Pytania wymagają odpowiedzi, a nie oburzenia
Wielkanoc to nie tylko czas pięknej liturgii, rodzinnych spotkań, ale i mierzenia się z najgłębszymi pytaniami chrześcijaństwa. Nie jest bowiem niczym oczywistym fakt, że Bóg chce stać się człowiekiem i decyduje się na absurd Krzyża. Nie ma nic zaskakującego w tym, że ateiści czy ludzie inaczej wierzący stawiają o to pytania.
Rytualne oburzenie w czasie świąt to coś absolutnie oczywistego. Zawsze znajdzie się jakiś powód, by obruszyć się, oburzyć i uznać, że nasze chrześcijańskie uczucia zostały obrażone. Tym razem - przynajmniej w mojej bańce mediów społecznościowych - powodem stał się wywiad jakiego prof. Ireneusz Ziemiński udzielił „Gazecie Wyborczej”. Wzburzenie wywołał zarówno tytuł („Chrześcijaństwo jedną z najbardziej amoralnych religii”) jak i kilka zawartych w wywiadzie tez. Na „Gazetę Wyborczą” i samego filozofa posypały się więc gromy. Mnie jednak wydaje się, że zamiast się oburzać warto zatrzymać się nad kilkoma z tez, jakie zaprezentował prof. Ziemiński. Można się z nim głęboko nie zgadzać (ja akurat się nie zgadzam), ale nie należy odrzucać pytań jakie zadaje i odpowiedzi jakie formułuje, bo w podobny sposób myśli i odczuwa wielu ludzi. Rytualne oburzenie nie udzieli im odpowiedzi na wątpliwości, ani nie przyczyni się do ich poszukiwanie, a jedynie poprawi nam nastrój, a ich utwierdzi w przekonaniu, że chrześcijanie nie mają odpowiedzi na niewygodne dla nich pytania.
Zacznijmy od tytuły i jego uzasadnienia. „Uważam, że chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej amoralnych religii, również w sferze dogmatycznej. Sam założycielski mit chrześcijaństwa – ofiara niewinnego Jezusa za grzech ludzki – obnaża w sposób niesłychany ludzką pychę. Nie wyobrażam sobie, że można być grzesznikiem i żądać od Boga odkupieńczej ofiary lub godzić się na ofiarę niewinnego Boga na krzyżu, który cierpi i umiera tylko po to, żeby mnie od kary i winy uwolnić. To jest zaprzeczenie wszelkich moralnych zasad, urąga jakiejkolwiek zasadzie sprawiedliwości" – przekonywał prof. Ireneusz Ziemiński z Instytutu Filozofii i Kognitywistyki Uniwersytetu Szczecińskiego. „Pomyślmy, sędzia, który skazałby niewinnego na śmierć, by uwolnić od kary prawdziwych winowajców, a jeszcze wykonanie tej kary powierzył tymże złoczyńcom, zostałby przez nas potępiony, dlatego że łamie elementarne zasady moralne. Dlaczego więc mielibyśmy taką religię przyjmować?” – uzupełnia.
Jak potraktować te słowa? Czy tylko jako intelektualną prowokację, obrazę chrześcijan? A może są one raczej skutkiem naszego własnego nieodpowiedniego głoszenia? Jeśli sprowadzić chrześcijańską ideę zbawienia wyłącznie do „wykupienia” nas ofiarą krzyżową z naszych grzechów, jeśli z aktu Wcielenia i Zbawienia pozostawić wyłącznie prawny element wykupienia nas od winy, wzięcia całej winy przez Boga-człowieka na siebie to rzeczywiście chrześcijaństwo staje się religią przerażającą. I być może są tacy, którzy ją w ten sposób głoszą. Tyle, że nie to jest istota Ewangelii. Powodem Wcielenia wcale nie było tylko „wykupienie” nas od win, ale przede wszystkim „zachwyt” Boga własnym stworzeniem. Na pytanie „dlaczego Bóg stał się człowiekiem” wielu chrześcijańskim myślicieli odpowiada, że powodem wcale nie był grzech, ale właśnie chęć bycia z człowiekiem, ogromnej Bożej solidarności. Grzech, który wprowadził w życie cierpienie, brak i ból potrzebuje nie tyle prawniczego zastępstwa, ile solidarności, współodczuwania. Bóg wziął na siebie nasze cierpienie, aby być z nami, aby współodczuwać. To najważniejsza odpowiedź Ewangelii. „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15) - wskazuje autor Listu do Hebrajczyków.
Oczywiście jest w Ewangelii nawiązanie do ofiary Paschalnego Baranka, jest w liturgii paschalnej mowa o tym, że Jezus „spłacił za nas dług Adama i krwią serdeczną zmazał dłużny zapis starodawnej winy”. Warto jednak te słowa czytać w ich kontekście. Ofiara prawdziwego Baranka ma nas przede wszystkim wyprowadzić z niewoli i dać wolność. To jest jej cel. Nie jest ona prawnym układem, ale procesem wyzwolenia. „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem” - wskazywał Ireneusz z Lyonu. To jest istotna treść obrazu Paschalnego Baranka. Istotą krzyża nie jest też jedynie zapłata za grzech, ale… wyzwolenie z niego. Chrześcijaństwo nie jest bowiem ponurą religią moralizmu, ale dynamizmu paschalnego, wyprowadzania ku wolności i wreszcie solidarności Boga z człowiekiem w jego cierpieniu.
Inaczej ma się kwestia z odrzuceniem życia wiecznego, jakie proponuje prof. Ziemiński. One otwierają na głębsze rozumienie tego, czym jest piekło, ale są trafieniem kulą w płot w rozumieniu raju. „Jeśli życie miałoby być wieczne, musiałoby być również wiecznym cierpieniem. Gdyby bowiem po śmierci miała nas czekać jakaś forma nieba, zbawienia, obcowania z Bogiem czy świętymi, to musielibyśmy pamiętać nasze doświadczenia z życia na ziemi. A tu tak wielu ludzi spotyka zło, cierpienie, okropności, których wspomnienie musiałoby być nie do zniesienia. Dlatego uważam, że życie wieczne wcale nie byłoby czymś dobrym, lecz nieustannym przeżywaniem naszych dramatycznych cierpień z przeszłości. Gdy pomyślimy, co może czuć matka, która traci dziecko, albo ktoś, komu zamordowano rodzinę, jaką traumę nosi w sobie osoba zgwałcona, skrzywdzone dziecko, to trudno uwierzyć w odkupienie ich cierpień. Gdyby zatem ich doświadczenia miały być pamiętane w jakimś niebie lub raju, to ich los byłby w istocie piekłem" – mówi Ziemiński. Jego obrazy rzeczywiście mogłoby mrozić krew w żyłach, gdyby nie to, że nawet z perspektywy naszego doczesnego życia wiemy, że są one nieprawdziwe. Cierpienie trwa, ale jest przezwyciężane, jest wpisane w nasze życie (bo nawet miłości nie ma bez cierpienia) a jednocześnie następuje nie tyle nawet zapomnienie, ile pogodzenie się z przeszłością i ostatecznie wybaczenie. Istotą Dobrej Nowiny jest właśnie to, że przebaczenie jest możliwe, że dokonuje się, a to oznacza, że związana z nim złość, ból także mija. Jeśli więc szczeciński filozof cokolwiek opisuje to - w istocie piekło - to ono bowiem jest brakiem wybaczenia, brakiem pogodzenia się z własną przeszłością, odmową wejścia w dynamizm wybaczenia i bycia z Bogiem. Piekło to stan, w którym wciąż na nowo wracamy do przeszłości, nie umiemy wybaczyć ani sobie ani innym i wciąż na nowo cierpimy. Niebo jednak, tak jak przebaczenie, to proces, w którym następuje godzenie się z własną historią, dostrzeganie i nadawanie jej sensów i wreszcie odczytywanie ich. A wszystko to w świetle miłości prawdziwej, w której nie ma już cierpienia i bólu.
I wreszcie kwestia ostatnia, czyli propozycja demitologizacji Jezusa. „Konieczna jest zatem pewna forma demitologizacji chrześcijaństwa, a także samej postaci Jezusa. Jezus wprawdzie umarł, ale nie zmartwychwstał, nie był Bogiem ale człowiekiem, który zrewolucjonizował sposób myślenia o człowieku i Bogu. Jezus opowiada się po stronie słabych, wykluczonych i prześladowanych, zwłaszcza przez instytucje religijne. Kościół katolicki jednak tę ideę Jezusa zastąpił figurą Chrystusa Eucharystycznego, który zbawia świat nie przez miłość, lecz przez sakramenty” - podkreśla filozof. Kłopot polega tylko na tym, że zdemitologizowany Jezus jest albo żydowskim heretykiem, którego słusznie skazano na śmierć za przypisywanie sobie boskiej natury albo rzeczywiście jest Bogiem. Jeśli On tylko umarł, a nie zmartwychwstał, to rzeczywiście chrześcijaństwo jest religią fałszywą, a nam pozostaje albo judaizm (bo niesłuszność mesjańskich aspiracji Jezusa nie przekreśla prawdziwości jego pierwotnej religii) albo tworzenie sobie własnych systemów etycznych. Pytanie tylko, po co miałby w nich występować Jezus, jeśli odrzuca się wszystko, co mówią o Nim księgi napisane wewnątrz Kościoła i przez sam Kościół? Uczciwsze byłoby po prostu jego odrzucenie, niż demitologizowanie, które w istocie oznacza pisanie nowej mitologii, takiej jaka jest obecnie wygodniejsza. Jezus zdemitologizowany staje się treściową wydmuszką, która nikomu - także samym ateistom - nie jest już do niczego potrzebna. Jeśli jednak wciąż powraca się do idei szukania Jezusa autentycznego, to głównie dlatego, że jest w Nim, w Jego historii, w tym jak jest On prezentowany coś, co przyciąga ponad wiekami i ponad światopoglądami. To nie jest tylko historia przegranej rabbiego i oszustwa jego uczniów, ale historia Doświadczenia i Spotkania, które zmieniło świat na bardzo wielu poziomach. Pytania, jakie zadaje prof. Ziemiński niemożliwe byłyby do postawienie w innych kulturach, a filozofia jaką uprawia nieznana jest poza kontekstem chrześcijańskim i postchrześcijańskim. Można spierać się oczywiście o to, co było istotą wywracającego świat do góry nogami doświadczenia, ale nie sposób nie dostrzec, że coś się tam musiało wydarzyć. A demitologizacja możliwa jest tylko dlatego, że wcześniej dokonało się głębokie przepojenie właśnie Ewangelią całej naszej cywilizacji. Potrzeba demitologizacji jest tego tylko potwierdzeniem.
Skomentuj artykuł