Papież, zielonoświątkowcy, Świadkowie Jehowy
Czy papież, który prosi zielonoświątkowców o wybaczenie zła, którego doznali także od katolików, występuje przeciw nauczaniu Kościoła? Czy wskazuje nam jednak, że w relacjach z innymi wyznaniami nie jesteśmy bezgrzeszni?
Temat zła wyrządzonego przez Kościół rzymskokatolicki i jego wiernych jest zawsze bardzo delikatny. Spore emocje wzbudzały oficjalne akty ekspiacji za winy Kościoła wobec nie-katolików, jakie święty Jan Paweł II uczynił elementem obchodów kolejnego Millenium Kościoła u progu XXI wieku. Jedni argumentowali, że to konieczność i znak uznania przez Kościół pielgrzymujący na ziemi własnej ułomności. Dla innych był to koronny dowód na to, że Kościół po Soborze Watykańskim II (oraz sam Jan Paweł II) osłabiają tożsamość i wielkość rzymskiego katolicyzmu. W polskich realiach te ostatnie uwagi były wypowiadane w dość stonowany sposób. Poza kręgami zdeklarowanych tradycjonalistów rzadko kto chciał wprost, i to mocno, krytykować Papieża-Polaka. Ale temat pozostał otwarty i wciąż stanowi jeden z elementów sporu między reprezentantami różnych wizji katolicyzmu.
Dziś sytuacja jest także o tyle inna, że pochodzący z Ameryki Południowej papież Franciszek nie cieszy się już taką estymą nie tylko wśród co bardziej krewkich polskich "wojujących katolików". A, szczerze i nieco żartobliwie mówiąc, odnoszę wrażenie, że kompletnie nie interesuje go, jak recenzują go nadwiślańscy "wojujący katolicy". Niemniej sama kwestia wciąż pozostaje: czy papież ma prawo przepraszać zielonoświątkowców i stwierdzać, że wśród tych, którzy ich "prześladowali i potępiali" byli także katolicy, "skuszeni przez diabła". Niewykluczone, że wypowiedź papieża Franciszka wiąże się wprost z latynoamerykańskim kontekstem: gdyż właśnie w Południowej Ameryce zielonoświątkowcy zaczęli odnosić znaczne sukcesy misjonarskie, zresztą kosztem Kościoła rzymskokatolickiego.
W naszych realiach to zagadnienie może wyglądać nieco egzotycznie: zielonoświątkowcy są dość nieliczną, rzadko obecną w przestrzeni publicznej konfesją. Próbowałem zatem, zastanawiając się nad słowami Franciszka, znaleźć dla siebie i czytelników jakąś analogię z naszego podwórka. I pomyślałem - przy całej niedoskonałości tego porównania - o Świadkach Jehowy. Pod ich adresem wielokrotnie słyszałem ze strony osób deklarujących się jako katolicy (może bardziej w czasach dzieciństwa i nastoletnich lat niż obecnie) określenia w rodzaju "kocia wiara", szyderstwa i złe słowa.
Często się zastanawiałem, skąd taka pogarda wobec tych ludzi, którzy mają odwagę chodzić od domu do domu i przekonywać do swoich - owszem, fałszywych - przekonań religijnych. Czy był w tym w jakiś ukryty wstyd, że to oni mają śmiałość mówić obcym ludziom o swojej wierze? Czy właśnie ta ich inność w "katolickim żywiole" w Polsce powodowała tę szczególną postawę wyższości, pełną niekiedy lekceważenia? Niekiedy zresztą odnosiłem wrażenie, że im bardziej powierzchowna wiara, tym więcej agresji wobec Świadków Jehowy.
Teraz chyba się to trochę zmienia: pytanie, czy dlatego, że jako katolicy mamy dziś większe problemy "w świecie i ze światem", czy także dlatego, że wielu Polaków-katolików jednak przez ponad dwie dekady III RP zobojętniało religijnie i jest im wszystko jedno, kto puka do ich drzwi/dzwoni domofonem: komiwojażer, roznosiciel ulotek czy Świadkowie Jehowy. Zatem, nie wykluczam, że w polskim kontekście papież Franciszek powiedział nam: bracia i siostry, nie wynoście się tak ponad tych ludzi, nie krzywdźcie ich złym słowem i swoją pogardą. Bo ostatecznie wystawia ona świadectwo nam, nie im. A taki "ekskluzywizm" to budowanie na piasku. I tak właśnie rozumiem, przynajmniej część wypowiedzi papieża Franciszka i jego prośbę o przebaczenie skierowaną na ręce włoskich zielonoświątkowców.
Ale muszę dodać tu inną rzecz, której - szczerze mówiąc - nie rozumiem. Chodzi mi o pokrótce zarysowaną przez papieża na spotkaniu ze zborem zielonoświątkowców "teologię jedności". DEON.PL cytuje za KAI informację serwisową, z której wynika, że papież mówił o "Kościele w różnorodności", a ta różnorodność jest "pojednana przez Ducha Świętego". I dalej: "Zatrzymujemy się, patrzymy na siebie nawzajem i widzimy, że jesteśmy dość podobni". Przyznam szczerze, że tu mam znów poczucie słynnej już franciszkowej "poetyki niedopowiedzeń" (na boku zostawiam kwestię, czy to kwestia przekładu, itp.). No bo znów pojawia się kwestia: czy jesteśmy wszyscy częścią jednego Kościoła powszechnego "w różnorodności", który jest w jakiś sposób nadrzędny wobec Kościoła katolickiego? Czy po prostu "jesteśmy do siebie dość podobni" i łączy nas bycie chrześcijanami, czyli pewien zawężony depozyt prawd wiary, ale jednak zielonoświątkowcy są poza Kościołem? Co wydaje się dość oczywiste, ale dziś w Kościele bywa problem z oczywistościami. Przyznam, że takie niuanse (ale "w szczegółach diabeł siedzi") utrudniają mi niekiedy wiele w odbiorze niektórych papieskich wypowiedzi, którym chciałoby się - w części - z całych sił przyklasnąć. Tym bardziej - przypomnę - w Ameryce Południowej zielonoświątkowcy zaczęli stanowić w ostatnich dekadach naprawdę znaczną konkurencję dla Kościoła rzymskokatolickiego, co mocno zastanawia.
Myślę jednak, że "program minimum" w słowach papieża skierowanych do zielonoświątkowców, które równocześnie były sygnałem dla katolików jest dla nas wiążący: wiara to nie metoda na okazywanie pogardy. Nawet uznanie wyjątkowości rzymskiego katolicyzmu, jako "sakramentu zbawienia" nie usprawiedliwia złośliwego czy obelżywego traktowania innowierców: ani zielonoświątkowców, ani choćby tych, których w Polsce nazywa się wciąż niekiedy wyznawcami "kociej wiary".
Skomentuj artykuł