My, katolicy skłóceni

My, katolicy skłóceni
(fot. shutterstock.com)

Nie oburza mnie niedawna wypowiedź Rafała Ziemkiewicza o "papieżu idiocie". Przede wszystkim zasmuca. A równocześnie pokazuje jak silnie skonfliktowane są środowiska polskich katolików. Zastanawia, czy to wina obecnego papieża, czy raczej problem tego, co określa się syndromem "a myśmy się spodziewali"?

W drodze do Emaus uczniowie wyjaśniają nierozpoznanemu przez siebie Zmartwychwstałemu: "A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela". Te - najróżniejsze - oczekiwania wobec Jezusa, gorzki zawód jaki raz po raz fundował swoim uczniom, którzy mieli względem Jego misji i nauczania własne plany - to stały motyw na kartach Nowego Testamentu. Uczniowie jeszcze w trakcie Jego zbawczej misji sugerowali Mu, żeby nie robił tego czy tamtego. A On regularnie wprawiał ich w konfuzję swoimi decyzjami i postępowaniem. Chcieli Boga na swoją miarę, Jezusa Chrystusa na miarę własnych oczekiwań.

Być może jest to jeden z największych błędów chrześcijan/katolików w dziejach chrześcijaństwa i Kościoła. Czasem prowadzi on do wielkich rozczarowań i apostazji. W zależności od oczekiwań, czasu, miejsca, okoliczności - motywy rozczarowania Kościołem, papieżami, księżmi, wspólnotami są różne. Studentka i student mówią, że tracą wiarę, bo wydarzyło im się coś niedobrego w lokalnym duszpasterstwie akademickim, bo nie otrzymali dość wsparcia albo zgorszyli się. Parafianie oburzają się na cały Kościół, bo ulubiony/znienawidzony proboszcz odchodzi/zostaje na urzędzie. Subtelni katoliccy intelektualiści na łamach wysokonakładowej prasy nie raz i nie dwa sugerują, że nauczanie Kościoła w tej czy innej kwestii powinno wyglądać zupełnie inaczej, "iść z duchem czasu", "być bardziej wyważone", itd., itp. A uznanemu publicyście reprezentującemu nurt konserwatywnego liberalizmu nie podoba się "człowiek z dalekich pampasów". Dla jednych Kościół nie jest dość liberalny, dla innych - dość konserwatywny. Racje gonią racje - to jeszcze pół biedy. W końcu racje w Kościele powinny być wypowiedziane, usłyszane, zrozumiane. Historia Kościoła pokazuje, że nawet największe spory dawały szansę na wykrystalizowanie nauczania w najbardziej zawiłych kwestiach doktrynalnych. Gdyby "wsłuchać się" w katechizm, usłyszelibyśmy "szczęk broni" - to najwybitniejsi teologowie kolejnych wieków "bili się na argumenty".

DEON.PL POLECA

Znacznie gorzej, gdy przeważają już tylko emocje i niechęć do tych "innych katolików", którzy nie spełniają oczekiwań jeszcze "innych wierzących katolików". Gorzej, że coraz częściej "mówimy do siebie" (i traktujemy to jako poważną pracę umysłową) za pomocą krótkich komunikatów na portalach społecznościowych, za pomocą przysłowiowych "140 znaków". Udajemy, że znamy komentowane treści, gdy w rzeczywistości do jakiegoś ich wycinka przykrawamy własne mniemania, osądy, utrwalone latami nawyków przekonania. Śmiejemy się z "katolickiej gimbazy" albo "katolików lemingów", albo "PiS-katolików", "neonów", "tradsów", itd., itp. Ale ile czasu poświęcamy, żeby wziąć większy oddech, wstrzymać się z komentarzem i raz, drugi, trzeci spróbować zrozumieć, czy nasi oponenci nie mają jakiejś racji? Czy choćby drobina sensu, coś istotnego nie kryje się w ich przekonaniach?

Tak to się kręci na naszych oczach. Przypomina wir morski wciągający okręty w bezdenną otchłań. To jest nasza otchłań: uprzedzeń, niemożności porozumienia, władzy emotikonów nad próbami porozumienia, czy choćby znoszenia się nawzajem, czyli tolerancji. Stwierdzam fakt -  nie rzucam w nikogo kamieniem, bo i sam musiałbym spróbować trafić nim w siebie. Choć przyznam, bez fałszywej skromności, że w "sprawie Ziemkiewicz-Franciszek" odpuściłem sobie. W ogóle tego nie komentowałem, choć publicysta kompletnie nie jest z mojej bajki. Dlaczego? Bo pomyślałem sobie, że nie tylko czas, także cisza leczy rany. Że żadnej wielkiej zasługi nie uzyskam, jeśli oburzę się na człowieka, z którym i tak się na ogół nie zgadzam.

Jest jeszcze jedna kwestia. Jestem wielkim zwolennikiem Franciszka, cieszy mnie, że tak mocno zwraca uwagę na katolicką naukę społeczną, że jego południowoamerykańska perspektywa stanowi cierń dla sytych i zadowolonych z siebie społeczeństw Zachodu. Równocześnie, cóż, trudno mi ukryć, że jest to "pontyfikat sprostowań". Nie będę ukrywał przed sobą i ludźmi, dla których piszę, że coś nie gra w tym mechanizmie łatwego, entuzjastycznego kontaktu papieża/Watykanu z mediami, opinią publiczną, że niestety wielu zwolenników obecnego pontyfikatu wyświadcza Ojcu Świętemu niedźwiedzią przysługę czyniąc z niego supermena, gwiazdę kato-show. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Im więcej trzeba prostować i pieczołowicie odcedzać z medialnej zawiesiny, tym większa erozja grozi kolejnym słowom papieża.

"Oburzonym papieżem", a także - szerzej - "oburzonym (tak czy inaczej doświadczanym) Kościołem" polecam prostą i piękną historię, opowiedzianą niedawno przez redaktora "Christianitas" Pawła Milcarka: "Dzisiaj na peronie Śródmieścia podszedł do mnie pewien uprzejmy pan, który poznał we mnie redaktora »Christianitas« i chciał porozmawiać, nadmieniając, że czytuje pismo. Gdyśmy już rozważyli pierwsze kwestie, pan wziął się na odwagę i zapytał: »Przepraszam, że zapytam tak obcesowo, ale wobec tego, co się dzieje dookoła zapytam wprost: czy pan ma ambiwalentny stosunek do Papieża?«. »Ambiwalentny? Ależ nie! - żachnąłem się. - To przecież ojciec«. Pan odetchnął, pocieszony. Jedna z takich przypadkowych rozmów, które znaczą czas".

Proste: "to przecież ojciec". Kościół - to Matka. A są jeszcze bracia i siostry - zawsze niedoskonali, jak i my sami. "Jeżeli jednak wciąż się nawzajem kąsacie i pożeracie, to baczcie, żebyście się nawzajem nie unicestwili" (Gal 5, 15)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

My, katolicy skłóceni
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.