Schyłek Kościoła osiadłego

(fot. Polifoto / Shutterstock.com / youtube.com)

Choć Nadzwyczajny Rok Jubileuszowy się skończył, Papież Franciszek w pewnym sensie go "przedłużył". Dlaczego? Ponieważ najważniejsze dopiero przed nami.

Czeka nas jeszcze "nawrócenie duszpasterskie". Gdy św. Jan XXIII zwoływał Soboru Watykańskiego II, obchodzono święto nawrócenia św. Pawła. Trzy lata później w przemówieniu otwierającym Papież porównał Sobór do błysku światła, który spowodował zmianę w Szawle. Z gorliwego faryzeusza, który twierdził, że był nienaganny w zachowywaniu Prawa i prześladował uczniów, stał się gorliwym apostołem, który poszedł w świat. Nawiązując do tego nawrócenia, Dobry Papież wyjaśnił, że celem Soboru jest potwierdzenie dogmatów i zwrot w duszpasterstwie: "Kościół stale się przeciwstawiał tym błędom (przeciwko nauczaniu i herezjom). Wielokrotnie potępiał je z największą surowością. Dzisiaj jednak Oblubienica Chrystusa woli posługiwać się lekarstwem miłosierdzia niż surowością. Woli wyjść naprzeciw dzisiejszym potrzebom, wskazując raczej na skuteczność swojej nauki niż na potępianie". Papież nazwał Kościół "matką miłującą wszystkich, matką łaskawą i cierpliwą pełną miłosierdzia i dobroci względem synów odłączonych". I tak zapowiedział to, co dzieje się w naszych czasach.

Także bł. Paweł VI podczas audiencji generalnej 9 lipca 1969 wypowiedział się w podobnym duchu: "Będziemy zatem w życiu Kościoła mieli okres nacechowany większą swobodą, to znaczy z mniejszą ilością zobowiązań prawnych, z mniejszą ilością nakazów zewnętrznych (...) Będzie podniesione poczucie tej wolności chrześcijańskiej, która tak pociągała pierwsze pokolenia chrześcijan, gdy uświadomili sobie, że są wolni od zachowywania Prawa Mojżeszowego i jego skomplikowanych przepisów rytualnych".

DEON.PL POLECA

Nie upłynęło 11 lata, a św. Jan Paweł II w swojej drugiej encyklice poświęconej Bożemu Miłosierdziu napisał, że "Kościół współczesny ma głęboką świadomość tego, że tylko w oparciu o miłosierdzie Boga samego będzie mógł spełnić te zadania, które wynikają z nauki Soboru Watykańskiego II" (Dives et Misericordia, 12 -13)

Ci trzej święci papieże nie twierdzili, że miłosierdzie wyklucza sprawiedliwość. Przeciwieństwem miłosierdzia jest opieranie wszystkiego na prawie i na zewnętrznej motywacji. Miłosierdzie płynie z głębi, z wnętrza, zaczyna się od poruszenia, które skłania człowieka do czynu. Papieżom chodzi nie tyle o uwypuklenie atrybutu Boga, lecz o nowy styl działania Kościoła w świecie.

Stare bukłaki

W Liście "Misericordia et misera" Franciszek ustanowił Światowy Dzień Ubogiego w XXXIII Niedzielę Zwykłą. I wyjaśnił, że "będzie on również autentyczną formą nowej ewangelizacji (por. Mt 11,5), przy pomocy której trzeba odnowić oblicze Kościoła w jego odwiecznym dziele nawrócenia duszpasterskiego, aby być świadkiem miłosierdzia" (21).

Wizja Kościoła, którą proponuje Franciszek idąc szlakiem przetartym przez poprzedników, nie pasuje jednak do panującego przez wieki modelu Kościoła konstantyńskiego. Wydał on wielu wspaniałych świętych, bo Bóg działa w każdym czasie. Niemniej Kościół konstantyński kładzie duży akcent na "zewnętrzne wsparcie" i zewnętrzną motywację w wierze. Liczą się w nim: instytucja, majątek, prawo, dobrze wyglądające statystyki, społeczne znaczenie i przywileje. Na czoło wysuwa się wówczas "starotestamentalność". Ewangelizowanie i utrzymywanie dyscypliny odbywa się przez odgórne akty i zarządzenia, na wzór królów, którzy zobowiązywali swoich poddanych do posłuchu i określonych zachowań. Nic dziwnego, że 92 procent Polaków uznaje się za katolików, ale tylko połowa z nich chodzi do kościoła, a Eucharystię przyjmuje niespełna 10 procent. Jeśli przyjmiemy, że katolik to człowiek ochrzczony, trudno się temu dziwić.

Nie twierdzę, że model konstantyński się nie sprawdził. Był raczej przejściowy. Związany też z takim a nie innym sposobem sprawowania władzy. Ale na naszych oczach powoli odchodzi do lamusa, nie po to jednakowoż, by teraz tworzyć Kościół czysto duchowy, bez strony materialnej. Sprzeciwiałoby się to tajemnicy Wcielenia. Niemniej do bycia chrześcijaninem, na którego życie wiara ma jakiś zasadniczy wpływ, dzisiaj nie wystarczy jedynie zewnętrzna motywacja, czyli prawo, sama tradycja, społeczne względy czy przynależność do Kościoła lub określonego narodu. "To należało czynić, a tamtego nie zaniedbywać" - mawiał Jezus do faryzeuszów skrupulatnie zachowujących prawo. "Tamto" to wewnętrzna motywacja, budzenie pragnienia Boga, obowiązki podejmowane z miłości, a nie z musu. Zbytni nacisk na to, co zewnętrzne, czyni z Kościoła instytucję "osiadłą". Natomiast Franciszek widzi ciągle Kościół jako lud w drodze, okręt pływający po falach oceanu, a nie łódź zacumowaną w porcie.

Człowiek orkiestra

Jest w tym konsekwentny. Wezwanie do nawrócenia duszpasterskiego uczynił osią programu swego pontyfikatu: "Mam nadzieję, że wszystkie wspólnoty znajdą sposób na podjęcie odpowiednich kroków, aby podążać drogą duszpasterskiego i misyjnego nawrócenia, które nie może pozostawić rzeczy w takim stanie, w jakim są. Obecnie nie potrzeba nam «zwyczajnego administrowania" - napisał w "Evangelii Gaudium" (EG, 25). I dodał: "Marzę o "opcji misyjnej", zdolnej przemienić wszystko, aby zwyczaje, style, rozkład zajęć, język i wszystkie struktury kościelne stały się odpowiednią drogą bardziej dla ewangelizowania współczesnego świata, niż do zachowania stanu rzeczy". Franciszek nie mówi o nawróceniu doktrynalnym, bo tu niewiele jest do zmiany. Jemu bardziej chodzi o kontynuację tego, czego pragnęli już jego święci poprzednicy: wejść na drogę fundamentalnego zwrotu w sposobie istnienia Kościoła, nowego stylu działania dostosowanego do naszych czasów.

Dobrym przykładem "nawrócenia duszpasterskiego" jest św. Alberto Hurtado, jezuita chilijski, żyjący w ubiegłym wieku i kanonizowany przez Benedykta XVI. Mawiano o nim, że "był zaostrzoną strzałą wbitą w uśpione ciało Kościoła". Swoimi publikacjami i działaniami naraził się na krytykę, także ze strony episkopatu, posądzany za życia o "lewicowość" i bratanie się z komunistami. Nic się nie zmieniło. Do dzisiaj tym, którzy pomagają ubogim, przykleja się łatkę "lewaków", by usprawiedliwić własna bierność.

W 1941 roku Hurtado naruszył święty spokój, wydając książkę "Czy Chile jest krajem katolickim?". Na podstawie statystyk wykazał w niej, że brakuje księży, którzy pracowaliby w środowiskach wiejskich i robotniczych. Najpierw z powodu ich zbyt małej liczby, ale też dlatego, że łatwiej było się trzymać bogatszych miast i miasteczek.

Na czym jednak polegało jego nawrócenie pastoralne? To człowiek wyjątkowy - "multitasking saint" - jak nazywają go Amerykanie, albo w naszym języku "człowiek orkiestra". Skupił się najpierw na tym, by pogłębiać w wierzących doświadczenie Boga, udzielając Ćwiczeń Duchowych. Był wziętym kierownikiem duchowym i spowiednikiem. Uczył dzieci katechezy. Równocześnie pracował naukowo. Uważał, że stale trzeba podnosić poziom edukacji duchowieństwa i wiernych, aktywizował świeckich. Był krajowym szefem młodzieżowej sekcji "Akcji Katolickiej". Przyczynił się do powstania związków zawodowych w Chile. Pełen współczucia dla ludzkiej biedy, założył też prężne do dzisiaj dzieło dla ubogich młodych ludzi "El Hogar del Christo" (Dom Chrystusa).

Inicjatywa zaczęła się skromnie, od pewnego "objawienia" na ulicy. O. Alberto zobaczywszy półnagiego, obdartego mężczyznę, poczuł wezwanie, by coś zrobić dla bezdomnych. Podczas rekolekcji dla kobiet wygłosił płomienne kazanie, w którym powiedział, że "Chrystus jest bezdomny. Chrystus krzyczy na naszych ulicach w osobach tak wielu biednych. Chrystus wałęsa się pod mostami w osobie dzieci, które nie mają do kogo powiedzieć "Ojcze". Kazanie poruszyło uczestniczki rekolekcji. Zgromadziły więc fundusze na pierwszy dom. O. Alberto sam zaczął zbierać młodych ludzi spod mostów i z dzielnic biedy, wynajmując starą furgonetkę. W pierwszych schroniskach udzielano noclegu, ale z czasem zaczęto uczyć młodych różnych technicznych umiejętności, zawodu, dyscypliny w oparciu o jasne zasady i wartości. Św. Alberto zmarł młodo, w 51 roku życia. I jeszcze na łożu śmierci, niemalże do ostatniej chwili, przyjmował penitentów. Za życia krytykowany, dzisiaj uznany za bohatera narodowego.

Papież Franciszek idzie podobną drogą.

Dariusz Piórkowski SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM

Rekolekcjonista i duszpasterz. Autor książek z zakresu duchowości. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Schyłek Kościoła osiadłego
Komentarze (22)
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:16
Statystyki są ciekawe - porównajmy je na przykład z przedsoborowymi? Popatrzmy na Europę Zachodnią sprzed i po Soborze. Ksiądz, zdaje się, przypisuje skutki nieprawdziwym przyczynom - to jest błąd logiczny. "pracował naukowo" - możnaby w tym miejscu przytoczyć liczne wypowiedzi Franciszka o teologii i teologach. "[uczył] dyscypliny w oparciu o jasne zasady i wartości" - Ksiądz nawet nie widzi, jak sobie sam zaprzecza. Po lekturze tej krótkiej notki biograficznej widzę więcej niepodobieństw niż podobieństw między tymi postaciami. Nie wiem jak wspomniany święty - zapewne był i krytykowany i chwalony. Podobnie jak Franciszek. Różnica polega jedynie na tym, kto nas krytykuje, a kto chwali. Kiedy chwalą nas nasi nieprzyjaciele, a krytykują Ci, którzy nas miłują, to coś jest tu chyba nie tak! Wciąż żywię nadzieję, że papież się pomiarkuje, choć patrząc po ludzku, szanse na to są niewielkie. Dużą częśc tego, co ks. napisał uważam za manipulację intelektualną. To jest smutne! Jeszcze dodam dla jasności, nie mam nic przeciwko "nawróceniu pastoralnemu", z pewnością tam jest wiele słuszności - ale nie kosztem dogmatów i nauczania moralnego Kościoła. Przed "nawróceniem pastoralnym" potrzebne jest zwykłe nawrócenie - tym razem nie w cudzysłowie. I dobrze rozumiał to Benedykt XVI ogłaszając rok wiary. Teraz mamy natomiast zimę aktywizmu i manipulacji.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:15
7.Takie "miłosierdzie" jest w przykrywką dla obojętności. Czy się poparzysz czy nawet zabijesz, to nie jest ważne. Zawsze możesz liczyć na to, że poklepiemy Cię po plecach i damy czułego buziaka. Najlepiej udawajmy, że jesteśmy jakby w raju, w którym nie ma zakazanego drzewa. Milczmy na jego temat. W miejsce tego "rozeznawajmy", czy można i jaki kawałek tego zakazanego owocu zjeść i w jakich okolicznościach można, a w jakich nie można. Komu wolno, a komu nie wolno. Ale od kiedy Bóg ma wzgląd na osoby! To uwłacza naszej godności, naszej wolności, naszej pamięci i woli Boga, który chce, żeby "wszyscy doszli do poznania prawdy", gdyż "poznając ją zostaniecie przez nią uwolnieni". Chrystus, jak sam ks. pisze mówi: "tamtego nie zaniedbać", ale na początku: "to [co czynicie] należało czynić". Uproszczenie dot. "kościoła konstantyńskiego" - rozumiem, że chodzi o Kościół w czasach pokonstantyńskich - to niedorzeczność. Trudno to nawet skomentować, że zdaje się Księdzu chya, iż streścił trafnie tak długą historię Kościoła w tym paru zdaniach?! Szok! (Tak każdy może sobie uzasadnić jaką tezę chce w zależności od przyjętych założeń). Od czasów po Konstantynie Kościół przechodził różne koleje losu. Były piękne okresy i mroczne. Wiara ożywała, to znowu przygasała. Jedni kładli duży nacisk na instytucję, majątek (myślę np. o benedyktynach - ale przecież i ten zakon reformował się, powstali dzięki reformom np. cystersi) - inni znów przeciwnie (choćby franciszkanie).
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:15
6.Owszem, to ważne, żeby samemu chcieć tych "zewnętrznych pomocy" i rozumieć, że one nam służą. Żeby samemu miłować Dekalog i rozumieć, że on nie jest przeciwko nam, ale wielkim miłosierdziem i światłem, gdyż pochodzi z nieobojętnej miłości Dobrego Boga. I na tym powinniśmy się koncentrować, żeby dawać to zrozumieć, a nie usuwać to wszystko i wprowadzać nas w stan bez żadnego trwałego oparcia czy odniesienia. Bo przestrzegając Dekalogu, nawet jeśli nie kochamy go jeszcze i często nie rozumiemy, żyjemy wiarą, a kiedy żyjemy nią Pan da nam w końcu światło i zrozumiemy i On przyjdzie do Nas z Ojcem i Duchem i zamieszka w Nas i napełni nas tą miłością, której Ksiądz wymaga już niejako od początku, podając ją za warunek wstępny. My musimy przestrzegać Przykazań tak czy siak, jeśli chcemy żyć - czy z miłością, czy też na początku z rozsądku. I wielu innych rzeczy też. Zachęcam do lektury św. Katarzyny ze Sieny o trzech stopniach. Jeśli dojdę do zbawienia nawet powodowany obawą to jest dla mnie lepiej niż nie dojść do niego wcale. Jeśli dojdę powodowany miłością, to lepiej niż bojaźnią - to oczywiste. Matka to jedno, ale my potrzebujemy też Ojca! Potrzebujemy i jednego i drugiego. Czemu mamy żyć jak półsieroty? Potrzebujemy Dekalogu, potrzebujemy jasno wytyczonych granic, wiedzieć - co wolno, czego nie wolno, nie dlatego, że Bóg tak sobie wymyślił, a jutro może wymyśleć inaczej. Dekalog jest darem i światłem, lampą u stóp, gdyż pokazuje nam gdzie jest życie, a gdzie jest śmierć. Stanowi podstawę i główne kryterium rozeznania. Żadne papieskie nawet dyrektywy nie przesuną granicy między światłem, a ciemnością, między tak, a nie - gdyż ona została ustalona raz na zawsze i na wieki przez Boga i wypisana na kamieniu, a wcześniej to samo, co do joty, w naszych sercach - a nie na papierze.  Obawiam się, że obecny papież nie ma bojaźni Bożej, usiłując zaciemnić to, co było dotąd jasne i oczywiste.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:15
5. Dalej, w jakim celu, Księdza zdaniem, Chrystus wszedł na górę? "Ewangelizowanie i utrzymywanie dyscypliny odbywa się przez odgórne akty i zarządzenia, na wzór królów, którzy zobowiązywali swoich poddanych do posłuchu i określonych zachowań" - ot nasz Pan wpisał się w model "konstantyński". Rozumiem, że dziś już dla Króla naszego nie ma tu miejsca, bo nastały inne czasy?! Niestety nasza natura jest zepsuta i najczęściej bierzemy sobie tą wolność za pobudkę do zła. Czy gdyby w zakonie Ksiądz nie był zobowiązany do wielu rzeczy z pewnością by je wykonywał? Z (uczucia) miłości? A czy samo to, że jest się tam nie stanowi też zgody na wszystkie te rzeczy, których w zakonie się wymaga? Czy tam się nie jest właśnie z miłości, która jest wyborem! Czy te wszystkie zewnętrzne wymagania nie są pomocą dla trwania w tej miłości w prawdzie?! Każdy rozsądny człowiek ROZUMIE, że on sam potrzebuje wielu zewnętrznych pomocy, żeby nie być stale niweolnikiem grzechu, bo i pomimo nich, jakże często upadamy. Ale do tego trzeba myśleć i kierować się rozumem, a nie tylko odczuwać. A rozum nakazuje wiele rzeczy, bo jeśli chcemy osiągnąć jakiś cel, musimy dobrać odpowiednie środki.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:14
4. Kiedy czyta się wskazówki Pawła VI, utrzymane w podobnym co wyżej opisany duchu (tym o którym mówił Jan XXIII), skierowane do zbuntowanego episkopatu holenderskiego, to jest to tragikomedia. Dopiero stanowcze kroki św. Jana Pawła II w jakiejś mierze postawiły kres nadużyciom. Paweł VI przeszedł długą drogę i pod koniec życia bardo gorzko mówił o kościele i zmianach wywoływanych przez (jak wiemy od Benedykta XVI) "ducha Soboru".  Przypomnijmy tylko słynne przemówienie tego papieża na Seminarium Lombardzkim. Proszę studiować, zgłębiać, nie być powierzchownym w ocencach. O jakich zadaniach mówił Jan Paweł II? Do czego potrzeba nam Miłosierdzia? O niczym innym jak o powszechnym powołaniu do świętości (NMI) - to miał być program Kościoła na kolejne tysiąclecie. "Wysoka miara życia chrześcijańskiego". Nie laksyzm, kazuistyka, majstrowanie przy dogmatach i nauczaniu moralnym Kościoła, sofizmaty i dialektyka. Przeciwieństwem miłosierdzia jest brak miłosierdzia, nie sprawiedliwość. Sprawiedliwość jest konieczną podstawą, dzięki której miłosierdzie może dopiero okazać się miłosierdziem. Są one nieodłączne. Przeciwieństwem opierania wszystkiego na prawie jest natomiast anarchia.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:14
3. Stąd też kryzys "misji". Bo po coż mamy iść od świata? Z czym Franciszek chce nas do niego wyprawić? (Tak, wiadomo, ze słowem "miłosierdzie", o którym mało kto jeszcze wie, co ono oznacza. Zupełnie jak słowo "miłość" i "wolność". "Nie mów o miłości, pokaż ją raczej" - są to hasła, na fali których kolejne osoby gubią się w sidłach nieczystości i szatana. Zanim coś się zrobi, trzeba wiedzieć, czym to jest - doktryna przed praktyką. Myśl przed czynem.). Jak trafnie zauważył Benedykt XVI (16 marca 2016), misjonarze XVI w. podążali do nowoodkrytego świata z pewnością, że nieochrzczeni będą na zawsze straceni. Po Vat II, to przekonanie zostało porzucone. Rezultatem tego był dwustronny, głęboki kryzys. Bez tego wyczulenia na zbawienie, Wiara traci swoje fundamenty. Z zaniku przekonania, że poza Kościołem nie ma zbawienia, osłabł zapał misyjny w Kościele - "motywacja do przyszłego zaangażowania w misję została usunięta". I teraz pytanie: "Czemu miałbyś starać się przekonać ludzi do przyjęcia wiary chrześcijańskiej kiedy mogą być oni równie dobrze zbawieni i bez niej?" To nie moje pytanie, tylko Benedykta.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:13
To dlatego właśnie całe społeczeństwa odwracają się od Kościoła - bo do czego miałby On być im potrzebny? Nie ma Dekalogu, nie ma grzechu, nie ma potępienia, nie ma konieczności Kościoła do zbawienia, nie ma prawdy w wierze Katolickiej, a jeśli jakaś jest to równorzędna z "prawdami" innych religii a nawet ateizmu. Czemu zatem ludzie nie popełnią zaraz samobójstwa aby od razu iść do Nieba? Ależ na zachodzie już popełniają - jeśli tylko pogorszy się "jakość ich (ziemskiego) życia" (eutanazja). Szerzy się zobojętnienie, relatywizm, immanentyzm, subiektywizm. Raczej słyszymy: "posłuchamy was innym razem" od tych, z którymi na siłę chcemy dialogować, albo dialogujemy i dialogujemy i dialogujemy... i nikt już nie wie właściwie w jakim celu to robimy. Bo przez to wielomówstwo zapominamy o Chrystusie i Jego Ewangelii, którą w tym dialogu mieliśmy w końcu chyba głosić (tak przynajmniej mówił Benedykt XVI - Kościół, który zdecydowanie trzyma się odwiecznej prawdy, uczy się współżyć z innymi «prawdami» bądź z prawdą innych, szanując je. Dzięki dialogowi prowadzonemu we wzajemnym poszanowaniu, mogą się otworzyć nowe możliwości dla przekazywania Prawdy.)
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 04:12
Bardzo fragmentaryczna wizja pontyfikatów wcześniejszych papieży. Przypomnijmy, że Jan XXIII ogłosił również bardzo uroczyście "Veterum sapientia".I cóż z tego? Jego życzeniem był krótki Sobór. I cóż z tego? Jego "dziś jednak Oblubienica Chrystusa..." jest naszym wczoraj. Jesteśmy bogatsi o nowe doświadczenia, jesteśmy w trochę innym miejscu i widzimy do czego prowadzi takie majstrowanie przy elementarnych zasadach (św. Paweł pisał wyraźnie, jak należy postępować w przypadku np. poważnego zgorszenia). Przesadna wyrozumiałość względem głoszących herezje, którzy z uporem w nich trwają, doprowadza do tego, że błąd się rozszerza. Wczoraj chorował mały palec, a dziś choruje już cała ręka. Każe się nam dziś chwalić to, co wczoraj jeszcze, słusznie, wszyscy jednogłośnie potępiali. Jest to brak miłości bliźniego i grzech przeciw jedności opartej na prawdzie. Kościół "wychodzi" już od lat 60, ale coraz mniej osób jest zainteresowanych tym, co ma do powiedzenia. Mały wyciąg z przemyśleń Pawła VI (przemówienia z 11 i 18 września 1974 r.): na Zachodzie: "masowy zalew dechrystianizującego sekularyzmu"; wrogość świata wobec religii, zwłaszcza katolicyzmu; obserwatorom Kościól wydaje się "czymś niedzisiejszym, skazanym na to, że jego prawda zostanie niebawem wyparta przez łatwiejszą do przyjęcia, bardziej naukową i racjonalistyczną koncepcję świata bez dogmatów, bez hierarchii i bez krzyża, koncepcję promującą nieograniczone korzystanie z życia"; Kościół "jest nękany przez radykalne opozycje, wyniszczające sprzeczności". Czy świat potrzebuje Kościoła, by poznać takie wartości jak miłość, solidarność, poszanowanie prawa? "wszystko to czyni także świat laicki i wygląda na to, że radzi sobie z tym lepiej".
WR
Wow Ras
24 listopada 2016, 09:37
czytając komentarze widze jaką wielką trudność mamy w rozróżnieniu czym jest religijność, a czym duchowość. Oczywiście to ściśle powiązane zjawiska, ale nie możemy ich mieszać zarówno w artykułach jak i komentarzach. W wielu miejscach autorzy artykułów zwani modernistami odnoszą się do chrześcijańskiej wrażliwości, zaangażowania, uczucia wskazując na aspekt chrześcijańskiej duchowości, a wtedy z krytyką wychodzą tradycjonaliści ze swą wienością prawu, przepisom, tradycji. Nie dogadają się moderniści z tradycjonalistami, ponieważ mówią o czymś innym - tak jak nie dogada się Anglik z Niemcem, swoich językach :) Ja wybieram modernizm, bo przykazanie miłości jest dla mnie najwazniejsze; zresztą dla Jezusa też :)
24 listopada 2016, 10:21
"Ja wybieram modernizm, bo przykazanie miłości jest dla mnie najwazniejsze;" Dla modernistów przykazania nie mają znaczenia, wystarczy im wewnętrzne przekonanie. Dla katolików (tradycjonalistów) przykazanie miłości jest najważniejsze ale głównie dlatego,że tak naucza Kościół Rzymskokatolicki, który JEST Kościołem Chrystusowym.  
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 01:52
A czym jest ta "miłość", którą wybierasz? Bo Miłość jest Prawdą. Ta alternatywa, którą proponujesz, jest z gruntu fałszywa. W Miłość wchodzi się przez ciasną bramę idąc wąską drogą.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 01:52
A czym jest ta "miłość", którą wybierasz? Bo Miłość jest Prawdą. Ta alternatywa, którą proponujesz, jest z gruntu fałszywa. W Miłość wchodzi się przez ciasną bramę idąc wąską drogą.
JR
J. R. S
25 listopada 2016, 01:52
A czym jest ta "miłość", którą wybierasz? Bo Miłość jest Prawdą. Ta alternatywa, którą proponujesz, jest z gruntu fałszywa. W Miłość wchodzi się przez ciasną bramę idąc wąską drogą.
no_name (PiotreN)
23 listopada 2016, 22:42
Błysk światła - piękne porównanie serwuje nam tu o. Dariusz: św. Paweł sprzed i po nawróceniu. Stary Paweł, czyli Szaweł wzorcowo wręcz przestrzegający litery Prawa i Paweł, wybierający inną wykładnię - miłość - naukę Jezusa Chrystusa. Do takiej zmiany, jak wiadomo, niezbędne jest nawrócenie. Często jest to nawracanie siebie z dotychczasowego myślenia. :-)
23 listopada 2016, 21:15
Kluczem do zrozumienia modernistycznego bełkotu jest świadomość,iż próbuje on zastąpić rozum uczuciem. Kluczem do rozpoznania modernistycznego grzechu jest nieskrywana niechęć do Kościoła przedsoborowego (z wyjątkiem romantyki pierwotności) a więc praktyczna niewiara w prowadzenie Kościoła przez Ducha Świętego przed SV2. Kluczem do zrozumienia modernistycznej bezczelności, jest bycie świadomym przekrętu zwanego duchem SV2, który w istocie był efektem kreciej roboty rozmaitych macherów mających z nauką Kościoła nie po drodze ( tak na marginesie głównie jezuitów)  ,   
23 listopada 2016, 20:44
Herezji nie warto komentować. Przed herezją trzeba przestrzegać. Oto o.Piórkowski ową modernistyczną herezję "uzewnętrznił". To jego sprawa , choć może nie do końca, bo po drodze próbuje namącić w sercach wielu ( swoją drogą zagadką dla mnie jest na ile moderniści mają świadomość odpowiedzialności przed Bogiem za wiedzenie dusz na zatracenie). "Miłosierdzie płynie z głębi, z wnętrza, zaczyna się od poruszenia, które skłania człowieka do czynu" Wszystkim tym zaś, którzy nie zamierzają czytać z wnętrza o.Piórkowskiego proponuję zgodną z nauką Kościoła następującą wypowiedź:   Jeżeli system modernistyczny przedstawię człowiekowi wierzącemu, to od razu dostanę jego odpowiedź: przecież ten system zabiera mi całą wiarę! Istotnie tak jest; modernizm zmienia samo pojęcie aktu wiary, modernizm mówi człowiekowi wierzącemu i praktykującemu: tyś dotąd w sakramentach szukał łaski uświęcającej: wiedz odtąd, że to są tylko znaki, symbole twego uczucia religijnego; tyś dotąd w ewangelii widział księgę natchnioną – wiedz jednak, że jej natchnienie niczym się nie różni do natchnienia wieszczów twoich; tyś w Kościele widział Chrystusa nauczającego i rozkazującego – wiedz jednak, że Kościół jest tylko emanacją historycznej ewolucji i uczuć wierzących, że autorytet w ścisłym tego znaczeniu nie istnieje; ty na klęczkach odmawiając Credo, wywoływałeś w myśli i słowach dogmat po dogmacie wiary, objawionej ci przez Chrystusa i Kościół – wiedz jednak o tym odtąd, że Bóg się objawia każdemu człowiekowi z osobna bez potrzeby jakichś objawień osobnych; wiedz o tym, że dogmaty tworzone były przez uczucia religijne, które z konieczności przyoblekały się w formę, a te się skraplały już to w kulcie zewnętrznym, już też w doktrynie. Czyż więc człowiek wierzący nie czuje się od razu jakby ograbiony ze wszystkiego, co stanowi istotę jego wierzeń i jego praktyk? (abp Józef Teodorowicz)
23 listopada 2016, 18:01
https://www.youtube.com/watch?v=QTbd96blIG0
DP
Danuta Pawłowska
23 listopada 2016, 17:28
Jest napisane: "A ja ci też powiadam, żeś ty jest Piotr i na tej opoce zbuduję kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go i dam ci klucze Królestwa Niebieskiego, i cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebiesiech, i cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane i w niebiesiech" (Mt 16,18-19).
23 listopada 2016, 17:45
Nie bierz się za rzeczy, o których pojęcia nie masz, bo jest także napisane: "1 Potem przyszedł jeden z siedmiu aniołów, mających siedem czasz, i tak odezwał się do mnie: «Chodź, ukażę ci wyrok na Wielką Nierządnicę1, która siedzi nad wielu wodami, 2 z którą nierządu się dopuścili królowie ziemi, a mieszkańcy ziemi się upili winem jej nierządu». 3 I zaniósł mnie w stanie zachwycenia na pustynię. I ujrzałem Niewiastę siedzącą na Bestii szkarłatnej2, pełnej imion bluźnierczych, mającej siedem głów i dziesięć rogów. 4 A Niewiasta była odziana w purpurę i szkarłat, cała zdobna w złoto, drogi kamień i perły, miała w swej ręce złoty puchar pełen obrzydliwości i brudów swego nierządu. 5 A na jej czole wypisane imię - tajemnica: "Wielki Babilon. Macierz nierządnic i obrzydliwości ziemi". 6 I ujrzałem Niewiastę pijaną krwią świętych i krwią świadków Jezusa3, a widząc ją bardzo się zdumiałem. 7 I rzekł do mnie anioł: «Czemu się zdumiałeś?
MR
Maciej Roszkowski
23 listopada 2016, 18:33
Nie na temat
FF
Franciszek2 Franciszek2
23 listopada 2016, 14:25
Udziela sie księdzu chyba niezdrowy entuzjazm Lutra. On też upatrywał w Kościele, w papiestwie "nierządnicę". Wy zmodyfikowaliście obecnie te luterskie fobie na "starotestamentalizm" i "konstantynizm" . Nie ma Kościoła konstantyńskiego, i nigdy nie było, to rodzaj posoborowej donkiszoterii. Walczycie podobnie jak dawny herezjarcha z podobnymi demonami we własnej głowie. Nie ma żadnych nowych bukłaków, żadnych Pawłów zamiast Szawłów, żadnego Miłosierdza zamiast Sprawiedliwości. Nawet nie ma globalnego ocieplenia, którego przyczyną jest człowiek,  są tylko ludzie którzy żyją w marksistowskiej ułudzie.
23 listopada 2016, 16:38
Franiu czy ty zgłupiałeś już do końca? Co się z tobą dzieje chłopie?