Neoprezbiterzy w USA
Jeszcze dziesięć, piętnaście lat temu wydawało się, że ten Kościół przepadnie. Nie było miesiąca, żeby prasa światowa nie donosiła o kolejnych skandalach z udziałem księży i zakonników. Procesy, w których zapadały surowe wyroki, za protagonistów miały ludzi w sutannach.
Wielomilionowe odszkodowania postawiły niektóre diecezje w stan upadłości. Świeccy wierni z nieufnością patrzyli na pasterzy, którzy ukrywali naganne przypadki pedofilii wśród duchownych. Za to wszystko trzeba było zapłacić ogromną cenę utraty wiarygodności i zaufania. Cień padł na każdego księdza i zakonnika.
Porażony dochodzącymi wiadomościami święty Jan Paweł II w 2002 wezwał do Watykanu amerykańskich kardynałów. Rozpoczął się żmudny proces oczyszczenia. Renomowany nowojorski John Jay College podjął się opracowania zjawiska pedofilii w Kościele rzymskokatolickim. Episkopat USA za ten raport zapłacił dwa miliony dolarów.
Wyglądało to wszystko bardzo źle.
Dlaczego o tym wspominam? Otóż biskupi amerykańscy opublikowali dane dotyczące planowanych w tym roku święceń kapłańskich. Czytam i nie wierzę. W tym roku zostanie wyświęconych 595 nowych księży. To prawie 25% więcej niż w roku ubiegłym, kiedy to wyświęcono 477 prezbiterów! To w ogóle znaczący wzrost.
Jeszcze w 1965 roku wyświęcono 994 kapłanów, ale dwadzieścia lat później, w 1985 roku, już tylko 533, by w 2005 roku osiągnąć skromną liczbę 454 nowowyświęconych kapłanów. W ciągu czterdziestu lat liczba przyjmujących święcenia kapłańskie spadła zatem o ponad połowę!
Mój podejrzliwy umysł kazał mi przyczyn tego wzrostu szukać w emigracji latynoskiej (czytaj: Meksykanie). Ale i tu czekała na mnie niespodzianka. Kandydaci wywodzący się ze społeczności hiszpańskojęzycznej stanowią zaledwie 14% całej tej grupy.
Opublikowany komunikat podkreśla także, że tegoroczni neoprezbiterzy (jedna czwarta z nich urodziła się poza USA) w rozpoznaniu swojego powołania mogli liczyć przede wszystkim na wsparcie rodziny, radę zaprzyjaźnionego kapłana ze wspólnoty parafialnej i edukację w szkole katolickiej (ponad połowa z nich uczęszczała do katolickiej szkoły podstawowej). W takiej kolejności. I prawie 80% z nich była ministrantami. Jakby nic nowego. A cieszy.
Przyglądam się tym danym i myślę sobie, że to taki zwyczajny, tradycyjny model wychowania do kapłaństwa: najpierw rodzina a potem parafia. Może bez fajerwerków, ale normalnie.
Skomentuj artykuł