Sprawa celibatu księży
Wiele osób kwestionuje dzisiaj dyscyplinę Kościoła katolickiego w sprawie celibatu księży. Dlaczego Kościół nadal broni praktyki, która zdaje się tak nienaturalna i niepotrzebna?
Na rzecz celibatu przemawia pewien bardzo zły argument, który pojawiał się w tradycji i który nawet dziś znajduje obrońców. Brzmi mniej więcej tak: życie małżeńskie jest podejrzane duchowo; księża i przywódcy religijni powinni być duchowymi atletami bez zarzutu; dlatego księża nie powinni się żenić. Takie podejście do zagadnienia jest moim zdaniem nie tylko głupie, lecz i niebezpieczne, bo opiera się na założeniu niezgodnym z solidną doktryną chrześcijańską. Biblijne nauczanie na temat stworzenia implikuje integralność świata i wszystkiego, co na nim jest. Księga Rodzaju mówi nam, że Bóg wszystko, co stworzył, uznał za dobre, a wszystkie stworzone istoty za bardzo dobre. Teologia katolicka w swym najlepszym wydaniu zawsze była stanowczo antydualistyczna – i oznacza to, że materia, ciało, małżeństwo i aktywność seksualna nigdy same w sobie nie są godne pogardy.
W doktrynie stworzenia jest jednak coś więcej niż afirmacja dobra świata. Powiedzenie, że skończona domena w całości została stworzona, oznacza implikację, że nic we wszechświecie nie jest Bogiem. Wszystkie aspekty rzeczywistości odbijają Boga i noszą ślady Bożego dobra – tak jak każdy detal budynku świadczy o umyśle architekta – ale żadne stworzenie i żaden zbiór stworzeń nie jest boski, tak jak żadna część budynku nie jest architektem.
To rozróżnienie między Bogiem a światem jest podłożem, z którego wyrasta zasada sprzeciwu wobec idolatrii, powtarzanej w Biblii od początku do końca: nie czyń Bogiem niczego, co jest czymś mniejszym niż Bóg. Prorok Izajasz tak to ujął: „Jak niebiosa górują nad ziemią, tak myśli moje nad myślami waszymi i drogi moje nad waszymi drogami, mówi Pan” (por. Iz 55,8–9). Jest ona obecna w pierwszym przykazaniu: „Ja jestem Pan, Bóg twój; Nie będziesz miał cudzych bogów obok Mnie!” (Wj 20,2–3). Biblia zatem odpiera wszelkie próby ludzi, by ubóstwić lub uznać za ostateczną jakąkolwiek rzeczywistość. Doktryna stworzenia, jednym słowem, zawiera zarówno wielkie „tak”, jak i wielkie „nie” dla wszechświata.
Otóż zasadzie sprzeciwiania się idolatrii towarzyszy pewne zachowanie określane jako nieprzywiązywanie się. Jest ono odmową czynienia z czegokolwiek mniejszego niż Bóg czynnikiem organizującym czyjeś życie.
Wszystko na tym świecie – także seks i intymna przyjaźń – jest dobre, lecz w sposób nietrwały.
Anthony de Mello przyglądał się temu z innej strony i powiedział, że „przywiązaniem jest wszystko na świecie – w tym własne życie – bez czego wydaje ci się, że nie możesz żyć”. Pomimo szacunku dla wszystkiego, co stworzył Bóg, musimy oderwać się od wszystkiego, co uczynił, właśnie dla Boga.
Dlatego właśnie, jak pisał G.K. Chesterton, życie chrześcijanina pełne jest napięcia. Ponieważ Kościół afirmuje świat, więc kocha kolor, widowiskowość, muzykę i bogate dekoracje (jak w liturgii i ceremoniach papieskich); a ponieważ nie przywiązuje się do świata, więc kocha biedę św. Franciszka i prostotę Matki Teresy.
To samo napięcie rządzi postawą wobec seksu i rodziny. Ponownie, używając języka Chestertona, Kościół „zagorzale popiera posiadanie dzieci” (w małżeństwie), pomimo że „zagorzale sprzeciwia się posiadaniu dzieci” (w celibacie religijnym).
Wszystko na tym świecie – także seks i intymna przyjaźń – jest dobre, lecz w sposób nietrwały; cała skończona rzeczywistość jest piękna, lecz jej piękno, ujmując rzecz otwarcie po katolicku, jest sakramentalne, nie ostateczne.
W narracji biblijnej, gdy Bóg chce uczynić jakąś prawdę jaskrawo widoczną dla swego ludu, od czasu do czasu wybiera proroka i każe mu odegrać tę prawdę, wcielić ją w konkret.
Na przykład, kazał Ozeaszowi poślubić niewierną Gomer, aby uczynić sakramentem Bożą wierność niestałemu Izraelowi. Tak oto prawda o tym, że seks, rodzina i światowe związki nie jest czymś ostatecznym, może być głoszona słowami, lecz ludzie w nią uwierzą dopiero wówczas, gdy ją zobaczą.
Kościół jest przekonany, że dlatego właśnie Bóg wybiera pewne osoby do życia w celibacie. Ich misją jest świadczyć o transcendentnej formie miłości, jaką będziemy kochać w niebie. W krainie Boga doświadczymy komunii (cielesnej i duchowej), w porównaniu z którą nawet najsilniejsze formy komunii tu na ziemi zbledną do nic nieznaczących, a celibat już teraz czyni tę prawdę namacalnie rzeczywistą. Choć można podać praktyczne argumenty na jego rzecz, wierzę, że ostatecznie celibat ma sens jedynie w kontekście eschatologicznym.
Przez całe lata wielebny Andrew Greenley twierdził – według mnie słusznie – że ksiądz jest fascynujący w dużej mierze dzięki celibatowi. Siła przyciągania u kapłana nie jest sprawą jego uroku osobistego czy powierzchownej znakomitości. To jest coś znacznie silniejszego, głębszego, bardziej mistycznego. Jest to fascynacja innym światem.
***
Felieton pochodzi z książki "Żywe paradoksy. Zasady katolickiego i/i" wydanej przez Wydawnictwo W Drodze. Więcej znajdziesz tutaj.
Skomentuj artykuł