Roe vs Wade - czyli przełomowa decyzja Sądu Najwyższego
Jeśli nic się nie zmieni, to wiele wskazuje na to, że środowiska pro life odniosą w Stanach Zjednoczonych gigantyczny sukces. Po prawie pół wieku obowiązywania obalony zostanie wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Roe vs Wade, a to oznacza, że prawodawstwo w sprawach aborcji powróci na poziom stanowy.
Za wcześnie jeszcze, by wyrokować, co stanie się w najbliższych tygodniach, bo sytuacja jest jeszcze dość dynamiczna. Jednak - wszystko wskazuje na to - że Sąd Najwyższy w obecnym składzie zdecyduje się na uznanie za niekonstytucyjny wyrok Roe vs Wade, czyli tej decyzji, która sprawiła, że aborcja stała się dopuszczalna w całych Stanach Zjednoczonych. Projekt takiego orzeczenia „wyciekł” już do mediów i rozpętał burzę. Nic jednak nie wskazuje na to, by miała ona cokolwiek zmienić w poglądach większości sędziów, z których niemal na pewno pięciu (przeciwko czterem) zagłosuje za zmianą obecnie obowiązującego prawa.
Co to oznacza dla amerykańskiego prawa? W największym skrócie tyle, że kwestie aborcji nie będą już regulowane na poziomie federalnym, a stanowym. Wyrok Roe vs Wade z 22 stycznia 1973 Sąd Najwyższy (7 głosów było za, przeciwko były 2 głosy) oznaczał w największym skrócie tyle, że uznano, że prawo do aborcji jest prawem wynikających z konstytucji Stanów Zjednoczonych, a zatem żaden stan nie może ustanowić prawa całkowicie jej zakazującego. „Naszym wnioskiem jest, że prawo do prywatności osobistej obejmuje także prawo do podjęcia decyzji o aborcji, lecz prawo to nie jest bezwarunkowe i musi być rozpatrywane z uwzględnieniem istotnego interesu stanu” - napisali w orzeczeniu sędziowie. W praktyce oznaczało to tyle, że przyznali oni całkowitą wolność dokonania aborcji w pierwszych 3 miesiącach ciąży, możliwość regulowania (ale nie zakazania) tego prawa w następnych 3 miesiącach i dodatkowo możliwość zakazania aborcji w ostatnich 3 miesiącach ciąży. Od tego momentu stany nie miały więc wolności w kwestii zakazu aborcji. Teraz, jeśli rzeczywiście orzeczenie zostanie wydane, sprawy aborcji powrócą na poziom stanów, co będzie oznaczać, że w kilkunastu niemal od razu wejdą rozporządzenia jej zakazujące, albo ograniczające. W innych nic się nie zmieni, a jeszcze inne - zaczną promować turystykę aborcyjną.
W niczym nie zmienia to faktu, że jest to decyzja przełomowa. Po raz pierwszy od pół wieku konserwatystom amerykańskim udało się przeforsować zmianę w kierunku większej obrony życia, po raz pierwszy udało im się odwrócić „progresywny bieg dziejów”. To, co miało być niezmienialne, jednak się zmieni. I to ma swoje ogromne znaczenie, szczególnie, że biorąc pod uwagę wiek obecnych sędziów, długo jeszcze nie uda się tak zmienić jego składu, by ponownie - jakimś nowym wyrokiem - uznać sprawę aborcji za podlegającą prawu federalnemu. To daje o wiele większe możliwości obrońcom życia do działania na poziomie stanów, z których część jest konserwatywna, chrześcijańska i otwarta na prawne zmiany.
Ten niewątpliwy sukces strony konserwatywnej nie tylko pokazuje, że zmiany są możliwe, że „postęp” w tej kwestii można cofnąć, i że także strona chrześcijańska i konserwatywna może odnosić sukcesy, ale także uświadamia, jak można go dokonać. W tym przypadku strategia była wielotorowa. Z jednej strony cierpliwe odzyskiwanie Sądu Najwyższego (do czego przyczynił się także Donald Trump, a także momentami działająca na granicy Partia Konserwatywna), i to takie odzyskiwanie, którego nie da się szybko odwrócić, ale z drugiej - co niemniej istotne - strategia ruchów pro life, które - szczególnie w ich części - podjęły zdecydowane działania na rzecz odnowienia swojego wizerunku. I tak oddzielono od kwestii obrony życia kwestie tzw. „równości małżeńskiej” (co oznacza, że zajmowano się jednym tematem, a nie wszystkimi, a także nie atakowano rozmaitych mniejszości), po drugie mocny nacisk kładziono na obronę praw mniejszości etnicznych, a także wpisany w kontekst aborcyjny w Stanach Zjednoczonych rasizm (ofiarami aborcji o wiele częściej padają dzieci z rodzin afroamerykańskich i latynoskich niż tzw. białych, anglosaskich protestantów), po trzecie maksymalnie rozszerzono strategię pozyskiwania zwolenników, także poza klasyczną przestrzeń ludzi religijnych, eksponując argumentacje świeckie, po czwarte - co bardzo istotne - budowano strategię generalnie pozytywne, ciepłe, eksponujące towarzyszenie a nie przemoc, i wreszcie po piąte zbudowano naprawdę szeroką sieć pomocy kobietom w kryzysowej ciąży.
Jeśli polski ruch pro life chce rzeczywiście czegoś nauczyć się od amerykańskiego, to powinien po pierwsze zrozumieć, że zmiany prawne - jeśli się dokonują - muszą mieć maksymalne zabezpieczenie instytucjonalne (to znaczy, że lepiej pewne rzeczy zrobić później, ale lepiej), a po drugie cierpliwie budować przestrzeń wsparcia społecznego, cierpliwie oddzielając pewne kwestie od siebie. Niestety w Polsce pewna część ruchów pro life idzie zupełnie inną drogą, i zamiast budować szerokie poparcie buduje wokół siebie społeczności sekciarskie, które wykluczają każdego, kto w jakiejkolwiek sprawie myśli inaczej niż liderzy. W ten sposób nie zmienia się prawa, ani mentalności, a w istocie szkodzi się obronie życia.
Skomentuj artykuł