Ta modlitwa to nadzieja dla wszystkich, którzy się martwią

Ta modlitwa to nadzieja dla wszystkich, którzy się martwią
Fot. ANGEL / Cathopic

Bycie przygniecionym ciężarem codziennych trosk potrafi odebrać radość życia. Na szczęście jest ratunek.

„Ojcze nasz” to modlitwa, która nieustannie mnie zaskakuje; co jakiś czas – najczęściej odmawiając ją – odkrywam coś, co mnie porusza. Ostatniej niedzieli moją uwagę zwróciły słowa „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”.

Ojciec wie, czego nam potrzeba

 „Ojcze nasz” to najstarsza chrześcijańska modlitwa, a według ojców Kościoła – wzór tego, jak powinniśmy się modlić. W szóstym rozdziale Ewangelii według świętego Mateusza czytamy, jak Jezus mówi do apostołów: „Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie”. Po tym zdaniu Jezus wypowiada tekst, który większość z nas poznała w dzieciństwie:

Ojcze nasz, który jesteś w niebie,
niech się święci imię Twoje!
Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili;
i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!

DEON.PL POLECA

Gdy byłem młodszy, „Ojcze nasz” było dla mnie jedną z modlitw porannego i wieczornego „paciorka”. Wszystko zmieniło się na rekolekcjach ignacjańskich, gdy dotarło do mnie, że Bóg to nie surowy sędzia, „patrzący mi na ręce”, ale kochający Ojciec, który w Jezusie Chrystusie poświęcił samego siebie, aby mnie ratować. Od tego czasu (pamiętam to bardzo dobrze) „Ojcze nasz” stało się jedną z moich najważniejszych modlitw; choć krótka, mówi o wszystkim, co najważniejsze. Dosłownie o wszystkim!

„Wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie”. Niezwykłe słowa. Jak dobrze Bóg musi nas znać, skoro wie, czego potrzebujemy, zanim sami to sobie uświadomimy i to wypowiemy.

Dzisiaj. Nie jutro, nie za dziesięć lat

Ostatnio sporo myślałem o przyszłości. „Gdzie będę mieszkał? Za co kupię nowy samochód, kiedy stary odmówi posłuszeństwa (a naprawdę już niewiele mu brakuje)? Jak będzie wyglądało moje życie za kilka lat?” Z takimi pytaniami poszedłem na Eucharystię – bez wygórowanych oczekiwań, nadziei na „szybką pomoc z góry”, bez chęci zasypania Boga prośbami… I nagle, tuż przed Komunią, w czasie odmawiania modlitwy „Ojcze nasz”, w słowach: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”, przyszła odpowiedź. „Dlaczego «dzisiaj»?” – pomyślałem. „W modlitwie, której nauczył nas sam Chrystus, żadne słowo nie może być przypadkowe”. „Dzisiaj” nie dawało mi spokoju. „Nie jutro, nie pojutrze, nie za rok, dwa lata, dziesięć… Dzisiaj!”. Niemal w tej samej chwili przyszedł mi do głowy fragment z Ewangelii, a wraz z nim – pokój:

„Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Bo o to wszystko poganie zabiegają. Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6,31–34).

Po co martwić się na zapas?

Modlitwa „Ojcze nasz” jest ratunkiem dla tych, którzy za bardzo się martwią. Bycie przygniecionym ciężarem codziennych trosk potrafi bowiem odebrać radość życia (wiem coś o tym). Jest ono tym bardziej podstępne, że wkrada się niepostrzeżenie, często pod przykrywką szlachetnej troski o innych i siebie. Można całymi latami obawiać się o „jutro” – troszczyć się o bezpieczeństwo finansowe, rozwój zawodowy, relacje, zdrowie i uważać, że wszystko osiągnęliśmy dzięki swojej ciężkiej pracy i dbałości. Dopiero uświadomienie sobie miejsca Boga w tym wszystkim demaskuje naszą pychę. Nie chodzi mi oczywiście o to, że powinniśmy przestać pracować i nie myśleć o przyszłości, zdając się tylko na Bożą opiekę. Ważne, byśmy robili tyle, ile możemy, jednocześnie ufając Temu, od którego wszystko zależy i nie martwiąc się na zapas. W końcu (jestem pewien, że dotyczy to zdecydowanej większości czytających ten tekst oraz mnie samego) mamy co jeść, gdzie mieszkać i w co się ubrać.

Szukać najpierw Królestwa Bożego

Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że „Ojciec, który daje nam życie, nie może nam nie dać pokarmu koniecznego do życia, «stosownych» dóbr materialnych i duchowych. W Kazaniu na Górze Jezus podkreśla tę synowską ufność współdziałającą z Opatrznością naszego Ojca. Nie zachęca nas do jakiejś bierności, lecz chce nas wyzwolić od wszelkich niepokojów i kłopotów. Takie jest synowskie zdanie się dzieci Bożych na Ojca: Tym, którzy szukają Królestwa i sprawiedliwości Bożej, przyrzeka On udzielić wszystkiego w nadmiarze. W rzeczywistości wszystko należy do Boga: temu, kto posiada Boga, nie brakuje niczego, jeśli sam należy do Boga”.

Chyba nie ma lepszego komentarza do słów z modlitwy „Ojcze nasz”. Zaufanie, jakim pragnie być obdarzony Bóg, jest w stanie uwolnić nas od każdego lęku. Ma ono jednak swoją cenę – poszukiwanie Królestwa Bożego. Co to znaczy?

Myślę, że chrześcijanin to z jednej strony ktoś z krwi i kości, mocno stąpający po ziemi, wrażliwy na potrzeby innych, z drugiej – nieustannie „chodzący z głową w chmurach” (w pozytywnym znaczeniu), pozostający w silnej łączności z Bogiem i ufający w Bożą opatrzność. Dla kogoś takiego każdy oddech jest modlitwą, a Bóg przyrzeka dać mu wszystko, czego będzie potrzebował. W nadmiarze! Patrząc na świętych, często można odnieść wrażenie, że nie mając nic, mieli wszystko. Co za paradoks! Jak bardzo jest mi do nich daleko. Chcę jednak wierzyć, że poruszenie serca, jakie miało miejsce w czasie odmawiania modlitwy „Ojcze nasz”, choć trochę przybliżyło mnie do świętości.

Jest coś wzruszającego w słowach Jezusa, mówiącego do apostołów: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie”. Czasami zdarza mi się zatrzymać tylko na tym jednym wersecie i trwać w ciszy, myśląc o Tacie w niebie; Bóg w tych słowach przestaje być Ojcem tylko Jezusa, stając się Ojcem nas wszystkich, a Jezus – naszym Bratem. Mając taką „Rodzinę”, nie trzeba się niczego obawiać. Chcę wierzyć i ufać w to, że kiedy pomimo moich starań coś zacznie się walić, Bóg zatroszczy się o mnie. Nie ma bowiem nikogo, kto chciałby dla mnie większego dobra niż On.

Kiedyś pilot wycieczek, obecnie dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Od 10 lat redaktor DEON.pl. Uważa, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Jego ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko "w górę" od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast woli naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu. Interesuje się również historią, psychologią i duchowością. Lubi latać dronem, wędrować po górach i szukać wokół śladów obecności Boga. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży i profil na Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Franz Jalics SJ

To właśnie uważność ostatecznie prowadzi do Boga. Kontemplacja jest oglądaniem. W życiu wiecznym nie będziemy o Bogu rozmyślać, ale Go oglądać. Nie będziemy także zajmować się Bogiem w zewnętrznej aktywności, tylko oglądać Go i miłować....

Skomentuj artykuł

Ta modlitwa to nadzieja dla wszystkich, którzy się martwią
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.