Państwo-Kościół. Historia szorstkiej przyjaźni
Sezon ogórkowy. Wakacje. Śpiew ptaków za oknem wczesnym rankiem. Niebo czyste i rozjaśnione słonecznym blaskiem. Zero problemów. Dystans. Spokój. Cisza. Tymczasem, śledząc media, można odnieść wrażenie, że zamiast takiej urlopowej sielanki mamy raczej pasmo gwałtownych burz, huraganowe ataki, poczucie zagrożenia, nasilający się konflikt, zwieranie szeregów. Gdzie? Mówiąc w pewnym uproszczeniu - w relacjach państwo-Kościół i odwrotnie.
"Toczy się kampania przeciwko zasadom państwa świeckiego. Ofiarami tej krucjaty są teraz kobiety, ale niedługo będą wszyscy, którzy nie zechcą podporządkować swojego postępowania religijnym doktrynom wyznawanym przez wysokich urzędników" - alarmuje znany publicysta. Inny zastanawia się z głęboką troską, "Dlaczego oddajemy państwo radykalnym katolikom?" i informuje, że pole starcia się rozszerza, budząc rozczarowanie nałogowych optymistów, liczących na odbudowanie w Polsce dialogu pomiędzy Kościołem a "świeckim państwem i społeczeństwem"..
Mniej więcej w tym samym czasie jeden z arcybiskupów przestrzega: "Nie tylko w Polsce, ale i w innych krajach Europy, wraca nowa fala bardzo agresywnego ateizmu. Tym bardziej nie wolno nam zapomnieć o niebezpieczeństwach, które czyhają na nas pod płaszczykiem wolności i tolerancji". A Rada Społeczna ustanowiona przy innym arcypasterzu wydaje specjalne oświadczenie "na temat krytyki Kościoła katolickiego w Polsce". Stwierdza w nim m. in., że "chęć eliminowania poglądów kojarzonych z religią jest silniejsza od potrzeby merytorycznej dyskusji i konstytucyjnie gwarantowanej swobody publicznego wyrażania swoich przekonań religijnych".
Kto poświęci trochę czasu na prace porównujące wypowiedzi obydwu stron, stwierdzi, że uzasadniają one swoje zaniepokojenia powołując się na te same przykłady. A to wiceministra, który nie kryje swojej wiary, a to lekarzy, którzy odwołują się do klauzuli sumienia, a to do pewnego spektaklu argentyńskiego dramatopisarza.
Burzowych nastrojów nie zdołał rozładować nowy sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski, który w swym pierwszym wywiadzie pytany o ocenę aktualnych relacji na linii państwo-Kościół, stwierdził, że są one poprawne. Przy okazji dodał: "Czasami jednak niepokoją prywatne opinie niektórych przedstawicieli świata polityki, którzy wydają się zapominać, że relacje te są już określone w Konkordacie. Oczywiście dokument ten nie wyklucza dialogu i ewentualnych doprecyzowań, gdy pojawi się taka konieczność".
Nie tak dawno, na okoliczność kanonizacji Jana Pawła II, głos na temat relacji państwo-Kościół w Polsce zabrał prezydent RP. Oświadczył, że powinny one być oparte na zasadzie przyjaznego rozdziału i wzajemnego poszanowania autonomii. "Niezależność Kościoła od państwa i niezależność państwa od Kościoła jest fundamentem systemu demokratycznego i fundamentem dobrego funkcjonowania Kościoła w państwie demokratycznym. Komunizm był wrogiem Kościoła. To był czas wrogiego, a nie przyjaznego rozdziału. Dzisiaj wolność wyznania i sumienia jest jednym z fundamentalnych praw człowieka w demokracji" - wyłuszczała kilka miesięcy temu głowa państwa.
Śledząc pojawiające się w ostatnim czasie wypowiedzi, dotyczące relacji państwo-Kościół w Polsce, można nabrać przekonania, że jeśli istotnie obecne jest w tej sferze jakieś odniesienie do przyjaźni, to jest to - znana szczególnie wśród polityków - "szorstka przyjaźń". W atmosferze takiej "przyjaźni" rodzą się w niektórych głowach przedziwne pomysły i idee. Ostatnio kolejny ze znanych publicystów, często zajmujący się w swoich wystąpieniach Kościołem, z całą stanowczością dowodził w telewizji, że zakres tego, co należy uznawać za święte, powinno wyznaczać państwo, a nie Kościół.
Historia Kościoła pokazuje, że władców chętnych do decydowania o sprawach religijnych nigdy nie brakowało, a niektórzy tak się zapalili do tematu, że zabierali się za dogmaty albo ustalali liczbę świec, które mają płonąć przy ołtarzu. Zapewne niejeden z nich był przekonany, że czyni to w sposób absolutnie przyjazny dla Kościoła...
Skomentuj artykuł