Oburza mnie hejt przeciw ŚDM i napuszczanie ludzi na siebie nawzajem
Impreza pełna łaski czy herezji i nadużyć? Pan Jezus potraktowany „gorzej niż cukierki na Haloween” czy morze ludzi wdzięczne za rozdaną im Eucharystię? Czas cudów czy czas zgorszenia? No, to zależy dla kogo. Dla tych, co byli w Portugalii, sprawa wygląda zgoła inaczej niż dla tych, co oglądali je na wybranych (a w zasadzie wybiórczych) ujęciach krążących po Twitterze.
Na początek szybkie wyjaśnienie. Robiłam już Światowe Dni Młodzieży od środka i dzięki temu dobrze wiem, że przygotowanie i przeprowadzenie ŚDM to jest dziurawa droga złożona z górek ludzkich dokonań i dołów ludzkich zaniedbań i nieogarnięcia, w których czasem zbierają się kałuże łez. I tę to drogę, mozolnie budowaną przez kolejny kraj organizatorów, na sam koniec Pan Bóg równiutko utwardza i wygładza swoją łaską. To jest jeden z największych ŚDMowych cudów, o którym się zbyt głośno nie mówi i zaraz pewnie dostanę za to po głowie: mnóstwo rzeczy po ludzku idzie nie tak, a potem Pan Bóg ujawnia się jako współorganizator i rozmnaża, czego brakuje oraz usuwa to, co psuje, dodaje siły tam, gdzie jej brakuje i ściera pychę tam, gdzie tego potrzeba. A proporcje dobiera indywidualnie. Robi to wszystko w ostatniej możliwej chwili albo o minutę za późno, kiedy się człowiek już niczego nie spodziewał. Widziałam to na własne oczy, doświadczyłam na własnej skórze ciężkiej rozpaczy związanej z ludzkimi zaniedbaniami i licznych, drobnych cudów, którymi Pan Bóg na swój jedyny i zdumiewający sposób ratował sytuację. I to jest pierwszy i najważniejszy element ŚDM.
Drugim elementem ŚDM są młodzi, którzy po tej drodze idą. Nie tylko przez dwa tygodnie wydarzeń; również przez kilka lat przygotowań. Wpadają w dziury, wychodzą na prostą, z pokorą albo i nie znoszą drogę budowaną przez starszy od nich Kościół i w końcu sami zaczynają ją budować z całym swoim talentem i nieumiejętnością.
Bóg temu błogosławi. To błogosławieństwo słychać w tysiącach historii, tych maleńkich, jak „cudem zdążyliśmy na samolot, którego miało nie być” i tych wielkich, jak „Bóg mnie uzdrowił z nieuleczalnej choroby”. I trzeba być głuchym na słowa i ślepym na znaki, żeby tego nie widzieć. Jedyne porównanie, które mi przychodzi do głowy, to ewangeliczny wyrzut Jezusa: mają oczy, a nie widzą, mają uszy, a nie słyszą, bo zatwardziały ich serca i nie chcą z tym zrobić nic. A przecież, skoro Bóg działa podczas ŚDM, nikt o zdrowych zmysłach i znajomości choćby podstaw historii zbawienia nie jest w stanie uczciwie powiedzieć, że to jest „dzieło szatana” – a jednak tak właśnie twierdzą niektórzy.
I tym razem wyjątkowo będzie po imieniu, bo obserwuję od dawna i ręce mi już opadły. Przodownikiem śdmowego hejtu jest nasz uroczy kwiatuszek - katolicki portal PCh24. Który grzmi, że „Hostie na ŚDM potraktowano gorzej niż cukierki na Haloween” (co za interesujące porównanie w mającym się za katolickie miejscu, prawda? Pewnie zaraz w polemice usłyszę, jaki to Deon jest DEMONiczny… Na zdrowie). Ignorując przepisy Kościoła i zwykły szacunek do drugiego człowieka nie kto inny, ale właśnie PCh24 urządza kolejną nagonkę na tak znienawidzone przez swoje środowisko szafarki. Grzmi o ciężkich liturgicznych nadużyciach, a mnie przeraża mnie wybiórczość tego grzmienia.
Dlaczego wybiórczość? Bo na mniej więcej co trzeciej mszy, na której jestem, a jestem na Eucharystii bardzo, bardzo regularnie, następuje jakieś małe liturgiczne nadużycie. Widzę to, a nie jestem przecież nawet liturgistką, tylko zwykłym dogmatykiem… Dlaczego PCh24 tak bardzo czepia się wyłącznie dwóch, trzech konkretnych, ciągle tych samych tematów i wydaje opinie niezgodne z oficjalnym i, że to podkreślę, aktualnym nauczaniem Kościoła, ignorując całą resztę nadużyć? Czy gdyby naprawdę tej ekipie zależało na liturgii, nie dążyłaby do naprawienia wszystkich błędów? Czy tylko dlatego nie dąży, że gdy się przyczepimy do „trzech kazań” wygłaszanych na niedzielnej mszy w zwykłym, małym kościele, nie będzie można napisać nic złego o papieżu Franciszku, bo to jednak trochę za daleko, żeby dało mu się przypisać winę?
I teraz mała dygresja.
Tak, podczas każdych ŚDM wiele rzeczy idzie nie tak, jak powinno. I o tym trzeba mówić, żeby na kolejnych ŚDMach rzeczy szły lepiej. Tak, należy zwracać uwagę na błędy i zaniedbania i nie można ich ignorować, niezależnie od tego, czy są celowym działaniem, czy wypadkową nieogarnięcia, a zazwyczaj jest to jednak to drugie. Mogę to powiedzieć z całą odpowiedzialnością, bo sama miałam okazję robić tę imprezę od środka. Zatrudniona jako fachowiec od tekstów, otwierałam szeroko oczy, widząc pewne niedziałające praktyki, dziedziczone z edycji na edycję, których nikt nie wyprostował i z którymi mierzyli się kolejni organizatorzy. Wystarczyło jednak zapytać, przeanalizować i nie popełnić błędów poprzedników, by w moim małym obszarze rzeczy szły lepiej niż wcześniej. I tak należy robić po zakończeniu każdego projektu, nie tylko spotkania młodych z papieżem; analizować, podsumowywać, robić listę rzeczy do powtórzenia i do poprawienia przy kolejnej edycji. Tego mi przy ŚDM najbardziej brakuje; żeby od strony organizacyjnej trochę bardziej były jak dobre korpo z procedurami i aktualizowanym co edycję handbookiem, w którym jasno jest opisane, co robimy, a czego nie.
Natomiast nie jest absolutnie żadną konstruktywną analizą i próbą poprawienia ŚDM-owej rzeczywistości programowy hejt nadawany w internecie i napuszczanie ludzi na siebie w duchu właściwie nie chcę nazywać, czego. A właśnie taki hejt funduje nam część „katolickiego” z zasłużonym cudzysłowem internetu i nie chodzi o zwykłe „nie wiem, nie byłem, więc się wypowiem”.
Przyglądam się tekstom publikowanym w sieci z okazji ŚDM i widzę, że u kolegów w PC24 to żadna troska o dobro Kościoła; to z góry zaprogramowany hejt. Najpierw zapowiedź: zbliżają się ŚDM, heretycka impreza pełna nadużyć. Potem doniesienia „z pola”, czyli wydłubane z mediów społecznościowych, pasujące do narracji kawałki rzeczywistości, pojedyncze głosy z pominięciem tych informacji, które psują postawioną wcześniej tezę. Pan Jezus był w miseczkach z Ikei! Tego się trzymamy. Co z tego, że w komentarzu pod nazwiskiem odzywa się ksiądz, który na tej mszy w przeciwieństwie do autora wpisu był, i dementuje tę informację. W zwykłej, rzetelnej dziennikarskiej robocie taki komentarz należy zauważyć i wziąć go pod uwagę.
I do jasnej anielki, czy to zbyt wiele, że spodziewam się po dziennikarzach określających się jako katoliccy rzetelności? Czy naprawdę nie można zadzwonić do rzecznika ŚDM i zapytać go, kim dokładnie były kobiety, które rozdawały komunię, dlaczego nie były w albach, dlaczego na zdjęciach widać miseczkę z Ikei i księży siedzących w swoich sektorach? Może i jestem ze starej dziennikarskiej szkoły - ale jeśli nawet nie przygotowanie do zawodu, to takiego podejścia wymaga zwykła uczciwość i świecka etyka. Nie mówiąc już o chrześcijańskiej.
Rzadko jestem skłonna zakładać czyjąś złą wolę; szukam zawsze pozytywnej intencji, jakiegoś dobrego motywu albo założenia – ale tym razem, gdy widzę, jak wylewa się dziecko z kąpielą, a potem po nim skacze i krzyczy, że jest dzieckiem szatana, mam za bardzo dość, by nie poprosić grzecznie i z siostrzaną troską: drodzy panowie z PCh24, przestańcie iść tą drogą. Tyle już usłyszeliście na ten temat uwag w ostatnich dniach - niech mój cichy głos przeważy wreszcie szalę i zaprosi do zmiany... Już pora.
Skomentuj artykuł