Łatwo jest wpaść w pułapkę chęci zaspokajania wszystkich potrzeb dzieci
Rodzicielstwo jest trudne, wychowanie w wierze również. Trochę przez nasze własne ograniczenia i troski, innym razem przez otoczenie, które jest mocno nieprzychylne katolickim wartościom i niezwykle chętne by wyśmiać każdego, kto traktuje Boga i Jego przykazania serio. Jest trudno, owszem. Nigdy jednak nie jesteśmy na naszej drodze sami.
Gdy patrzę na swoje rodzicielstwo i na zmagania innych, bliskich mi, rodziców widzę jak łatwo jest wpaść w pułapkę chęci zaspokajania wszystkich potrzeb swoich dzieci – już , teraz, najlepiej jak się da. Owszem, zdarza się czasem odwrotnie, znam też dzieci zaniedbane i samotne. Jednak to, co tłucze się w moim rodzicielskim sercu od paru tygodni to przesłanie, które usłyszałam na jednym z niedzielnych kazań.
Jaki jest cel rodzicielstwa? O co my – rodzice, wychowawcy, inni dorośli – powinniśmy przede wszystkim dbać w rozwoju dzieci? Pewnie w wielu głowach pojawią się teraz różne opcje, choćby dbałość o edukację, zdrowie, dobre relacje. Bardzo dobrze jeśli takie myśli zaświtają, jednak nie to jest głównym celem rodzicielstwa. Naszym nadrzędnym obowiązkiem jest pokazać dzieciom Boga, zadbać o ich drogę do nieba.
Mój syn kilka tygodni temu przyjął po raz pierwszy sakramenty spowiedzi i Komunii świętej. Gdy zapytano nas o to, czy w imieniu rodziców poprosimy na Mszy pierwszokomunijnej o udzielenie sakramentu naszym dzieciom, po moich plecach przeszedł dreszcz. Dla mnie ta prośba nie była kolejnym aktem w teatrze, do odegrania. Była kwintesencją miesięcy przygotowań i zaszczytem. Stała się realną, głęboką prośbą o to, by nasze latorośle mogły żyć sakramentami. Gdy układałam tę prośbę, odwołałam się do sakramentu chrztu, na którym obiecywaliśmy wychowywać nasze dzieci w wierze. Przypominając sobie chrzest mojego syna i to, co na nim obiecywałam, starałam się zobaczyć czy aby dobrze wywiązałam się ze swojego obowiązku…
Wiem, że takie rozważania mogą wywołać salwę śmiechu, trudno. Widzę jak bardzo odstajemy z moim mężem patrzeniem na wiarę, wychowanie, podejście do tego co się obiecuje i jak świadomie podchodzi się do życia w Kościele. Zostawiając jednak za sobą różne wyobrażenia i oczekiwania wobec tego jak Kościół działa, wygląda itd. to zobowiązanie dane na chrzcie jest takie samo. Mamy prowadzić nasze dzieci do Boga…
Łatwo rzucić takimi słowami, gdy ma się w swoim otoczeniu ludzi mądrych i życzliwych. Doświadczam wiele dobra, więc łatwiej dawać mi je dalej. Czasem jednak jest się w małżeństwie, w którym jedna ze stron nie zgadza się na mszę, modlitwę, sakramenty dziecka. Co wtedy? Nie wiem. Czasem bardzo byśmy chcieli pokazać dziecku Boga, ale sami mamy Jego skrzywiony obraz i nijak nie chcemy karmić nim nasze dzieci. Zdarza się i tak, że chcemy „za mocno”, zmuszając dzieci siłą do spowiedzi czy nabożeństw, nie tylko łamiąc im tym ich sumienia, ale skutecznie zniechęcając na kolejne lata do tego by choćby spojrzały w stronę kościoła.
Rodzicielstwo jest trudne, wychowanie w wierze również. Trochę przez nasze własne ograniczenia i troski, innym razem przez otoczenie, które jest mocno nieprzychylne katolickim wartościom i niezwykle chętne by wyśmiać każdego, kto traktuje Boga i Jego przykazania serio. Jest trudno, owszem. Nigdy jednak nie jesteśmy na naszej drodze sami.
Ostatni rok, który był wypełniany wędrówkami z domu do kościoła na przedkomunijne katechezy, był dla nas z jednej strony niezwykle trudny (o czym wspominałam w poprzednim felietonie). Był też jednak czasem pięknych i wartościowych relacji, głębokich rozmów i wzajemnego wsparcia z rodzicami, którzy żyją podobnymi wartościami, choć czasem nie widać ich w tłumie. Dobro nie jest krzykliwe, ale nie jest też zupełnie niezauważalne, choć niekiedy trzeba rozejrzeć się bardzo uważnie by je dostrzec… Ten rok przygotowań był wypełniony moim wołaniem do Boga i Maryi bym potrafiła mądrze wychowywać moje dzieci.
Co chciałabym dać moim synom z okazji dnia dziecka, poza radością ze wspólnego wyjścia na lody? Marzę o tym by pokazać moim dzieciom, że są bardzo chciane i kochane – nie tylko przez rodziców - ale przede wszystkim przez Boga. Czy mogę dać im na drogę do dorosłości coś bardziej wartościowego?
Skomentuj artykuł