Nasza kultura dyskutowania jest pod psem. Zdechłym
Za wypowiedź o tym, że „psy nie umierają, a zdychają” na profesora Bralczyka wylało się morze hejtu. Można się z językoznawcą zgadzać lub nie – ja się na przykład nie zgadzam – można z jego wypowiedziami polemizować, należy jednak pamiętać, że krytyka, to co innego niż mowa nienawiści, która jest dzieckiem kultury wykluczenia. Celem hejtu nie jest polemika z poglądami, ale poniżenie ich autora i usunięcie go z przestrzeni publicznej. Lekarstwo okazuje się gorsze niż choroba.
Oczywiście na profesora nie spadł wyłącznie hejt. Pojawiło się też wiele głosów wyważonej i, moim zdaniem, słusznej krytyki. I całe szczęście, bo uważam, że Jerzy Bralczyk nie wykazał się specjalną empatią wobec miłośników czworonogów, nie spróbował nawet wczuć się w ich wrażliwość – jako normatywista ograniczył się jedynie do analizy zawartości słownika i własnych językowych upodobań.
O dziwo, znany językoznawca nie uwzględnił także tego, jak działa żywy język, który zmienia się i ewoluuje. Słowo „zdechł” w odniesieniu do śmierci zwierzęcia, brzmi dziś w naszych uszach wulgarnie i odpychająco, znacznie gorzej niż jeszcze dekadę temu. Wynika to ze zmian w podejściu do zwierząt, które na szczęście traktuje się dziś o wiele bardziej humanitarnie, niemal jak członków naszych rodzin.
Przed cancel culture od lat przestrzega nas Franciszek. Papież zauważa, że kultura wykluczenia jest nie tylko odstręczająca i niszcząca, ale także antychrześcijańska. Próbuje uświadomić nam, że na słowach nigdy się nie kończy. Hejt prowadzi do odrzucania słabszych, mniej produktywnych, starszych i niepełnosprawnych, a czasem nawet do ich fizycznej eliminacji, np. poprzez aborcję czy eutanazję. Ojciec Święty zdaje się wskazywać, że w czasach nawałnicy bodźców, spadających na głowy każdej i każdego z nas, język nabiera szczególnego znaczenia i naprawdę kształtuje rzeczywistość.
Skomentuj artykuł