O naśladowaniu Chrystusa na siłowni
Jakiś czas temu, ćwicząc na siłowni, byłem świadkiem nieprzyjemnej sceny. Kilku osiłków za moimi plecami wymieniało się pomysłami, w jaki sposób poderwać kobietę, która im się spodobała. Ich słowa były chamskie, nieprzystające mężczyźnie, nienadające się do cytowania.
Siłownie stały się w ostatnich latach miejscami, do których licznie i chętnie przybywają mężczyźni. Nie ma w tym zresztą nic złego. Dobrze, że dbają o własne zdrowie. Gorzej natomiast, gdy przywiązują do swojego ciała zbyt wielką wagę, gdy otaczają je kultem i zapominają o własnym wnętrzu, duchowości. Niestety sporo jest tych, dla których najważniejsze jest ich ciało. Swoją męskość utożsamiają z mięśniami i wyglądem zewnętrznym, a głównym celem staje się podnoszenie coraz większych ciężarów. Niestety, często można zobaczyć, że skupianie się na rozwijaniu mięśni kończy się źle, a ich właściciele z czasem robią się coraz bardziej wulgarni i chamscy. Ich wnętrze jest jakby otoczone skorupą, której drugi człowiek nie jest w stanie przebić.
Dlaczego? Może dlatego, że nie chcą dzielić się swoim zranionym wnętrzem, a długie godziny spędzane na ćwiczeniach pozwalają nie myśleć o tym, co bolesne oraz zapomnieć o dręczących ich sprawach, które powinni w życiu przepracować. A wtedy miejsce ćwiczeń staje się także miejscem, do którego mężczyźni mogą uciekać przed odpowiedzialnością. Łatwiej jest przecież udać się na "siłkę" niż skupiać na przykład na budowaniu relacji z kobietą i być może założeniu z nią rodziny. Nic więc dziwnego, że we współczesnym społeczeństwie jest tak dużo niedojrzałych mężczyzn.
Nie ma nic złego w chodzeniu na siłownię, dbaniu o dobrą sylwetkę – ale siłownia nie może stać się dla mężczyzny wszystkim. I poza kuźnią ciała może też być kuźnią ducha, pomagając w budowaniu męskich relacji, dzieleniu się swoimi przemyśleniami o świecie zewnętrznym i wewnętrznym, duchowym. Można tu przecież spotkać mężczyzn inspirujących, honorowych, którzy myślą o czymś więcej niż tylko o tym, żeby wziąć "120 kilo na klatę".
Gdy myślę o pozytywnych aspektach siłowni, przypomina mi się inna scena: na "siłkę" wszedł ojciec z synem. Mężczyzna pokazywał nastolatkowi, w jaki sposób odpowiednio ćwiczyć, aby nie zrobić sobie krzywdy. Obraz ojca ćwiczącego z synem był niezwykle budujący. Mężczyzna mógł przecież przyjechać sam. Z pewnością nie musiałby się trudzić, tłumacząc synowi do czego służy ten czy inny przyrząd i spędziłby na siłowni zdecydowanie mniej czasu. Ojciec jednak wziął odpowiedzialność za syna, zaprosił go do swojego świata, sprawił, by ten mógł poczuć się u jego boku jak prawdziwy mężczyzna. Jak pisał George Herbert - jeden ojciec znaczy więcej niż stu nauczycieli.
Tym, z którego każdy mężczyzna bez wahania może brać przykład, jest Chrystus. Nie jest co prawda nigdzie napisane, że Jezus wraz z uczniami chodził na siłownię - ale Jego odpowiedzialność za świat, poświęcenie i miłość do drugiego człowieka sprawiają, że taką samą postawę każdy mężczyzna może wprowadzić do swojego życia. Nawet wtedy, gdy ćwiczy na siłowni.
Skomentuj artykuł