Po Marszu Równości w Gdańsku. Wrażliwość i szacunek potrzebne po wszystkich stronach
To, co zostało zrobione podczas gdańskiego Marszu Równości, jest niesamowicie smutne. Kolejna rana, którą sobie nawzajem w Polsce zadajemy i która szybko się nie zagoi.
Nie odzywałem się i nie protestowałem, kiedy zrobiono artystyczną "przeróbkę" obrazu Matki Bożej z Jasnej Góry. Nie zareagowałem publicznie, mimo że czułem, że coś było nie tak. Nie byłem oburzony, ale było mi przykro, że w grupie społecznej, która tak dużo mówi o wrażliwości, zabrakło szacunku dla wrażliwości innej grupy, dla której ten obraz i wszystko, co on sobą reprezentuje, jest ogromnie ważny.
Obserwowałem wtedy różne dyskusje, czytałem opinie i nie potrafiłem się w żadnej z nich odnaleźć.
Nie kpić
Dopiero po przeczytaniu komentarza Pawła Kowala w "Rzeczpospolitej" poczułem, że w końcu ktoś pomaga mi nazwać, co się we mnie dzieje. I dlaczego - mimo braku oburzenia - czuję się całą sytuacją mocno zasmucony.
W jednym z najbardziej dramatycznych momentów "Ziemi obiecanej" Zucker, łódzki Żyd, przychodzi do Karola Borowieckiego, delikatnie mówiąc, niezbyt gorliwego katolika: "Pan przysięgnie na ten obrazek, to jest obrazek Matki Boskiej, ja wiem, co to jest wielka świętość u Polaków". W tym zdaniu jest istota sprawy.
Reymont, zresztą sam agnostyk, jak mało kto wyczuwał, w czym rzecz. W stulecie insurekcji kościuszkowskiej poszedł nawet jako niewierzący na Jasną Górę i napisał świetny reportaż z dziesięciodniowego marszu, ani słowem nie uchybiając wierzącym. W 1968 roku jeden ze znanych emigrantów, któremu także daleko do wiary katolickiej - żegnał się z Polską na Jasnej Górze, skąd wziął jako pamiątkę na całe życie medalik.
To jasne, że tęcza jest oryginalnie symbolem przymierza Boga z ludem wybranym i wiele wizerunków Najświętszej Marii Panny ozdobionych jest tęczami. To oczywiste, że za swój wybryk autorka kolażu nie powinna być zatrzymana o poranku. Ale nie ma co udawać, że kobieta zrobiła swój happening ku pamięci starotestamentowych fraz Biblii. Po prostu wzięła swój mały "odwet" za agitację polityczną w dekoracjach grobów wielkanocnych itp. To prawda - trzeba było mocniej reagować wcześniej, przykładowo, gdy jasnogórskie mury służyły za dekoracje do spotkań partii nacjonalistycznych. Można bez końca dyskutować, kto pierwszy pozwolił na robienie z Czarnej Madonny części partyjnego przekazu. Kłębek złych emocji w narodzie jest już nie do rozwikłania.
Kowal podsumowuje, pisząc, że tu już nie chodzi o to, kto zaczął i kto ma rację, ale o elementarny szacunek dla inaczej myślących / wierzących / niewierzących, o powagę i umiar, bez których możemy zapomnieć o ładzie społecznym. I że "kpina z religii - nawet kpina tylko w percepcji urażonych, bez takiej intencji po drugiej stronie - jest nośnikiem konfliktu i potencjalnych zgrzytów".
Nie przekraczać granic
Kilka dni temu trafiłem na inny komentarz, który jest bliski mojej wrażliwości. Biskup Jerzy Samiec - w tym wypadku warto podkreślić, że jest to biskup luterański - zwraca uwagę, że "w życiu naszego społeczeństwa coraz częściej dochodzi do przekraczania granic polegających na wyrażaniu swoich poglądów, nawet bardzo słusznych, poprzez profanowanie symboli, "świętości" grup o odmiennych poglądach".
Dla mnie osobiście częstochowska ikona przedstawiająca Matkę Bożą z Dzieciątkiem jest tylko dziełem sztuki mającym wartość historyczną. Wiem jednak, że dla wielu katolików (i nie tylko) stanowi prawdziwą świętość. Niezależnie od tego, że choć nie podzielam tej wiary, uważam, że nie należy sięgać po tę "świętość" w dyspucie politycznej.
Oczywiście z punktu widzenia wyrazu artystycznego wiele rzeczy, które mogą wydawać się obrazoburcze, są dopuszczalne. Dlatego nie popieram protestów pod teatrami czy dawania zakazów wystawiania sztuk nawet wtedy, gdy dotykają tego, co jest przedmiotem mojej wiary. Trzeba tylko rozróżnić wypowiedź artysty od happeningu używanego w dialogu społecznym.
Uważam, że nigdy nie wolno sięgać po narzędzia walki mające na celu poniżenie adwersarza. I dotyczy to wszystkich stron. Nie pochwalam domalowywania tęczy do obrazu Matki Bożej, ale również sprzeciwiam się paleniu tęczy, która stała na placu Zbawiciela w Warszawie. Do tego samego, zakazanego sposobu wyrażania poglądów politycznych zaliczam wystawianie komuś aktu zgonu czy wieszania zdjęć na szubienicy. Nie wspominając już palenia kukieł przedstawiających osoby z jakiegokolwiek narodu, wyznania itd.
W tym jest sedno. I dotyczy to wszystkich sporów. Nie powinno przekraczać się żadnej granicy, jeśli konsekwencją jest zranienie i poniżenie drugiego człowieka.
Z takich spraw się nie żartuje
Dlaczego teraz zabieram głos? Bo wydarzenia sprzed kilku dni z Marszu Równości w Gdańsku są przekroczeniem wszystkich granic, pójściem tak daleko, że trudno mi sobie wyobrazić coś bardziej niewrażliwego i prostackiego. Ludzie, którzy to zrobili, świadomie niszczą i tak już ledwo istniejące więzi w naszym społeczeństwie.
Znowu oddam głos bardziej doświadczonemu od siebie. Tak ten skandaliczny "żart" w Gdańsku komentuje Zbigniew Nosowski.
Są pewne rzeczy i sytuacje, z których nie godzi się żartować, a tym bardziej nie należy ich obśmiewać. Aby uszanować obecność Jezusa w konsekrowanej Hostii, nie trzeba być wyznawcą wiary katolickiej. Wystarczy szacunek dla tych współobywateli, którzy są katolikami. Nie trzeba przecież matury z religii, by wiedzieć, że to "coś", co katolicy nazywają "Najświętszym Sakramentem", jest dla nas naprawdę najświętsze. Jeżeli ktoś tego nie chce zrozumieć - nie posiada elementarnej empatii niezbędnej do tworzenia wspólnoty, która musi opierać się na wzajemnym szacunku.
Odrzucam argumenty obronne typu "to marginalny incydent". Jeśli ktoś twierdzi, że maszeruje na rzecz równości i pokoju pod hasłem "Miłość może tylko łączyć", a pozwala sobie na obsceniczne żarty z katolickiej pobożności, to dokonuje bolesnych podziałów i nie ma pojęcia o tym, czym ma być solidarne społeczeństwo.
Zmiana od dołu
Jestem potwornie zmęczony tym, co już od długiego czasu dzieje się w naszym społeczeństwie i Kościele. Wrogie plemiona skaczą sobie do gardeł, ludzie Kościoła nie potrafią żyć w prawdzie o sobie samych i dbając o swoją dobrą reputację, dopuszczają zbrodnie i krzywdzenie niewinnych. Przykłady tego, jak my - Polacy i katolicy - się sami niszczymy, można by długo wymieniać.
Ktoś powie, że cóż zrobić, takie mamy "elity". Że politycy źli, że biskupi fatalni, że system nie działa, że instytucja skostniała. W tym wszystkim jest trochę prawdy. Ale coraz mocniej jestem przekonany, że nie możemy wszystkiego zwalać na tych, co na górze. Tak jest najłatwiej. Ale czy to coś zmieni?
Wiem, że wielu mówienie w obecnej sytuacji o tym, że każdy z nas musi spojrzeć uczciwie na siebie i zacząć zmianę od samego siebie właśnie, uzna za tanie rady w stylu Paulo Coelho. Ale ja naprawdę głęboko w sercu jestem przekonany, że bez takiej autorefleksji i bez zmian na najniższym poziomie, tym jednostkowym, na poziomie każdego z nas, nic w tym społeczeństwie i Kościele nawet nie drgnie.
Bo cóż z tego, że odejdzie Kaczyński i Tusk, jeśli zastąpią ich nowi politycy, wzięci spośród nas, o takiej samej mentalności i (nie)wrażliwości. To samo dotycz biskupów, proboszczów i księży. Świeckich kościelnych liderów zresztą też.
Chciałbym żyć w społeczeństwie, w którym księża nie robią Grobów Pańskich szydzących i uderzających w środowiska LGBT. Ani w nikogo innego.
Chciałbym, żeby środowiska LGBT szanowały ważne dla chrześcijan przestrzenie i symbole. I nigdy nie szydziły z Najświętszego Sakramentu.
Chciałbym, żeby rzecznik prasowy episkopatu potrafił nie tylko skrytykować namalowanie tęczy na obrazie Maryi, ale równie stanowczo reagował na niemające nic wspólnego z chrześcijaństwem zachowania i hasła nacjonalistów pojawiających się na Jasnej Górze. I na te żenujące "twórcze" wybryki w Grobach Pańskich też.
Chciałbym, żeby biskupi i inni ważni ludzie Kościoła nie tłumaczyli się tym, że nic nie robili z pedofilami i zbrodniarzami, bo "nie było właściwych procedur" i nie czekali na instrukcje z Watykanu, tylko zawsze kierowali się sumieniem i Ewangelią.
Chciałbym żyć w społeczeństwie bez pogardy, w którym wzajemny szacunek, wrażliwość i troszczenie się o najsłabszych jest czymś normalnym i fundamentalnym. Codziennością.
I chciałbym Kościoła, który zamiast martwienia się głównie o swój dobry PR i zajmowania się kryciem kolejnych zbrodniarzy w sutannach (i nie tylko), był tą wspólnotą, która pomaga nam to wszystko zrozumieć i podpowiada jak cieszyć się z jedności w różnorodności.
Nie wiem, czy jest szansa wpłynąć na zachowanie ważnych polityków, duchownych i przedstawicieli środowisk LGBT. Trochę chyba przestaję w to wierzyć. Wiem tylko, że mogę zmienić siebie. Powiedzieć stanowcze nie brakowi wrażliwości w moim sercu. Starać się każdego dnia żyć tak, żeby nikogo nie ranić. I w ten sposób małymi krokami odbudowywać solidarność w naszym poranionym i podzielonym społeczeństwie.
Piotr Żyłka - redaktor naczelny DEON.pl, współautor "Życia na pełnej petardzie". W 2018 roku ukazała się jego najnowsza książka "Łobuzy. Grzesznicy mile widziani". Jeden z inicjatorów ruchu społecznego Zupa na Plantach. Jego działania można obserwować na Instagramie i Facebooku
Skomentuj artykuł