Nie zamienię się na powołania

Nie zamienię się na powołania
(fot. Ed Yourdon/flickr.com)

Chrześcijanin jest w relacji do Boga i do innych ludzi. Tam, gdzie zamiast relacji pojawia się jej zaprzeczenie, tam w miejsce miłości pojawia się dramat. I w zakonie, i w małżeństwie. Jaki kryzys toczy dziś powołania?

Nie zamieniłbym się z nikim na powołania. Mówiąc konkretnie: nie zamieniłbym życia małżonka na życie zakonnika. Gdybym należał do wcześniejszego pokolenia, zapewne nie pomyślałbym o swoim wyborze małżeństwa w tych kategoriach. Ale teraz wiem, że jako katolik, zakładając rodzinę, odczytałem swoje, no właśnie: powołanie. I na właśnie na tych torach rozpędzam moje życie. Oczywiście, powinny to być tory do zbawienia. Ale niestety, jak się zdaje, ciągle jeszcze bywają przedstawiane jako boczne tory, jako wybór tego, co mniej doskonałe, jako życie mniej poświęcone Bogu.

Świętość dla wybranych

"W »sferze rzeczywistości doczesnych« głoszenie ewangelicznego orędzia jest szczególną misją życia świeckiego - czytamy w adhortacji apostolskiej Jana Pawła II "Vita consecrata" z 1996 r. Papież w dokumencie poświęconym życiu konsekrowanemu pozytywnie wskazuje na powołanie do życia małżeńskiego, co czynił zresztą przez cały swój pontyfikat. Zdanie Wojtyły ma jednak swój ciąg dalszy: "ale w łonie wspólnoty kościelnej niezastąpioną rolę odgrywają ci, którzy należą do stanu duchownego". I dalej: "W ukazywaniu świętości Kościoła obiektywne pierwszeństwo należy przyznać życiu konsekrowanemu, jako że odzwierciedla ono sposób życia samego Chrystusa", a czystość celibatariuszy i dziewic to "wyraz oddania się Bogu niepodzielnym sercem".

DEON.PL POLECA

2 lutego Kościół obchodzi Światowy Dzień Życia Konsekrowanego ustanowiony przez Jana Pawła II w święto Ofiarowania Pańskiego. Liturgiczne święto przypomina, że życie przychodzi od Boga i ku Bogu zmierza, a jego droga wiedzie poprzez świat. Pierwszy ruch wykonuje sam Bóg, drugi ruch - jest już naszym wspólnym ruchem. Drogą jest świat, a nasza pielgrzymka przez niego różnie się realizuje. Niejednemu z nas marzyłaby się autostrada do nieba, przepustka do świętości, polisa na zbawienie. Długi okres historii Kościoła jest zresztą naznaczony tego typu mentalnością, gdzie to, co realizuje się w doczesności jest przeciwstawiane temu, co wzniośle kieruje się ku wieczności.

"Świętość bardzo szybko została sklerykalizowana - zauważa Zbigniew Nosowski, a zjawisko to pogłębiło się jeszcze na skutek formalizacji procesów kanonizacyjnych. Dostęp do oficjalnie uznawanej świętości zmonopolizowali duchowni, którzy na kandydatów wybierali głównie osoby prowadzące styl życia podobny do nich samych. 89 procent wszystkich świętych z okresu 1000-1970 to księża lub osoby zakonne!" - wylicza redaktor naczelny "Więzi".  "Nawet w wieku XX świeccy stanowią zaledwie niespełna 10 procent ogólnej liczby osób kanonizowanych". Nosowski w swojej fundamentalnej książce "Parami do nieba" o świętości osiąganej w małżeństwie, odsłania historyczną słabość Kościoła. Bo jeszcze do niedawna w Kościele świętość osiągano pomimo małżeństwa - zauważa, by zaraz sformułować postulat: - a nie poprzez małżeństwo.

Nie z nazwy, lecz z działania

Tymczasem każde powołanie - i małżeńskie, i zakonne - spełnia się poprzez relację, spełnia się przez jej realizację, a nie przez rezygnację z niej. Zakonnik nie rezygnuje ze świata, ale wybiera taki rodzaj relacji z tym światem, przez który, jak uważa, może mu służyć najlepiej. Podobnie małżonek: nie wybiera małżeństwa jako rezygnacji z siebie, ale jako pełną siebie realizację.

Jednym z podstawowych zagrożeń dla relacji jest myślenie wartościujące wobec osób. Przywołane słowa z "Vita consecrata" mogą niestety skłaniać do dychotomicznej wizji dwóch rzeczywistości: gorszej - doczesnej, lepszej - kościelnej, i dwóch stylów życia: gorszego - świeckiego, lepszego - konsekrowanego. Pamiętam, jak przed kilku laty uczestniczyłem w Mszy z okazji dzisiejszego święta: wypełniają się nawy i ławki świątyni, a na samym końcu, w ostatnich rzędach i na rozkładanych krzesełkach, usadowione zostają zakonnice. Gdyby świeccy - tworząc jeden Kościół - mieli się na tej Mszy zjawić, to musieliby stać w progu kościoła… W końcu hierarchia musi być.

Jan Paweł II we wspomnianej adhortacji przestrzegał też: "Możliwość otrzymania doskonalszej formacji duchowej może czasem wzbudzać w osobach konsekrowanych swoiste poczucie wyższości wobec innych wiernych, zaś słuszna potrzeba i konieczność podnoszenia swoich kwalifikacji może się przerodzić w przesadne dążenie do doskonalenia swoich kompetencji, tak jakby powodzenie apostolskiej posługi zależało przede wszystkim od ludzkich środków, a nie od Boga". Jedno i drugie zagrożenie dotyczy każdego rodzaju powołania.

Kryzys relacji

Postulat Zbigniewa Nosowskiego uważam za uniwersalny: bo przecież nie przez samo rozeznanie powołania chrześcijanin wypełnia swoją drogę do świętości, ale przez realizację tego powołania. I nie miejmy złudzeń. Trudność życia we wspólnocie rodzinnej i zakonnej występuje zawsze, i ma różne oblicza. Jeżeli dziś mówimy o kryzysie, to jest to właśnie kryzys relacji. I to w różnych wymiarach naszego życia, a więc niezależnie od konkretnej drogi powołania. W Polsce, o czym poinformował właśnie GUS, małżeństw jest wciąż coraz mniej i coraz więcej rozwodów. Episkopat informuje o dalszym spadku liczby powołań do zakonów i wymieraniu ich członków (np. 20 lat temu było niemal 1200 nowicjuszek, w 2010 r. - 355).

Hierarchowie grzmią o kryzysie rodziny, milczą o kryzysie Kościoła instytucjonalnego. A przecież kryzys, który obserwujemy - ba, w którym uczestniczymy - jest kryzysem szeroko rozumianych powołań. Kryzysem nie wyboru, ale realizacji relacji chrześcijanina do świata, jaka z tego powołania wypływa (i małżonka, i kapłana, i osoby konsekrowanej). Ten kryzys jest sukcesem wyboru rezygnacji z relacji. Zamiast afirmacji - czy to trzech rad ewangelicznych, czy współmałżonka - jest kontra, odrzucenie, zaprzeczenie. To, co ma mnie budować, czynię w swoich oczach zagrożeniem, ograniczeniem, zniewoleniem. Moje życie staje się sprzeciwem i coraz głębiej popadam w samotność. Kościół, czyli wspólnota, sypie się.

I to niezależnie od tego, jakie powołanie realizuję w swoim życiu. A więc także w tym sensie nie zamieniłbym się z nikim na inne powołanie. Przecież i tak tym, co najważniejsze, jest realizacja powołania, a jego rodzaj jest tylko daną nam szansą dojścia ku Bogu poprzez określoną - małżeńską czy zakonną - relację ze światem. Bo wszyscy jako Kościół jesteśmy dla świata.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie zamienię się na powołania
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.