O nowych katolickich i nie tylko wspólnotach ewangelizacyjno-charyzmatycznych
Sam Kościół w swoim nauczaniu nie odmawia Duchowi Świętemu suwerennego działania również w chrześcijańskich wspólnotach niekatolickich. Zresztą wystarczy otworzyć Pismo Święte.
Kiedy 1 stycznia 1901 roku papież Leon XIII zawierzał wkraczający w XX wiek świat Duchowi Świętemu, inicjując z watykańskiego okna śpiew "Veni Creator Spiritus", z pewnością nie spodziewał się, że Pan aż w tak obfity sposób zacznie odpowiadać na wołanie Kościoła. W Jego Mistycznym Ciele dawał wiele dowodów na to, że ono zostało wysłuchane i realizuje się najpierw w XX, a potem w XXI wieku.
Daremne zaklinanie rzeczywistości
Oczywipście można podważać, co się niejednokrotnie czyni, iż doświadczenia obecności Ducha Świętego we wspólnotach pozakatolickich nie miały miejsca, a te, którym próbuje się przyznać Jego działanie, są tylko ułudą i zwiedzeniem. Tymczasem jest to daremne zaklinanie rzeczywistości. Sam bowiem Kościół w swoim nauczaniu nie odmawia Duchowi Świętemu suwerennego działania również w chrześcijańskich wspólnotach niekatolickich. Zresztą wystarczy otworzyć Pismo Święte i wczytać się w historię biblijnych bohaterów, w których obecność Ducha Bożego była trwałym obdarowaniem, pomimo że owi obdarowani przykładnie żyć nie za bardzo potrafili czy chcieli (choćby Jefte Gileadczyk, Samson, Dawid, Salomon).
Coraz bardziej rozwijające się katolickie wspólnoty charyzmatyczne początkowo, przez wiele lat, skupiały się wokół Odnowy w Duchu Świętym. Z czasem jednak pojawiły się Szkoły Nowej Ewangelizacji, a obok nich niezrzeszone formalnie w strukturach powyższych "organizacji" wspólnoty ewangelizacyjne również pragnące zwiastować Dobrą Nowinę i posługiwać w Kościele.
Charyzmatyczny rynek katolicki spoza struktur tradycyjnej Odnowy jest bardzo duży, i szczególnie widoczny w dużych aglomeracjach miejskich, jak choćby w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Katowicach, Wrocławiu, Poznaniu, Białymstoku. Matecznikowa "wielkomiejskość" nie jest regułą, czego przykładem są choćby wspólnoty ze Skierniewic, Cieszyna, Jaworzna czy Lanckorony. Co więcej, zauważa się obecnie niespotykany dotąd ich rozkwit. Główne, ogólnopolskie wydarzenia charyzmatyczne są inicjowane przez te właśnie wspólnoty. Mający uznanie i szacunek w międzynarodowym świecie charyzmatycznym często są obecni na otwartych spotkaniach i konferencjach tychże wspólnot. Te grupy, ich opiekunowie duchowi i liderzy coraz częściej są angażowani w pastoralne działania polskich i zagranicznych parafii, które przynoszą konkretne owoce duchowej przemiany wiernych, o czym świadczą nie tyle tłumy podczas ich posługi słowa, ile przede wszystkim kolejki do konfesjonałów, odkrywanie na nowo słowa Bożego, częsty - także pozaniedzielny - udział w Eucharystii, zainteresowanie nauką Kościoła, zaangażowanie w życie parafialne.
Zarzuty wobec wspólnot charyzmatycznych
Potrzebują, jak każda wspólnota w Kościele, wsparcia, pomocy i opieki duszpasterskiej. Ich gorliwość i entuzjazm są bezcenne, muszą być jednak odpowiednio ukierunkowane i formowane.
Czy ewangelizujący zwany ewangelizatorem winien ukończyć teologię, jak domagają się niektórzy? Moim zdaniem nie. Przychylałbym się raczej do stworzenia czegoś w rodzaju szkoły czy kursu dla ewangelizatorów działających w każdej, skupiającej kilka diecezji metropolii. I nie dlatego, żeby uspokoić głośno domagających się od nich teologicznego wykształcenia, ale dla samych ewangelizujących, by posługę słowa mogli zwiastować jeszcze lepiej, i aby mogli uniknąć jakichś niezręczności czy błędów, które się zdarzają również wysokiej rangi i pozycji teologicznym nieświeckim głowom. Tak na marginesie: ukończenia teologicznych fakultetów nie wymaga się od moderatorów i animatorów oazy, neokatechumenatu czy tradycyjnej Odnowy, a przecież oni również zajmują się ewangelizacją - chociaż w trochę węższym kręgu. Skąd się więc bierze owo "przynaglenie" wobec innych?
Od lat, wobec nowych, a więc pochodzących spoza klasycznej Odnowy wspólnot charyzmatycznych w polskim Kościele wysuwa się wiele zarzutów. Najważniejszy z nich to koronne już oskarżenie o pentekostalizację, mylnie utożsamianą i pejoratywnie określaną jako sprotestantyzowanie, czyli uzielonoświątkowienie.
"Pentekostalny" znaczy napełniony Duchem Świętym
Tymczasem opisując pewną rzeczywistość eklezjalną - tzn. dotyczącą Kościoła, wobec tego również istniejące w niej pozaodnowowe wspólnoty charyzmatyczne, należy odnoszony do nich termin "pentekostalizacji" odczytywać w "duchu kościelnym", a dokładniej biblijnym, oraz lingwistycznym.
Określenie "dzień Pięćdziesiątnicy" u greckojęzycznych Żydów brzmiało "hemera pentekostes" - od liczebnika porządkowego "pentekostos" - "pięćdziesiąty", i odnosił się do Szawuot - Święta Żniw (Zbiorów) obchodzonego w judaizmie w pięćdziesiąty dzień po święcie Paschy. Również w pięćdziesiątym dniu po passze Chrystusa, a w dzień żydowskiej Pięćdziesiątnicy, nastąpiło wylanie Ducha Świętego na czuwających na modlitwie w Wieczerniku wyznawców Pana i obdarowanie ich charyzmatami. Stąd wyrażenie "pentekostalny" oznacza przeniknięty, napełniony Duchem Świętym i obdarowany przez Niego charyzmatami, a pochodna "pentekostalizacja" jest niczym innym jak przenikaniem, napełnianiem Duchem Świętym i obdarowaniem charyzmatami. Takie rozumienie wynika zarówno z kontekstu biblijnego, jak i językowego. Dlatego nadawanie innego znaczenia wyrażeniu "pentekostalizacja" jest nieuprawnione.
W kościelnej przestrzeni od dawna funkcjonują pojęcia: "wigilia pentekostalna" oznaczająca wigilię Zesłania Ducha Świętego na modlących się w Wieczerniku czy "odnowa pentekostalna" jako charyzmatyczne obdarowanie Kościoła po Vat II, mające swój wyraz w powstaniu wielu wspólnot szczególnie czczących Ducha Świętego. Jak "ewangelizacja" nie pochodzi od imienia "Ewa", której uległość wobec diabła sprowadziła nieszczęście na całą ludzkość, i nikt nie nadaje jej charakteru pejoratywnego, tak "pentekostalizacja" nie oznacza "protestantyzacji" czy "uzielonoświątkowienia", a ucharyzmatowienie przez Trzecią Osobę Trójcy.
Nikt nie jest wolny od błędów
Zarzut protestantyzacji wobec pozaodnowowych wspólnot charyzmatycznych ma czasem nawet konkretną treść. Jak przeczytałem we wpisie jednego z krytyków, który jednym tchem wymienił jako "protestantyzujące siebie i okolice" cztery duże i znane wspólnoty, chodzi o "zapraszanie z konferencjami formacyjnymi na swoje i organizowane przez siebie spotkania pastorów i mówców protestanckich i ogólnie bezkrytyczne przejmowanie od nich niemal wszystkiego (np. sposobów prowadzenia modlitwy, rozeznawania itd.), w zamian nie dając nic poza ludźmi do słuchania i mieszania im w głowach".
Tymczasem ów "skonkretyzowany" zarzut nie wynika ze stałej obecności tegoż Krytyka w tychże wspólnotach. Nie opiera się więc na osobistym doświadczeniu, a jedynie na własnym przekonaniu. Już pierwsze katolickie wspólnoty Odnowy w swojej historii mają spotkania, modlitwę ze wspólnotami postreformacyjnymi, podobnie jak i sposoby posługiwania, które podpatrywały i nadal podpatrują u innych, co wyraźnie słychać i widać. Zważywszy na długą historię istnienia Katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, czerpanie od wspólnot postprotestanckich już zostało ujęte w karby teologiczno-liturgiczne i wyrażone w dokumentach Kościoła różnej rangi. Nie od razu jednak wszystko było w miarę uporządkowane. Dość długie "chodzenie po omacku" miało miejsce i błędy zdarzają się także obecnie. Nikt bowiem nie jest wolny od ich popełniania, chyba że nic nie robi - a to również jest błąd. Podobną drogę przebywają wspólnoty charyzmatyczne nieodnowowe.
Nowe wspólnoty charyzmatyczne, odpowiadając na poruszenia Ducha Świętego, są otwarte na ekumenizm. Bywają na ich spotkaniach czy konferencjach mówcy z pozakatolickich wspólnot chrześcijańskich. Nie jest jednak tak, że "bezkrytycznie przyjmują od nich niemal wszystko w zamian, nie dając nic, poza ludźmi do słuchania i mieszania im w głowach".
Jedna z form ekumenizmu
Kto się ustawia w Kościele w pozycji okupowanej przez wroga ofiary, rzeczywiście nie powinien brać udziału w ekumenicznych spotkaniach. Podobnie jeżeli traktuje ekumenizm jako kompletnie zaminowane pole, które w każdym przypadku wejścia na nie skończy się duchową śmiercią. Nie jest to jednak postawa zgodna z zamysłem Kościoła, który odczytuje dążenie do jedności jako swój obowiązek, a jedną z form tego jest spotykanie się i słuchanie siebie nawzajem.
Czy może się zdarzyć uprawianie prozelityzmu przeciągające katolików na "inna stronę"? Myślę, że nie ma to miejsca. Po pierwsze dlatego, że z obu stron jest coraz większy szacunek dla odrębności wyznaniowej, a świadomość podziału nie oscyluje jedynie wokół historycznego rozłamu, ale przede wszystkim wokół głębokiej rany widzialnego Kościoła. I z tego powodu obie strony odczuwają duchowy ból, któremu nie zaradzi przeciąganie liny. Po drugie, ewentualne, wszelkiego rodzaju próby agitacji szybko by zamknęły drzwi do katolickich wspólnot na zawsze. Po trzecie wreszcie, za dobór zwiastunów słowa ostatecznie odpowiada duchowy opiekun, kościelny asystent wspólnoty. Czy pozwoliłby sobie na obecność osób zagrażających duchowo powierzonej mu wspólnocie? Nie ma to sensu.
Niekiedy jednak, podobnie jak w kółku różańcowym, Odnowie, neokatechumenacie, grupach adoracyjnych czy maryjnych, oazowych, zdarzają się błędy, istnieją problemy. Skąd? Myślę, że najczęściej z braku obecności zaangażowanego księdza w ich szeregach oraz w wielu przypadkach z braku zainteresowania ze strony samych Pasterzy diecezji. Współczesny model funkcjonowania Kościoła wyrażający się obecnie w powstawaniu pozaodnowowych wspólnot charyzmatycznych wymaga moim zdaniem ich poznawania, ale nie przez czyjeś usta, kuluarowe opinie, prywatne poglądy współpracowników czy też przez niepodpisane "listowne zaniepokojenia", lecz przez osobiste spotkania z liderami, duchowymi opiekunami oraz przez kilkurazową w roku obecność we wspólnocie, gdy ci mają spotkania modlitewne i formacyjne.
Niezbędna obecność Pasterza
Niech obecność we wspólnocie będzie niezapowiedziana, lecz nie na zasadzie kontroli SANEPIDU ale obecności Starszego Brata, który chce się z tą wspólnotą pomodlić, umocnić także swoją wiarę, słuchając nauczania, i przez to ich poznawać. Jestem przekonany, że to jest możliwe. Często bowiem jest tak, że dopiero spotkanie liderów wspólnoty z Pasterzem i rozmowa "face to face" pokazuje, jak są dalekie od rzeczywistości przekonania doradczego zaplecza.
Obecność Pasterza jest też moim zdaniem wręcz konieczna w czasie dużych spotkań modlitewno-konferencyjnych, a więc religijnych. Rozumiem, że często jest to trudne, ale bardzo potrzebne. Wiem, że obecność na całym, często dwu- czy trzydniowym wydarzeniu jest niemożliwa, ale chociaż wysłuchanie dwóch konferencji, powiedzenie kilku zdań do uczestników rozpala zgromadzonych w imię Pana - Kościół.
Niebędące w strukturze klasycznej Odnowy wspólnoty charyzmatyczne od wielu lat borykały się z osądem funkcjonowania poza Kościołem - mimo że w nim były i są. Przynależą do niego bądź przez obecność w danej parafii katolickiej i współpracę z jej duszpasterzami, bądź też (również wobec wspólnot nieprzyparafialnych) w wyniku przydzielenia przez Pasterza diecezji tzw. asystenta kościelnego. One więc nie istnieją w jakieś bliżej nieokreślonej przestrzeni, w kościelnej próżni. Powstały z inicjatywy papieża Franciszka nowy podmiot koordynujący działalność całej Odnowy Charyzmatycznej (CHARIS), w którego strukturach znajdą się także dotychczas nieodnowowe wspólnoty, z pewnością pomoże również w uznawaniu i traktowaniu ich na serio w parafialnym, diecezjalnym i krajowym Kościele katolickim.
Przeczytaj też: To nie na doktrynie się wykładamy, a na szacunku [ROZMOWA] >>
ks. dr hab. Tomasz Szałanda - kapłan archidiecezji warmińskiej, wykładał homiletykę w WSD w Elblągu i Pieniężnie, autor kilku książek i kilkudziesięciu artykułów z zakresu demonologii, mariologii i homiletyki. Od 2000 r. proboszcz parafii w Stawigudzie
Skomentuj artykuł