Kto zazdrości Bashoborze?

Kto zazdrości Bashoborze?
(fot. www.facebook.com/JezusNaStadionie)

Nie jest problemem to, że uzdrowienia miały miejsce właśnie tam, podczas spotkania - wśród ludzi, którzy jedli i pili, wśród niewierzących poszukiwaczy sensacji raczej niż Boga. Gdy przed Jezusem siadały wielkie tłumy, to wśród nich nie byli tylko wierzący. Tam byli też i złodzieje, i grzesznicy, a nawet ci poszukiwacze sensacji i wielu innych wrażeń. Bóg jest jednak większy od tych małości.

Ewangelia Marka (9, 38-40) przekazuje historię o tym, jak to roztrzęsieni apostołowie przybiegają do Jezusa i donoszą Mu o innych uczniach, którzy czynią cuda, nie będąc jednak w "ich ekipie". Trochę jak dorośli faceci zachowujący się niczym małe dzieci w piaskownicy. Warto dodać, że przecież nieco tylko wcześniej apostołowie pokłócili się o to, który z nich jest największy i najważniejszy. Gdy Jezus na prostym obrazie małego dziecka pokazał im o co chodzi w Jego misji, oni szybko wymyślili kolejny problem. Znaleźli ludzi, którzy nie są w ich drużynie, a chcą w Imię Jezusa działać wielkie rzeczy.

Mówiąc współczesnym językiem, apostołom wcale nie chodziło o czystość przekazu. Kluczowe bowiem jest tu wyrażenie "z nami": chodziło im przecież o nich samych. Często jest tak, że liczy się tylko to, co ja sobie wymyśliłem: moja wizja i moje zasady. Oczywiście żeby moje tezy "ładniej wyglądały", to podeprę się Panem Jezusem, dbaniem o doktrynę, tradycję i rytuał.

Ostatnio bardzo podoba mi się w Jezusie to, że On sam rozwala monopol na Boga wszystkim, którzy wpadają w pokusę Jego zawładnięcia. Nie mam prawa nikomu zabronić czynienia cudów w Imię Jezusa. Bo jeśli sam Bóg na to pozwala, to kim ja jestem, by Jemu tego zabraniać? Jakim prawem mogę powiedzieć, że Duch Święty działa tylko w tych rejonach, które ja uznam za godne (nawet jeśli podeprę się autorytetami)? Człowiek pokorny to ten, który uznaje Boga w swoim życiu, a nie Jego ideę. I taki człowiek, uznający Jego samego, nigdy nie będzie szafował takimi wyrokami.

DEON.PL POLECA

Mam teraz taką pracę, że muszę czasem komuś powiedzieć: tak możesz być jednym z nas; albo: nie, nie możesz do nas dołączyć. Trudne jest odparcie pokusy, by nie bawić się w małego boga. Przy każdej tego typu rozmowie boję się o to, czy potrafię zawiesić moje kryteria, moje postrzeganie danego kandydata. Taka pokusa może dopadać każdego z nas. Bardzo często chce się zagarnąć Boga i wszystko co z Nim związane dla siebie, zamknąć Go w swojej ulubionej paczce. Ale Kościół nie jest przestrzenią, w której dobierzemy sobie tych, których tylko my chcemy. Zakon też nie jest miejscem, w którym będą tylko tacy jezuici, którzy chodzą ze mną. Mam być dorosłym facetem, a nie tupiącym nóżkami dzieckiem.

Rekolekcje na Stadionie Narodowym już się skończyły, trwają prace porządkowe, za chwilę w tym miejscu będą inne imprezy. Mam nadzieję, że te przeszło czterdzieści tysięcy ludzi wróciło do swoich domów z głęboką wiarą w to, że Bóg jest dobry i że jest Bogiem żywym. Jestem przekonany, że ci ludzie nie mieli ani czasu, ani ochoty czytać komentarzy medialnych, patrzeć na teksty "znawców tematu" - czy to mądrych profesorów teologii, czy to przeciwników o. Bashobory. Myślę, że większości z uczestników w ogóle nie interesują komentarze socjologów i dziennikarzy, próbujących opisać to niecodzienne wydarzenie. Oni skupili się na doświadczaniu Boga i Jego miłości. A tego nie da się po prostu opisać.

"Jakim prawem to czynisz?" - to słowa, które pojawiły się w pewnym momencie i w moim sercu. Odnosiły się one do spotkania z o. Johnem Bashoborą w Warszawie. Nie znając dobrze sytuacji, ani nawet jego samego, pozwoliłem sobie na sporo negatywnych komentarzy o tym spotkaniu. Widzę jednak, że wcale w tych negatywnych opiniach nie chodziło mi o Chwałę Boga, ale o swoją. Zobaczyłem w końcu, że jestem po prostu zazdrosny, że jest we mnie dużo strachu, kiedy myślę o cudach. A przecież o tym, czego się bałem, tak często mówię podczas homilii: co by było, gdyby Jezus rzeczywiście dokonał fizycznego uzdrowienia?

Widzę, że dość łatwo schować się za zwrotem: "działanie duchowe". Trudno je zweryfikować. Prawdą jest, że uzdrowienie duchowe i odpuszczenie grzechów jest o wiele ważniejsze niż fizyczne. Ale skoro tak jest, to dlaczego po mojej modlitwie nikt nigdy nie odzyskał zdrowia? Tłumaczenie, że Bóg chce inaczej jest dość łatwe. Zrzucanie winy na brak wiary tego, kto miał otrzymać uzdrowienie jest jeszcze "tańszym chwytem". Ale czytanie znaków i cudów znanych z Ewangelii tylko jako odległych, nierzeczywistych obrazów jest jeszcze większym nadużyciem.

Ze świadectw wynika, że gdy o. John się modli, to Pan Jezus działa. I to jest konkret. O. Grzegorz się modli, ale nikt nie wstaje z łóżka. I to też jest konkret.

I nie jest problemem to, że uzdrowienia miały miejsce właśnie tam, podczas spotkania - wśród ludzi, którzy jedli i pili, wśród niewierzących poszukiwaczy sensacji raczej niż Boga. Gdy przed Jezusem siadały wielkie tłumy, to wśród nich nie byli tylko wierzący. Tam byli też i złodzieje, i grzesznicy, a nawet ci poszukiwacze sensacji i wielu innych wrażeń. Bóg jest jednak większy od tych małości.

Kolejny raz dostałem po głowie. Ale to dobrze.

Grzegorz Kramer SJ - duszpasterz powołań Prowincji Polski Południowej TJ, współtwórca projektu Banita. Na jego blogu znajdziesz codzienne rozważania do Ewangelii

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kto zazdrości Bashoborze?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.