. Myślimy o tym, ale nie uwzględniamy właśnie owego czynnika rodzinnego.

Zauważył ten problem niedawno w bardzo ciekawym wywiadzie kard. Kazimierz Nycz. Odpowiadając na pytanie o wyraźne odchodzenie ludzi młodych od Kościoła stwierdził, że brakuje przykładu w domu. „(…) dziecko, gdy ma 14 lat samo siebie pyta: »dlaczego mam chodzić, skoro mama i tata sami nie dają mi przykładu?«. Osłabienie tych relacji, osłabienie rodziny – to wszystko przekłada się dzisiaj na erozję wiary, również wśród młodych kobiet. Pandemia tylko ten proces pogłębiła” – mówił.

Tu trzeba byłoby zadać pytanie o to dlaczego tego przykładu zabrakło. I tu wydaje się, że trzeba byłoby wskazać właśnie na przemiany kulturowe, na dobrobyt, na skandale pedofilskie, które przyczyniają się do erozji Kościoła i tego, że ludzie odchodzą. Skoro sami ludzie Kościoła – biskupi, księża, zakonnicy - nie potrafią dać przykładu, to czego wymagać od wiernych.

Jak temu zaradzić? Wiele osób się nad tym zastanawia, każdy ma jakąś receptę. Cenną wskazówkę rzucił swego czasu papież Franciszek: powrót do Ewangelii w czystej postaci. Tam jasno wyłożono co należy robić, a czego unikać. A myśmy położyli na Ewangelii mnóstwo ksiąg, różnych procedur. Trzeba je zdjąć. Póki jest na to jeszcze czas.

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Janusz Umerle

Święty Paweł pisał, że uczeń Chrystusa jest glinianym naczyniem (por. 2 Kor 4,7), którego wyjątkowość kryje się w tym, co ono w sobie zawiera. W przypadku sakramentu święceń skarbem, który jest zdeponowany w sercu każdego...

Skomentuj artykuł

Kryzys powołań do seminariów ma swoje źródło w rodzinach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.