Skuteczna terapia SM? Doniesienia z Watykanu
Komórki macierzyste nie wywołują tak gorących sporów bioetycznych jak aborcja, in vitro czy eutanazja. I trochę szkoda, głównie dlatego, że brak szumu medialnego wokół terapii z ich udziałem nie sprzyja upowszechnieniu informacji na ich temat. A zdecydowanie jest o czym informować.
Szczególnie zainteresować się nimi powinni chorzy na stwardnienie rozsiane (sclerosis multiplex - SM), ponieważ udało się opracować metodę leczenia tej choroby dzięki autoprzeszczepom komórek macierzystych.
Wiadomość o tym, wraz ze świadectwami osób, które dzięki tej terapii wróciły do normalnego funkcjonowania, została podana na odbywającej się właśnie (11-13 kwietnia 2013) konferencji naukowej na temat wykorzystania w leczeniu somatycznych komórek macierzystych w Watykanie.
Stwardnienie rozsiane jest chorobą autoimmunologiczną (organizm atakuje sam siebie) i jak dotąd nie udało się opracować żadnej do końca skutecznej metody jej leczenia. Chorych poddaje się chemioterapii, naświetlaniom, otrzymują bardzo drogie leki, często eksperymentalne. A choroba sama w sobie czyni potworne spustoszenia w organizmie, co więcej - nie da się określić, kiedy nastąpi kolejny jej "rzut" i jakie organy wyłączy z funkcjonowania: chory może nagle oślepnąć, stracić słuch, utracić zdolność poruszania się.
To spotkało właśnie jednego z chorych, Jima Danhakla, który opisywał swój przypadek w Watykanie: był już w stadium terminalnym choroby. Leżał, nie widział, jego słuch działał jak zepsute radio: raz słyszał coś, raz nic. Czekał na śmierć.
Tymczasem już dwa tygodnie po rozpoczęciu terapii na bazie komórek macierzystych postawił pierwsze kroki, a po miesiącu rozpoczął naukę chodzenia z chodzikiem. Obecnie jedyne, co mu dolega, to pojawiający się od czasu do czasu ból w stopie.
Terapię tę prowadził dr Richard Burt z Northwestern University w Chicago. Jim Danhakl nie jest jego jedynym pacjentem, na konferencji o swoim przypadku opowiadała jeszcze Roxane Beygi. Ona z kolei mówiła o dolegliwych skutkach ubocznych klasycznej terapii lekami. Tymczasem terapia na bazie komórek macierzystych takich skutków nie ma.
Komórki stosowane w tych terapiach są na ogół pobierane z organizmów chorych, którym będą wszczepiane, nie ma więc ryzyka odrzucenia przeszczepu. Jest to także leczenie całkowicie etyczne - nie wymaga niszczenia innego ludzkiego życia. Bazująca na niszczeniu embrionów terapia komórkami pochodzenia embrionalnego okazała się ślepą uliczką, z badań nad nią wycofują się już koncerny farmaceutyczne. Rozwiązanie właściwe etycznie okazało się także słuszne medycznie.
Ale komórki macierzyste są obecne nie tylko w embrionach: nosimy je w naszym własnym ciele (ostatnio odkryto je np. w tkance piersi), co więcej - opracowano także metodę przeprogramowania wyspecjalizowanych komórek ciała (np. skóry) z powrotem w komórki multipotencjalne (tak fachowo nazywa się jeden z typów komórek macierzystych), możemy je także pobierać z krwi pępowinowej.
Jako kamyczek do ogródka tych, którzy krytykują Kościół za ciemnotę i niechęć wobec nauki, warto podać fakt, że Stolica Apostolska popiera badania nad tym typem terapii, czego przejawem są organizowane od kilku lat w Watykanie konferencje na ten temat. I w tym roku właśnie już pierwszy dzień przyniósł informację o konkretnych efektach. Są to informacje, które (jak to ujął Jim Danhakl) "winny być wykrzykiwane na dachach". Więc może nie krzyczę, ale podaję dalej. Niech idzie na zdrowie.
Skomentuj artykuł