Osoba świecka patrzy na skandal

(fot. shutterstock.com)
Joanna Petry-Mroczkowska

W artykule "Dlaczego ksiądz czy seminarzysta nie zgłasza przełożonym nadużyć seksualnych" o. James Martin pokusił się o diagnozę powodów. Materiał ten jest przejrzysty, ale można by go jeszcze bardziej streścić.

Jest to mechanizm racjonalizowania. Osoba poszkodowana lęka się. Boi się skandalu, boi się popsucia reputacji instytucji, którą reprezentuje czy nawet kocha, boi się przełożonych,  boi się prześladowcy, boi się współbraci-współpracowników, boi się reakcji ze strony innych osób, które w przeszłości nie zgłosiły wykorzystania. Boi się o siebie, bo może być zbagatelizowana i odesłana z kwitkiem. Stosuje w rozumowaniu cytowane w artykule wymówki - "nie warto", "oni nie będą chcieli tego słuchać", "po co komuś tylko przysparzać kłopotu z dochodzeniem do prawdy".

Krótko mówiąc  - boi się wszystkiego i wszystkich z otoczenia.

Ale jakoś nie boi się Pana Boga. Jego w ogóle nie ma w tym rozumowaniu. I to jest chyba główny problem.

Mam oczywiście świadomość, że Boga przede wszystkim powinni bać się skazani dziś na zero tolerancji duchowni wykorzystujący innych seksualnie, to znaczy ci, którzy sprowadzili na Kościół największy współczesny skandal i poważnie zachwiali zaufanie społeczne do tej instytucji. Jest to bowiem grzech wołający o pomstę do nieba, obarczony ciężarem kamienia uwiązanego do szyi.

Ale skoro u tych gorszycieli zanikło sumienie i się nie bali, to popatrzmy jeszcze raz na ich milczące ofiary.

Przyznam się, że mimo prób - w tym o. Martina - zjawiska ukrywania zła do końca nie rozumiem. Czy - skończmy z eufemizmami - tchórzostwo, asekurantyzm, wygodnictwo mogą być wystarczającym tłumaczeniem, że nie ma (latami nie było) zdecydowanej reakcji?

Sięgnęłam myślą do mojej książki "Niepokorne święte", wypełnionej przykładami mężnych, z reguły konsekrowanych kobiet borykających się z wieloma (innymi, ale bardzo dotkliwymi nieraz)  problemami, niezrażonych cięgami i nie tracących z oczu prawdy i dobra Kościoła. Przypomniały mi się uwagi św. Jana XXIII zmagającego się z wymogami trudnej dyplomacji, co do której miał pełny dystans.  Będąc nuncjuszem w Paryżu w trudnych latach powojennych zastanawiał się rozważając w Dzienniku duszy, czy aby nie jest zbyt łagodny? "Zdaję sobie jednak sprawę z kontrastu, ktόry czasem rodzi we mnie wyrzut sumienia. Cieszę się, gdy mogę pochwalić tych dzielnych francuskich katolikόw, ale czuję, że obowiązkiem przynależnym do mojej  misji jest nie ukrywać - chcąc komplementować i nie prowokować przykrości- pewnego niepokojącego zatroskania o rzeczywisty stan ‘najstarszej cόry Kościoła’ i pewnych jej oczywistych brakόw. (...) Ale nuncjusz nie jest godny, żeby uważano go za oczy i uszy Świętego Kościoła, jeśli tylko wychwala wszystko, co widzi, nawet to, co jest bolesne i nie w porządku". Przypomina się znakomity wykład o. Wojciecha Jędrzejewskiego OP zatytułowany "Sztuka sprzeciwu, czyli jak reagować na zło" wygłoszony w Łodzi 24 kwietnia 2010 r. w ramach Dominikańskiej Szkoły Wiary. Właśnie sztuka, to znaczy wypracowana umiejętność.

I wydaje się, że właśnie tego brakuje. Poza psychologizowaniem i odwoływaniem się do ludzkich lęków i poza skądinąd słuszną (choć tu nieco tracącą oderwaniem od - korporacyjnej niestety- rzeczywistości) konstatacją, że " doskonała miłość usuwa lęk", może należałoby wziąć Pismo święte, jak o. Jędrzejewski, i prześledzić konkretne przypadki sprzeciwu wobec zła. I o tym częściej uczyć w seminariach czy na ambonie. Bo między mówieniem o bezmiernym miłosierdziu a modą na demonologię, powinno się chyba znaleźć więcej troski o zwyczajny, codzienny wysiłek zwalczania pokusy cichej zgody na zło czy też zobojętnienia bądź konformizmu, który jakżesz deformuje.

Może pomogłoby zrobienie większego użytku z takich odesłanych dziś do lamusa pojęć  jak sumienie, kłamstwo, hipokryzja, udawanie, skrytość, szczerość, odwaga cywilna itp.

I nie dlatego żeby moralizowanie było sprawą największej wagi. Ale jeśli mówi się nam, świeckim, że prominentni ludzie duchowni Kościoła rozumują, jak to widzimy w opisie o. Martina, to jednak nie sposób wyzbyć się przekonania, że wyraźnie coś  szwankowało w uformowaniu ich w poważnym podejściu do dwóch najważniejszych przykazań chrześcijaństwa, które jednak powinniśmy wszyscy każdego dnia rozpisywać na konkretne uczynki właśnie w kluczu etyki cnót.

A może ich jednak mniej lub bardziej świadomie wyuczono, żeby siedzieli cicho, na zło nie reagowali, bo to będzie w interesie wszystkich po kolei?

Joanna Petry-Mroczkowska - z wykształcenia doktor filologii, z praktyki kulturoznawca. Eseistka, krytyk literacki, tłumaczka. Autorka kilkunastu książek, w tym Feminizm - antyfeminizm. Kobieta w Kościele. Ostatnio wydała "Bóg, islam i ojczyzna. Opowieść na stulecie śmierci bł. Karola de Foucauld" (Znak 2017)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Osoba świecka patrzy na skandal
Komentarze (15)
SM
Sylwester Mrozik
13 sierpnia 2018, 22:40
Przecież juz wszystko ustalone, są procedury itd. Czyżby dalej tzw ,,dobro Kościoła" było ważniejsze od krzywdy ofiar ? Kiedy to wszysko będzie jednoznaczne: ksiądz - pedofil: precz z Kościoła i do więzienia ! Na co czekamy ? Na puste kościoły ?
Andrzej Kozak
11 sierpnia 2018, 13:26
nasz Kościół tonie, a te mądre (temu nie przeczę) dyskusję zatapiają go jeszcze bardziej. Racje miał nasz papież Franciszek, że trzeba robić raban! Księża i biskupi juz go zresztą zrobili mącąc kiedy tyle osób było wykorzystanych w podły sposób. jak to teraz odkręcić? Ratunkiem nie jest psychologia - ona nikogo nie zbawiła. No niestety, przykro mi.
KJ
k jar
11 sierpnia 2018, 12:48
3) obserwuje się przynajmniej od końca wojny daleko idące zmiany mentalne odnośnie przeżywania, doświadczania i reagowania na bodźce natury seksualnej u osób konsekrowanych.Z pewnością na to miały wpływ wszelkie ruchy kontestujace lat 60., które pogłębiły społeczną liberalizację w tym obszarze. Pogłębił proces Sobór, który praktycznie zlikwidował ascezę jako model kształtowania osób konsekrowanych w instytucjach kościelnych. Relacje międzyosobowe są dziś bardziej styczne w Kościele niż dawniej, gdzie "partykularyzmy" potępiano. W zakonach i seminariach kwitnie model "kumpelski" - skoro Jezusa można poklecać po plecach jak dobrego przyjaciela lub traktować jako super kochanka, to czemu tego nie przenieść na model relacji międzyludzkich. Z tego potem ciężko wyjść - czemu dzieci wykorzystywane przez rodziców bronią ich zawzięcie - bo to są osoby im najbliższe. Tak samo z osobami konsekrowanymi - jakoś trudno donieść na kumpla,przyjaciela,blsikiego powiernika
KJ
k jar
11 sierpnia 2018, 12:35
2) "otwarcie się na świat" Kościoła po Soborze niosło dalekosiężne skutki dla organizacji życia wewnątrz Kościoła, jak działają zakony, seminaria duchowne, wydziały kurialne - z jednej strony odbiurokratyzowano to życie, z drugiej nic w zamian nie zaproponowano - ustalono prostą hierarchię zależności podwładnych od przełożnych bezpośrednich i ewentualnie odwołanie do przełożonych następczych (opata,prowincjała,biskupa,itp.). Uważano,że tak jak w świecie świeckim sprawy da się rozwiązać polubownie na drodze porozumienia stron,proponowano swoiste uzawodowienie powołania celibatariuszy,co miało skutkować jedynie możliwością odwołania do instytucji pozakościelnych,np. sądów państwowych. Naiwnie sądzono,że humanizacja posługi w Kościele zniweluje te wszystkie problemy jakie np. posiadają ludzie z seksualnością, pożądaniem i potrzebami. Bo skoro ludzie Kościoła "wyzwolili się" z ram organizacji to nie powinno ich nic "cisnąć", "uwierać", a jak ich uwiera, to chyba się nie nadają,nie mają powołania, a więc powinni odejść, zeświecczyć się, np. zrzucić habit czy sutannę. Zaczęto ludzi wychowywać nie do powołania (jak go realizować), ale do organizacji (jak być dobrym pracownikie dla Kościoła- ksiedzem lub zakonnicą). Stąd tak jak w każdym zakładzie czy korporacji sytuacja pracownika,który ma być wyrugowany z pracy, a np. pracuje 15 czy 20 lat i nic poza tym nie widzi, nie zna,prowadzi do psychologicznego procesu obrony status quo. Tak samo tu: nie zgłaszano przypadków naruszeń czci, bo się bano "usunięcia z pracy", wyrzucenia jako nie nadających się do tej organizacji.Nie myslano w kontekście powołania,ale w kontekście zadań w kościelnej korporacji
KJ
k jar
11 sierpnia 2018, 12:14
Osobiście uważam,że problem skandali seksualych w łonie instytucjonalnego Kościoła ma minimum trzy pola rozważań:1) prawne, 2) organizacyjne,3) mentalne. 1) po Soborze Watykańskim II wyrugowano zwyczajniki zakonne i seminaryjne, które regulowały dość ostro kwestie wzajemnych relacji między osobami tej samej i różnych płci (np. relacje między spowiednikiem a zakonnicą, czy między ojcem duchownym seminarium a klerykiem). Na fali walki z biurokracją instytucji kościelnych wyrugowano wszystkich koadiutorów biskupich i opackich, którzy m.in. mieli obowiązek badać sprawy "afektów" i naruszeń celibatu. Sprawy te badały sądy kościelne w ramach instytucji Kościoła,więc może dziś wydaje się,że wcześniej tych spraw nie było lub były marginalne,ale źródła temu przeczą. To była plaga - ciekawie o tym pisze w swoim pamiętniku z pobytu na Ziemiach Zachodnich po wojnie paulin o. Polikarp Sawicki,zmarły w 1949, który widział "domy naprawy" na Opolszczyźnie dla pedofilów księży i gwałcących zakonnice. I nikt tych spraw nie "zamiatał pod dywan", poprostu się nie dało,ale była jasna droga dochodzenia,zgłoszeń i rozstrzygnięć. Wydaje się,że po Soborze na fali liberalizacji niepotrzebnie wyrugowano z systemu sprawdzające się mechanizmy prawne,które teraz trzeba tworzyć na nowo (ok,zmieniło się życie społeczne,ale wystarczyłoby odkurzyć stare i dostosować je do nowych realiów).Ofiary po Soborze mogły nie zgłaszać spraw zwyczajnie nie wiedząc,kto się nimi w Kościele zajmuje i jaka jest procedura prawna w tym względzie,co trzeba zrobić,kogo powiadomić i w jakim czasie.Oczywiście dotyczy to procedury wewnątrz Kościoła,nie kwestii prawa karnego państwowego - to zupełnie inna sprawa
S
Szczelka
11 sierpnia 2018, 11:58
A może są ludzie - w tym wypadku młodzi duchowni - którzy w tym poddaniu złu widzą...(będzie kontrowersyjnie)..naśladowanie Pana Jezusa...? Teza jest odważna, ale ja sama znam przynajmniej kilka osób, które sądzą, że wiedzą dobrze, po co na świecie jest cierpienie. Oraz że cierpienie ubogaca. I że krzyż trzeba nieść do końca. I jeszcze parę podobnych poglądów. A tymczasem (pisał chyba o tym na Deonie bp Ryś) Jezus ofiarował się sam, bo po to przyszedł na świat. On to wiedział, bo był Bogiem - znał swój cel bycia na ziemi. My natomiast nie jesteśmy malutkimi bogami, jesteśmy po prostu ludźmi z wiedzą, nazwijmy to, cząstkową...więc jeśli spotyka nas zło i cierpienie, to w pierwszej kolejności (będąc w łączności z Bogiem) próbujemy je zwalczyć. Naśladowanie Jezusa ma w tym przypadku dotyczyć - tak ja to rozumiem - modlitwy (o siebie, o zatrzymanie fali zła i za prześladowców) oraz konstruktywnego działania, prowadzącego do zakończenia zła (gdy trzeba było, Jezus powywracał stoły i wiele, wiele razy mówił wprost faryzeuszom, co myśli o ich zachowaniu - choć wiedział, jaką reakcję to wywoła). Jezus był bezkompromisowy wobec zła i nie chciał, by ludzie cierpieli (uzdrawiał; spawił, że ludzie zostawili kamienie, którymi chcieli obrzucić grzeszącą kobietę). Więc może przyczyną problemów - jedną z kilku oczywiście - jest niewłaściwe rozumienie Ewangelii lub niezastosowanie jej do życia...?
Andrzej Kozak
11 sierpnia 2018, 13:21
jak zwykle trafiasz w sedno, wow!
Zbigniew Ściubak
11 sierpnia 2018, 11:37
Ten tekst to piękny przykład tego w jaki sposób przebiega nauczanie KK, choć nie osoba duchowna go napisała. Mamy więc bogactwo środków lingwistycznych, szlachetne odniesienia do "świętych niewiast", co to mężnie i tak dalej. Mamy przyznanie się Autorki, że "do końca nie rozumiem". Jednym słowem mamy beznadziejną powódź teorii, która nie posiada kontaktu z rzeczywistością i praktyką. Stąd na podstawie "żywotów świętych niewiast" oraz własnego "do końca nie rozumiem" Autora nie waha się ferować ocen i wysnówać wniosków. I tak wielu duchownych, co to życie znają z opowiadań i relacji, o życiu nuacza w dostojnej wierności fundamentalnym wartościom stojącym u podstaw fundamentów, czyli szlechetne pitolenie i głupoty bez związku z praktyką. Droga Autorko. Naprawdę? Naprawdę nic nie rozumiesz? Rozmawiałaś z takimi pokrzywdzonymi przez duchownych? Serio? Tchórzostwo? Naprawdę sądzisz, że pokrzywdzeni milczeli? PRZECIEŻ NIE MILCZELI. Przecież świadectwa postępowania arcybiskupa Paetza były składane przełożonym, a listy słane do wysokich przedstawicieli Kościoła Katolickiego? I co? I NIC! Góra, episkopat, kryła to wszystko. A głosy zrozpaczonych i skrzywdzonych były tłumione przez ich zwierzchników w wierze. A teraz Pani stawia jeszcze tym skrzywdzonym jakieś zarzuty, że milczeli. Dopiero cywilna świecka kobieta, powiedziała bezpośrednio papieżowi, świętemu Janowi Pawłowi II, co się wyprawia w Poznaniu. I dopiero wtedy... Bajki o tym jak to doskonała miłość znosi lęk, są bajkami właśnie. Owsze znosi, czasami. A czasami wcale nie znosi, bo Jezus Chrystus doświadczał lęku i strachu. Ale to w dziecinnym pisaniu i teoretyzowaniu, nie ma znaczenia, bo żyje się w rzeczywistości wymyślonej, a nie prawdziwej. Która boli, uwiera, rzuca wyzwania i czeka na pomocne dłonie, a nie intelektualne gimnastyki, bez zrozumienia.
Oriana Bianka
11 sierpnia 2018, 10:55
Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego klerycy - młodzi mężczyźni nie potrafili sie obronic sami przed molestowaniem ze strony przełożonych i dlaczego nie stawali w obronie kolegów. Na uczelniach cywilnych nie byłoby to możliwe. Dlaczego księża nie zgłaszali przestępstw seksualnych swoich kolegów księży. Dlaczego przełożeni pedofili ukrywali przestępstwa i nie wyciągali konsekwencji. Nie bali się Boga, lecz bali sie o swoja karierę, o to że ich grzeszki tez moga być ujawnione? Czy w Kosciele jest tak wielu ludzi, którym złamano sumienia, dla których Bóg i prawda nie jest na pierwszym miejscu? Na tym polega właśnie prawdziwy kryzys w Kościele. 
Zbigniew Ściubak
11 sierpnia 2018, 11:38
A skąd Pani wie, że nie zgłaszali? Bo o tym "nie wiadomo"? A jak ma być wiadomo, skoro "przełożeni ukrywali przestępstwa"?
Oriana Bianka
11 sierpnia 2018, 12:00
Kazdy powinien miec odwage przeciwstawić się złu: kleryk, ksiądz, biskup, osoba cywilna. Znam sprawę abp Paetza - byli odważni księża którzy się przeciwstawiali i spotkał ich ostracyzm, stracili stanowiska, niektórzy odeszli z kapłaństwa. Ale było też dużo prominentnych ludzi Koscioła i wśród władz cywilnych, który bronili Paetza.
Zbigniew Ściubak
11 sierpnia 2018, 12:47
No to się przeciwstawiali, ale nikt z zewnątrz o tym nie wiedział i nic to nie dawało. A nad nimi był "autorytet"
Oriana Bianka
11 sierpnia 2018, 14:17
Nie odnosze się w pierwszym komentarzu tylko do tego przypadku, tylko ogólnie do przeróznych sytuacji, gdzie dochodziło do wykorzystywania seksualnego nieletnich lub dorosłych i ich świadkowie nie przeciwstawiali się i nie informowali o przestępstwie. Choćby sprawa dziewczynki gwałconej przez księdza ze Stargardu, skandal pedofilski w USA ujawniony w wyniku śledztwa dziennikarskiego i wiele innych. Dziennikarze w USA doszli do wniosku, że niektórzy księża nie donosili na kolegów pedofili, bo sami mieli bliskie relacje z kobietami i bali się, że kolega pedofil się zemści i doniesie na nich. Klerycy natomiast bali się bardziej biskupa niż studenci świeckiego uniwersytetu jakiegokolwiek profesora.  
JK
Jacek K
11 sierpnia 2018, 09:58
Można to jeszcze bardziej uprościć. Środowisko duchownych, to świat ludzi, którym w trakcie formacji złamano sumienia - wmuwiono im, że tylko posłuszni konformiści mogą być zbawieni, wykorzeniono w nich krytycyzm wobec własnego środowiska, samodzielność w myśleniu i działaniu uznano za zdradę. Zastraszanie niepokornych i bierno agresywne relacje to codzienna kościelna rzeczywistość, niestety.
Zbigniew Ściubak
11 sierpnia 2018, 11:40
Można to jeszcze bardziej rozszerzyć. Środowisko katolickie, to posłuszni konformiści. Posłuszeństwo, kopiowanie myśli i brak samodzielnego myślenia, to najwyższe i absolutnie wymagane cechy. Krytycznym przekroczeniem jest myśleć po swojemu. To ma częściowe uzasadnienie. Ale równowaga chyba została zachwiana.