Święta Inkwizycja polska
Ireneusz Krosny w najnowszym wydaniu "Gościa Niedzielnego" dołączył do grona polskich trybunów doktryny Kościoła, którzy w ostatnim czasie pastwią się nad nowym przełożonym generalnym Towarzystwa Jezusowego.
Pisze bowiem: "Mianowany w ub. roku przez papieża na stanowisko generała zakonu jezuitów o. Arturo Sosa Abascal powiedział w wywiadzie dla dziennika «El Mundo», że diabeł nie istnieje".
Już początek jest nieprawdą. Papież nie mianuje żadnego jezuity na generała. Wybiera go kongregacja generalna, złożona z prowincjałów i delegatów poszczególnych prowincji. Ojciec Święty zatwierdza wybór. Po drugie, o. Sosa nie powiedział, iż diabeł nie istnieje, nawet jeśli użył słów "symboliczna figura".
Przypomnę, że wcześniej o heretyckości o. Sosy orzekł w wywiadzie dla "Do Rzeczy" ks. Paweł Bortkiewicz TChr: "trzeba więc powiedzieć, że - choć to brzmi szokująco - generał Towarzystwa Jezusowego dopuszcza się herezji". A Tomasz Terlikowski dodaje: "żal powiedzieć, ale generał jezuitów odrzuca absolutnie podstawowe dogmaty chrześcijaństwa". Zwracam uwagę szczególnie na przysłówek "absolutnie", czyli całkowicie. To śmiały wniosek, graniczący z oszczerstwem.
Paweł Lisicki, broniący zwykle zażarcie wartości chrześcijańskich, nie waha się nazywać o. Generała "marksistą", "lewicowcem" i odrzucającym doktrynę Kościoła.
Pomijam to, że notorycznie przekręca się słowa o. Generała i dodaje coś od siebie. Tego uczymy się w formie zabawy już w przedszkolu. Nazywa się to głuchym telefonem. Ale, jak widać, dorośli też czynią coś podobnego, tyle że już nie na żarty. Tak rodzą się oszczerstwa, obmowy, plotki. A potem podziały i wzajemne oskarżenia.
Zdumiewa, z jaką łatwością katoliccy heroldzi świętej doktryny szafują słowem "herezja" i jak przy tym są wybiórczy w bronieniu doktryny Kościoła. Wszystko to robi się w imię "wyrazistości", aby nie robić zamętu ludziom w głowie i strzec depozytu wiary. A jakże.
Przez doktrynę rozumiem najpierw słowa Pisma Świętego (zwłaszcza Ewangelię i Listy apostolskie), bo nie wszystko, co czytamy w Starym Testamencie, obowiązuje chrześcijan, a po drugie, równie ważna jest Tradycja, czyli nauczanie Kościoła.
Zacznijmy od słów samego Jezusa, który przestrzegał, by nie nazywać swego brata bezbożnikiem, bo za to czeka człowieka kara piekła ognistego (por. Mt 5, 22). Nieco później w tej samej Ewangelii, której fragment niedawno słyszeliśmy podczas liturgii, czytamy inne ostrzeżenie: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą" (Mt 7, 1). Przyznam, że coraz bardziej obawiam się tych słów. Bo wynika z nich, że miary sądu nade mną nie będzie wyznaczał Bóg, lecz ja sam. Po drugie, dochodzę do wniosku, że najlepiej jednak w ogóle nie osądzać. Wtedy nie będzie się również sądzonym. Ale człowieka ponosi… niestety. I dlatego, na szczęście, jest spowiedź.
Nie wiem jak inni katoliccy publicyści, ale ja sądów nie lubię. Ani świeckich, ani żadnych innych. Ale może w tej sferze mamy różne gusta. Zresztą, kiedy stanę przed Bogiem, to już wiem, że nie będę miał nic na swoje usprawiedliwienie. Jedyne, na co liczę, to na miłosierdzie Boga, że On nie zwróci aż takiej uwagi na moje osądy, potępianie i obmowę innych.
Jezus mówi natomiast, byśmy przyglądali się owocom, jakie inni ludzie wydają. Owoce rodzą się w czasie. Nie od razu. Wnętrza człowieka nie widzimy. Owoce są czymś, co widać. Są to zazwyczaj czyny. Jednak po jednym słowie, zdaniu czy deklaracji niewiele się urodzi. Obserwacja owoców to coś innego niż ferowanie wyroków, czyli uważanie się za znawcę ludzkiego serca, prześwietlającego jego intencje, motywy i słabości. Z doświadczenia tyle wiem, że nie wiem do końca, co się kryje w moim sercu i skąd się biorą moje takie czy inne reakcje. Ale co do innych… to mam więcej pewności.
Jak doktryna Kościoła definiuje herezję, którą niektórzy katoliccy publicyści z dość dużą swobodą i lekkością przypisują o. Generałowi? Prawo Kanoniczne dość precyzyjnie, ale też ostrożnie definiuje herezję. Czytamy tam takie słowa: "Herezją nazywa się uporczywe, po przyjęciu chrztu, zaprzeczanie jakiejś prawdzie, w którą należy wierzyć wiarą boską i katolicką, albo uporczywe powątpiewanie o niej" (KPK, 751).
Kluczowe jest tutaj słowo "uporczywe" pochodzące od łacińskiego przysłówka "pertinax". Ma on dwa znaczenia: uparte obstawanie przy czymś i przeciągające się w czasie trwanie przy określonym zdaniu.
A więc według doktryny Kościoła nikt nie staje się heretykiem z dnia na dzień, po wypowiedzeniu jednego zdania. Dlaczego zastosowano w prawie taką klauzulę? Myślę, że pod wpływem zdrowego rozsądku, doświadczenia i miłosierdzia. Bo człowiek może się mylić, mogą ogarnąć go wątpliwości w wierze, może wypowiedzieć się pospiesznie, niefortunnie, w roztargnieniu. Nawet jeśli wierzący powie coś niezgodnego z doktryną Kościoła, może też po pewnym czasie odwołać to, co powiedział itd.
Oczywiście, wszędzie można węszyć freudowskie "przejęzyczenia" i we wszystkich wypowiedziach dopatrywać się "podświadomej" prawdy. Tak właśnie czynią katoliccy mistrzowie podejrzeń, walczący z jednej strony o czystość doktryny (ale tylko jak się okazuje jej części), a z drugiej mający szczególny wgląd w serce Generała.
Doktryna Kościoła uczy, że nawet gdyby o. Generał powiedział to, co mu się zarzuca, nie można z jednego zdania wyciągać wniosku (nie zważając na jego intencję oraz odrzucając jego dobrą wolę i sprostowanie), że jest on heretykiem i ogłaszać tego urbi et orbi. Gdybyśmy zapytali o. Generała, czy w sposób konsekwentny i pewny uważa, że diabeł nie istnieje i czy zamierza wszędzie głosić to, co myśli, nie wątpię, że powiedziałby: "Nie zamierzam i nie myślę tak". Zresztą, sprecyzował to rzecznik o. Generała: "Ojciec Sosa wierzy w to, co głosi Kościół". Ale co tam słowa rzecznika, po co ich słuchać, skoro szermierze doktryny wiedzą lepiej, jak jest. I sami ustalają, co jest herezją, a co nie, powołując się oczywiście na nauczanie Kościoła.
Jeśli sędziowie, którzy publicznie wydają takie wyroki nie postąpili w taki sposób, to ewidentnie wykraczają przeciwko doktrynie Kościoła. Sprawdza się więc to, co powiedział Jezus: jeśli bardzo chce się wyciągnąć drzazgę z oka brata, to dlatego, że nie widzi się belki we własnym oku. I wcale nie jest tam napisane, by nie widzieć drzazgi czy jej nie wyciągać, ale dopiero wtedy można to zrobić, gdy usunie się belkę ze swego oka.
Zadziwia mnie więc nie tylko wybiórcze podejście do doktryny, ale też łatwość w wydawaniu sądów. Być może dlatego, że jest ono wybiórcze. Mam jednak nadzieję, że i tych obrońców doktryny Kościoła Bóg nie osądzi według ich osądów. Póki żyjemy, zmiana zawsze jest możliwa.
Dariusz Piórkowski SJ - dyrektor naczelny Wydawnictwa WAM
Skomentuj artykuł