Pasterz dziecka czy oprawca? Chrześcijańskie wychowanie bez bicia

Pasterz dziecka czy oprawca? Chrześcijańskie wychowanie bez bicia
fot. Deposit Photos

Poradnik „Pasterz serca dziecka”, autorstwa pastora Tedda Trippa, słusznie wywołał ogromne oburzenie we wszystkich typach mediów. Zarówno znani infeluencerzy parentingowi, jak i zwykli internauci wyrazili stanowczy sprzeciw wobec proponowanych przez autora przemocowych „metod wychowawczych”.

Mam oczywiście nadzieję, że wydawnictwo na stałe wycofa książkę ze sprzedaży, ale nie należy dać się uwieść magicznemu myśleniu, że usunięcie jednej pozycji wydawniczej rozwiąże problem przemocy wobec dzieci. Niestety, bicie latorośli wciąż ma swoich zagorzałych zwolenników w polskim społeczeństwie – a część z nich swoje poczynania uznaje za zgodne z wolą Boga. Tymczasem jako ludzie Kościoła powinniśmy powiedzieć jasno: Bóg daje nam dzieci po to, by je kochać, a nie po to, by je poniżać.

Brak przemocy nie prowadzi do „zepsucia”

Kiedy na forach internetowych toczy się dyskusja na temat przemocy wobec dzieci, w której to bierze udział zwolennik stosowania kar cielesnych, to zazwyczaj wiadomo, jakiego „oręża” takowy dyskutant użyje. Po pierwsze, zwolennicy przemocy argumentują, że klaps jest lepszy niż „bezstresowe wychowanie”, a po drugie – stawiają na dowody anegdotyczne, które to stanowią różne wariacje przekazu „dostawałem w skórę i wyrosłem na porządnego człowieka”. Z psychologicznego punktu widzenia argumenty te można rozumieć jako rodzaj obrony przed koniecznością skonfrontowania się z tym, że osoba, którą się kocha, robiła nam coś złego – wiadomo przecież, że uznanie własnej krzywdy ze strony bliskiej osoby nie należy do przyjemnych doznań. Każdy z nas chciałby mieć kochających, dobrych rodziców – przyznanie, że rodzice jednak popełniali błędy (mniejsze lub większe), pociąga za sobą doświadczenie silnych emocji: żalu, smutku, wściekłości. Dziecku (a niekiedy również dorosłemu, który wcześniej doznawał krzywdy) łatwiej jest więc wziąć winę na siebie, niż obciążyć nią rodzica, od którego jest się zależnym i któremu – według społecznego przekazu – należy być wdzięcznym. Zapewnienia o tym, że „było się okropnym dzieckiem, któremu rodzice musieli czasem przylać”, traktuję więc nie jako prawdę o danej osobie, ale jako wyraz niechęci do „dotknięcia” emocji sprzed lat.

DEON.PL POLECA

Problem polega również na tym, że rodzice, którzy sami byli karani za „niegrzeczność”, częściej chcą w podobny sposób wychować swoje dzieci. I tu należy stanowczo podkreślić: współczuje osobom, które doznały przemocy, jednak to nie znaczy, że wolno jest im te zachowania przenosić na własne dzieci. Żadne wybryki dziecka nie upoważniają rodzica do tego, aby rozładowywał na nim swoją wściekłość. Nie oznacza to bynajmniej, że dzieci należy wychować bez wyznaczania im granic – straszak zwolenników przemocy, tak zwane „bezstresowe wychowanie” jest przecież oksymoronem. Wychowanie, także to bez przemocy, jest zawsze związane ze stresem – bo uczenie się świata relacji i zasad panujących w rodzinie dostarcza nam również nieprzyjemnych stanów emocjonalnych, czego przecież nie da się uniknąć. Obraz świata u części rodziców jest jednak mocno dychotomiczny: nie widzą oni niczego pomiędzy biciem a pozwalaniem dziecku na wszystko. Gdy przekonania takie mają rodzice, którzy dodatkowo są osobami porywczymi, nierozumiejącymi stanów emocjonalnych dziecka, a także pełnymi lęku o to, że stracą nad potomkiem kontrolę, to ryzyko występowania u nich zachowań agresywnych wobec dzieci staje się bardzo wysokie. Jeśli dołożymy do tego społeczne lub rodzinne przyzwolenie na przemoc i postrzeganie dziecka jako materiału do „obróbki” (wywodzące się z nurtu tak zwanej czarnej pedagogiki), to uzyskamy w miarę pełną odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego bije istoty, które powinien przecież chronić przed złem.

Ewangelia to nie pochwała okrucieństwa 

Ale w rozmowie z rodzicami, którzy pochwalają stosowanie przemocy, najtrudniejszy jest tak naprawdę inny moment: ten, gdy powołują się oni na Pismo Święte, a dokładniej mówiąc – na te fragmenty, które pozornie pozwalają na bicie swoich pociech. Wiadomo, że jeśli ktoś dla swojego zachowania znajduje uzasadnienie w księdze, którą uznaje za objawioną, to często czuje się wręcz nieomylny, zwolniony z obowiązku refleksji nad swoimi działaniami. Tymczasem Biblia, jedno ze źródeł naszej wiary, nie jest przecież poradnikiem wychowawczym. Musi ona po pierwsze podlegać odpowiedniej interpretacji (i nie zawsze łatwo jest orzec, która interpretacja jest odpowiednia), a po drugie – musimy czytać ją przez pryzmat miłosierdzia, a także… rozumu. Jeśli zatem od kilku dekad doskonale wiemy, że bicie dzieci może powodować u nich w przyszłości trudności w budowaniu relacji, depresję, autoagresję, a także zaburzenia osobowości, to wniosek jest naprawdę prosty: z miłości do dzieci nie powinniśmy, jako chrześcijanie, podnosić ręki na nasze pociechy. Boże przykazania są, oczywiście, niezmienne – ale nasze rozumienie Pisma na przestrzeni stuleci ewoluuje. Nie każdy fragment Starego (a nawet i Nowego) Testamentu rozumiemy przecież dosłownie. Ewangelia nie jest przecież pochwałą bezwzględności i okrucieństwa, ale czułości i troski o najsłabszych. Przywiązanie do „starych metod”, lęk przed „zepsuciem” dzieci i bezradność nie powinny być u chrześcijańskiego rodzica silniejsze niż dążenie do tego, by przekazać naszym dzieciom obraz Boga, który kocha, współczuje i któremu nie jest miłe bezsensowne cierpienie w imię „tradycji”. Religii nie można wykorzystywać instrumentalnie, jako usprawiedliwienia tego, co robiliśmy „od zawsze” i co wydaje się łatwe. Nasza wiara to wyzwanie do pracy nad sobą i nieustannego szukania odpowiedzi na pytanie, jak możemy stawać się lepszymi ludźmi, a więc również – rodzicami.

Jak wyplenić przemoc wobec dzieci 

Tak jak wspomniałam we wstępie do tego tekstu, uważam zdecydowaną reakcję internautów na skandaliczny poradnik za bardzo pozytywne zjawisko. Influencerzy wykorzystali swoją rozpoznawalność i duże zasięgi do tego, aby słusznie napiętnować podżeganie rodziców do przestępstwa, jakim jest bicie dzieci. Liczba osób podpisanych pod petycją o wycofanie poradnika robi wrażenie – pokazuje bowiem, że bardzo wielu ludzi (zwłaszcza rodziców) sprzeciwia się przemocy wobec najmłodszych. Należy jednak pamiętać, że w walce z przemocą (i większością innych patologii) najważniejsza jest edukacja. Bardzo bym chciała, aby dzieci w szkołach nie tylko wykonywały plakaty z cyklu „nie bij kolegi na przerwie”, ale także aby dowiadywały się, jakie są rodzaje, mechanizmy i konsekwencje przemocy oraz jak bez jej udziału można rozwiązywać konflikty. Wiem, że czasami tego typu zajęcia odbywają się w ramach godzin wychowawczych lub też są realizowane przez specjalistów z firm zewnętrznych – ale niestety tego typu programami nie są objęci wszyscy uczniowie.

Pamiętajmy też, że mamy przecież do dyspozycji wiele godzin przedmiotu zwanego wychowaniem do życia w rodzinie – poza tematami NPR-u i znaczenia więzi małżeńskiej, prowadzący powinni wówczas podejmować temat odpowiedzialnego wychowania dzieci. Oczywiście, lekcje WDŻ to nie szkoła dla rodziców – ale stanowią one okazję do tego, by młodzi ludzie, którzy za pięć, dziesięć lub piętnaście lat zostaną rodzicami, usłyszeli, że przemoc nie wychowuje, lecz okalecza. Dzieci i młodzież powinni również mieć stały dostęp do informacji na temat tego, gdzie można uzyskać pomoc, jeśli jest się osobą krzywdzoną przez najbliższych – i że proszenie o nią nie jest żadnym wstydem lub „kalaniem gniazda”!

Nas, jako dorosłych, czeka natomiast jeszcze jedna lekcja do odrobienia: musimy nauczyć się, że czasem należy „wtrącać się” w życie innych. My, Polacy, którzy dopiero uczymy się, czym jest i jak działa społeczeństwo obywatelskie, mamy często tendencję do skupiania się wyłącznie na własnym komforcie i bezpieczeństwie – ale w tym przypadku jest to poważny błąd. Jeśli ktoś z nas słyszy na przykład krzyki dorosłych i płacz dziecka zza ściany, to mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek natychmiast reagować! Rodziców, którzy otwarcie przyznają, że czasami przerasta ich radzenie sobie z trudnymi emocjami (których przecież nie brakuje w wychowaniu dzieci), warto natomiast zachęcać do skorzystania z pomocy psychologa, psychoterapeuty albo osoby prowadzącej szkolenia dla rodziców. Nie jest to wcale „głupie wydawanie pieniędzy”, lecz inwestycja w rodzinne relacje.

Nade wszystko jednak musimy stać się wrażliwi na los dzieci. Nawet to, że my sami nie stosujemy przemocy, nie oznacza, że możemy przymykać oczy na to, że robi to ktoś inny – albo że publicysta, polityk czy ktokolwiek inny usprawiedliwia przemoc w imię „wolności” rodziców. Prawo dziecka do życia bez przemocy jest ważniejsze niż prawo rodziny do „życia po swojemu” – od powszechnego uznania tej zasady zależy przyszłość naszych dzieci, a więc – i nie ma w tym żadnej przesady – całego narodu.

 

Psycholog i copywriter. Wierząca i praktykująca. Prowadzi bloga katolwica.blog.deon.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Maria Chymuk

22 lipca 2008 roku minęła 130 rocznica urodzin Janusza Korczaka - wielkiego myśliciela, reformatora, wychowawcy, pisarza, lekarza, który żył i działał w Polsce. Reprezentował wartości, które łatwo znajdują oddźwięk uczuciowy wśród ludzi różnych kultur. Niniejsza...

Skomentuj artykuł

Pasterz dziecka czy oprawca? Chrześcijańskie wychowanie bez bicia
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.