Po "kolędzie" Papieża w Greccio
Koło Rieti w Greccio jest sanktuarium upamiętniające pierwszą "żywą" (czyli z żywymi zwierzętami) szopkę, jaka powstała zainspirowana przez św. Franciszka z Asyżu.
Papież Franciszek bez zapowiedzi, w swoim stylu, bardzo prywatnie przyjechał tam, by "pokontemplować" tajemnicę Wcielenia.
Ale zanim to zrobił, wszedł do pomieszczenia, gdzie młodzież (ok. 150 osób) miała swoje spotkanie. Oczywiście wszyscy byli zaskoczeni. Zatrzymał się tam jakieś 10 minut. Było bardzo miło i rodzinnie. Pożartowali. Jakieś "selfie". Opowiedział o roli gwiazdy w życiu, o potrzebie przewodnictwa.
To 10 minut skojarzyło mi się z wizytą kolędową. Często nie trwa ona dłużej. Czy może ona być znacząca?
Słychać często narzekania na "kolędę" i ze strony księży, i ze strony parafian. Są to długie listy pretensji i do tego dobrze znane.
Problemy te wydają się nie do rozwiązania, choćby dlatego że to, co dla jednych jest zaletą, dla innych jest przeszkodą. Wiele też zależy od różnych charakterów i potrzeb ludzkich.
Myślę jednak, że warto zastanowić się nad paroma spostrzeżeniami. Pan Jezus potrafił się wpraszać. Do Zacheusza np. powiedział, że musi dziś przyjść do niego. I była to piękna i owocna wizyta.
Bywał też zapraszamy, ale wtedy często "obrywało się" gospodarzowi: a to za to, że nie dał mu wody do umycia ani pocałunku, za złe, osądzające myśli, za wybieranie pierwszych miejsc itd. Papież też się wprosił na spotkanie młodzieży. Nikt go nie zapraszał. Natomiast na "zorganizowanych" spotkaniach potrafi "napominać", wskazywać na "choroby".
Wielu ma poczucie wpraszania się księży. Nie wypada odmówić. Przygotowuje się więc kopertę, by ją jak najszybciej wręczyć i by ksiądz sobie poszedł. Dlatego w wielu parafiach rezygnuje się z kopert na rzecz dodatkowej składki w kościele na zakończenie wizyt duszpasterskich.
A przecież takie "wpraszanie" może być jedyną okazją na kontakt. Wielu nigdy by nie porozmawiało z duszpasterzem, gdyby czekać na to, że sami przyjdą czy też zaproszą osobiście kapłana do odwiedzenia ich.
Zacheusz by tego nie zrobił, bo przecież nie zaliczał się do "kręgu" Jezusa, nie był zaangażowany w jakąś grupę parafialną, nie miał śmiałości jako ktoś z marginesu życia owej lokalnej wspólnoty. Jemu ta wizyta się nie należała - tak myślał. I wielu tak myśli. Uważają, że jeśli ksiądz do nich przychodzi, to tylko z obowiązku lub dla pieniędzy, a nie dlatego, że chce ich posłuchać.
Gdy Jezus przyszedł w gościnę do Zacheusza, to przede wszystkim słyszymy o tym, co gospodarz powiedział, a dopiero potem komentarz gościa.
Ludzie się nieraz wstydzą mówić przy kapłanie. Wpadają w gładkie formułki. Bywa, że są księża, którym łatwiej gadać niż słuchać. Ale, wierzcie mi, większość w kolejnych domach nie ma już ochoty na gadanie i chętnie posłucha. I pewnie tak powinno być.
Ksiądz poucza przez cały rok. "Kolęda" to okazja do tego, by, jak zachęca papież Franciszek, posłuchać stada, jak dobry pasterz stanąć gdzieś z tyłu, "powąchać", popatrzeć, jak żyją i czym żyją, jakie są ich problemy, ale także nadzieje, czego się spodziewają, ale i co chcą z siebie dać.
Boimy się takiego słuchania, my księża, bo wydaje się, że od razu winniśmy odpowiedzieć na te problemy, rozwiązać je, dać konkretną receptę. A to jest "tylko" słuchanie, poznanie, często wzajemne poznanie. Bo przecież i duszpasterz może podzielić się swoimi radościami i nadziejami.
Rozwiązań nie znajduje się w 10 minut. Nie żartujmy. Potrzeba procesu, potrzeba rozeznania. Pierwszym jego etapem jest wzajemne przełamanie lodów, zdobycie zaufania. Wproszenie się i słuchanie może rozwalić te wszystkie stereotypy, jakie tworzą się w głowach czekających (bo ministranci zapowiedzieli) na "dowalenie" lub "odwalenie" z którejkolwiek strony.
Warto mile zaskoczyć! Tak jak Jezus Zacheusza.
Jacek Siepsiak SJ - redaktor naczelny kwartalnika "Życie Duchowe".
Skomentuj artykuł