Odbierzmy Bogu męski zaimek. Jezus się pomylił
"Ojcze nasz", najważniejsza modlitwa chrześcijan, która od dwóch tysięcy lat łączy ludzi wierzących w Chrystusa, po raz kolejny została uznana za "problematyczną", znajdując się w ogniu krytyki przeciwników patriarchatu i zwolenników neutralnych płciowo określeń Boga, którzy domagają się jej zmiany. Dlaczego wielu chrześcijan popiera ten pomysł i czy na pewno rozwiąże on problemy ludzi skrzywdzonych przez ziemskich ojców?
Nowa burza wokół Modlitwy Pańskiej rozpoczęła się tydzień temu od słów arcybiskupa Yorku Stephena Cottrella (drugiego najwyższego rangą duchownego Kościoła Anglii), który stwierdził, że zwracanie się do Boga "Ojcze", może wywołać u niektórych osób złe skojarzenia.
- Wiem, że słowo "ojciec" jest problematyczne dla tych, których doświadczenia z ziemskimi ojcami były destrukcyjne i przemocowe, a także dla wszystkich z nas, którzy zbyt mocno zmagali się z opresyjnym patriarchalnym uściskiem w życiu - powiedział Cottrell na przemówieniu skierowanym do Synodu Generalnego Kościoła Anglii. Stwierdzenie arcybiskupa Yorku wywołało lawinę komentarzy i wygląda na to, że jeszcze bardziej podzieli i tak już niespójność społeczność. Nie jest to jednak jedyna dyskusja nad modlitwą "Ojcze nasz" w Kościele Anglii. W lutym oświadczył on, że rozważy rezygnację ze zwracania się do Boga męskim zaimkiem. Ma to być reakcja na wezwania niektórych księży, którzy poprosili o pozwolenie na używanie terminów neutralnych pod względem płci.
Dyskusja nad tym, jakiego zaimka używać w odniesieniu do Boga, nie toczy się tylko w Kościele Anglii. Jak informuje portal Aleteia, kilka lat temu luterańska prymas Szwecji Antje Jackelén wezwała wiernych, by nie określali Boga rzeczownikiem "Pan" ani zaimkiem "On". Pomysł ten również wtedy wywołał burzę, także wśród szwedzkich teologów, którzy podkreślili, że męskie określenia Boga to nie tylko pozostałość po patriarchacie ale biblijna spuścizna, której - również luteranom - lekceważyć nie wolno (wyznawana przez protestantów zasada Sola Scriptura głosi, że "jedynym źródłem wiary i życia każdego chrześcijanina jest Biblia" - czytamy na stronie luteranie.pl).
Prawdą jest, że Bóg nie jest ani mężczyzną ani kobietą, ponieważ jest Duchem i nie posiada płci. Niezaprzeczalnym faktem jest również to, że Jego Syn, Jezus Chrystus, przyszedł na świat w patriarchalnej kulturze, w której od wieków zakorzeniony był Izrael. Nie zmienia to jednak faktu, że objawienie Boga w takim a nie innym miejscu i czasie jest daleko poza możliwościami naszego pojmowania. Nie pozostaje nam więc nic innego, jak zaufać w tym względzie (jak w wielu innych) Bożej woli, którą potwierdził sam Jezus Chrystus, wyraźnie wzywający nas do zwracania się do Boga "Ojcze".
W Ewangelii według świętego Mateusza czytamy: "Wy zatem tak się módlcie: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, niech się święci imię Twoje! Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie. Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj; i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili; i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!" (Mt 6, 8-15). Chyba nie ma w Biblii bardziej konkretnej wskazówki dotyczącej modlitwy. Nie może więc dziwić fakt, że również tym razem wielu anglikańskich hierarchów wyraziło sprzeciw wobec słów Cottrella, zarzucając mu sugerowanie, że "Jezus się mylił" i że "nie był duszpastersko świadomy". Skąd zatem wziął się pomysł zmieniania modlitwy "Ojcze nasz" i dlaczego wielu chrześcijan go popiera, ryzykując nawet przeinaczanie Biblii i niespójność własnej doktryny?
Trudno nie ulec wrażeniu, że próba pozbawiania Boga ojcostwa jest częścią postępującego od lat procesu "dostrajania" rzeczywistości, tak aby każdy człowiek (ostatnio dotyczy to najbardziej seksualności) czuł się w niej komfortowo i bezpiecznie. Można powiedzieć, że nie ma w tym nic złego, bo przecież każdy zasługuje na szacunek. Zwolennicy owego "dostrajania" zapominają jednak o tym, że proces ten jest z góry skazany na niepowodzenie, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie niezadowolony. Taki tok rozumowania popycha nas również do absurdów (sic!), jak choćby zasada inkluzywności w kinematografii czy całkowita zgoda nauczycieli na tzw. samoidentyfikację uczniów, którzy twierdzą, że są zwierzętami. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że osoby kwestionujące "dostrajanie" (wcale nieodbierające nikomu szacunku) uznawane są za wrogów, których należy się pozbyć, a spójna i kompletna nauka Kościoła zdaje się być ostatnią przeszkodą na drodze do tego.
Zmiana treści modlitwy "Ojcze nasz", podobnie jak odebranie Bogu ojcostwa i męskiego zaimka, nie tylko nie rozwiąże problemów, z jakimi zmagają się osoby skrzywdzone przez ziemskich ojców, ale wygeneruje kolejne - jeszcze większe podziały i niespójność wśród chrześcijan. Zainteresowani pozostaną zaś sami ze swoimi zranieniami, nieprzepracowanymi problemami i bólem. Aby sobie z nimi poradzić, potrzebna jest dobra psychoterapia, a nie zmienianie na siłę Modlitwy Pańskiej.
Znany polski psycholog Wojciech Eichelberger w swojej książce "Zdradzony przez ojca" opisał szereg konsekwencji, jakie mogą spotkać osoby skrzywdzone przez ziemskich ojców. Na końcu jego pracy znajduje się bardzo ciekawa wzmianka o Bogu Ojcu, a raczej o tym, jakim Ojcem jest Bóg chrześcijan. Czytamy: "Bóg-mężczyzna posiada zasadnicze cechy idealnego ojca. Jest wszechmogący, wszechobecny i wieczny. Możemy się nie obawiać, że kiedykolwiek nas opuści, zdradzi, zniknie, że załamią go jakieś trudności. Śmierć nie jest w stanie go dosięgnąć, a nawet nasza śmierć nie przeszkadza mu w wypełnianiu ojcowskiego powołania". Może więc, zamiast posuwać się do kolejnego absurdu, warto zadbać o odpowiednią pomoc dla skrzywdzonych przez ziemskich ojców osób? Obraz kochającego do samego końca Boga, może być bardzo pomocny w gojeniu bolesnych ran. Może również całkiem uzdrowić.
Skomentuj artykuł