Reanimacja nadziei
Ostatnio często spotykam się ze stwierdzeniami dotyczącymi sytuacji Kościoła w Polsce takimi jak: „ja już nawet nie mam oczekiwań”, „nie ufam duchownym”, „nie widzę sensu Kościoła jako instytucji”. Potem słyszę „nie wiem, po co chodzę do kościoła”, „nie modlę się”, „mam kryzys wiary”. Takie przemyślenia już mnie nie dziwią.
Rozumiem je, a równocześnie nie myślę tak samo. Nie tkwię w kryzysie, ale przyznaję, że jest we mnie więcej rozsądku i krytycyzmu wobec tego, co się dzieje. I tak, nie mam dużych oczekiwań. Ale skąd mam nadzieję?
„Msza? Wszędzie, nawet u was w domu”
Mam kilku zaprzyjaźnionych duchownych. Z jednymi znam się bliżej, z innymi nie. Wśród nich jest ksiądz z mojej parafii. Właściwie poznaliśmy się przypadkiem na wizycie po kolędzie. Potem jedna spowiedź, parę wiadomości, doraźny kontakt. Kiedy myślałam o tym, żeby zorganizować Mszę świętą w pierwszą rocznicę ślubu, pomyślałam od razu o nim. Do dzisiaj nie wiem dlaczego.
Zapytałam: „czy masz już jakąś intencję mszalną na koniec października?”. Odpisał, że nie i od razu zapytał, w jakiej intencji miałaby być. Kiedy przechodzimy do szczegółów, pytam go, gdzie będzie mu wygodnie ją odprawić, dostaję odpowiedź: „wszędzie, nawet u was w domu”. Pojawił się chwilę przed czasem, Msza z kazaniem trwała 20 minut.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie jest sytuacja codzienna. Nie każdy ma możliwość, ale także otwartość do tego typu działań i w pełni to rozumiem. Niedługo wcześniej przeczytałam książkę-rozmowę Karoliny Korwin Piotrowskiej i Grzegorza Kramera „Wrzenie”. Dziennikarka konfrontuje jezuitę z wieloma sprawami dotyczącymi Kościoła katolickiego w Polsce: od pedofilii przez LGBT aż do kryzysu i pustoszejących kościołów. Bardzo często Karolina buduje czarno-biały świat, a Grzegorz mówi „nie jest tylko tak”, „można to zobaczyć z innej strony”, „jest też inaczej”. Czasem myślałam, że za bardzo usprawiedliwia, że może za bardzo broni Kościoła.
Po Mszy w naszym domu przypomniałam sobie te słowa i poczułam, że naprawdę „nie jest tylko tak”. Zobaczyłam Kościół, który wychodzi na spotkanie, który jest razem i przybliża.
„Zobaczyć w nich twarz Chrystusa”
Jakieś dwa tygodnie później odwiedzam zaprzyjaźnione duszpasterstwo w Tyńcu pod Krakowem. Przychodzę na spotkanie „Brat zza krat”, na którym będzie możliwość, żeby porozmawiać z oblatem odwiedzającym więźniów w Zakładzie Karnym w Strzelcach Opolskich oraz z jednym ze skazanych, znajdującym się już na wolności. Nie wiem, czego się spodziewać, ale to, co słyszę, zostaje w moim sercu.
W pewnym momencie pada pytanie „co się w tobie zmieniło, od kiedy zacząłeś chodzić do więzienia?”. I odpowiedź: „zrozumiałem, że chodzi o to, żeby przede wszystkim zobaczyć człowieka, jego twarz, zobaczyć w nim Chrystusa, nie oceniać”. Podkreślał, że nigdy żadnego z osadzonych nie zapytał, za co został skazany, ponieważ i tak prędzej czy później mówił o tym w rozmowie.
To może się wydawać takie spektakularne, nagle znaleźć się w więzieniu, ale myślę, że rozmowy z osadzonymi takie już nie są. Wyobrażam sobie, że osoby, które ich odwiedzają są przede wszystkim „słuchaniem” i „obecnością”, a to jedne z najcenniejszych walut w takich miejscach.
„Czy kochasz ją?”
Ze spóźnieniem obejrzałam „Boże Ciało”, zaraz po filmie czułam, że ujęły mnie dwie sceny. Pierwsza to ta, w której kolega głównego bohatera wyznaje mu, że będzie ojcem. Oczywiście, sytuacja nieplanowana, tzw. „wpadka”. Z jaką reakcją się spotyka? Otrzymuje najważniejsze pytanie: czy kochasz ją? To sytuacja, która bardzo wiele mnie uczy i daje bardzo dużo nadziei. Przecież to najbardziej fundamentalne pytanie w takiej sytuacji.
Druga scena, którą zapamiętałam to ta, kiedy główny bohater jako ksiądz towarzyszy umierającej staruszce. Jak to robi? Po pierwsze po prostu jest i trzyma ją za rękę. Po drugie, mówi: „nie umrzesz”, mając na myśli obietnicę życia wiecznego. To piękne słowa nadziei tuż przed śmiercią.
Po raz kolejny zrozumiałam, że to są postawy, które przynoszą mi nadzieję.
„Dzisiaj ze mną będziesz w raju”
W ostatnią niedzielę, jak wielu z nas, usłyszałam pełną nadziei, ale także skandaliczną obietnicę Jezusa skierowaną do łotra. Spróbuj wyobrazić sobie kogoś, za kim naprawdę nie przepadasz. Albo kogoś, kto bardzo mocno cię zranił. Albo kogoś, kogo zawsze unikasz na ulicy i modlisz się w myślach, żeby cię nie zauważył. A potem pomyśl, że właśnie ta osoba może usłyszeć to samo od Jezusa. Tak, dobrze przeczytałeś.
Rozumiem, że jest nam ciężko, że dopada nas kryzys, że czasami nie mamy już sił. Ale chciałabym Was prosić, jeśli nie wiecie już gdzie szukać nadziei, spróbujcie się o nią pomodlić. Może to będzie ostatnie rozwiązanie? Nadziei naszej powszedniej, daj nam, Panie.
Skomentuj artykuł