Szacun, Litzo

Szacun, Litzo
(fot. youtube.com)

Kilka dni temu byłem na koncercie Luxtorpedy. Trafiłem na niego przypadkiem - akurat grali w miejscowości, w której byłem. Z ciekawości i z sentymentu poszedłem - jestem fanem Acid Drinkers w starym składzie z Litzą i chciałem zobaczyć, skoro nadarzyła się niespodziewana okazja, jak sobie obecnie radzi na scenie. Byłem zachwycony.

Zacznę od garści wspomnień. Litzę, czyli Roberta Friedricha, poznałem dawno temu jako licealista. Uczęszczałem do szkoły prowadzonej przez księży Zmartwychwstańców na poznańskiej Wildzie (pełna nomenklatura: Niższe Seminarium Duchowne). Okazało się, że ojciec rektor Ryszard Burda CR znał Litzę dość dobrze i któregoś dnia zaprosił go do nas. Emocji było sporo - szczególnie dla tych z nas, którzy słuchali Acid Drinkers. Litza okazał się bardzo kontaktowym, życzliwym człowiekiem. Odpowiadał na nasze (czasami bardzo naiwne) pytania, pokazywał różne gitarowe sztuczki i chwyty. To było coś - także dlatego, że w tamtym czasie Litza powoli żegnał się z rock`n`rollowym stylem życia i wracał do Boga i Kościoła. Jeśli ktoś chce sobie lepiej uświadomić, co się z nim wtedy działo, z pewnością warto sięgnąć po książkę Leszka Gnoińskiego "Raport o Acid Drinkers". Na marginesie: w tamtym czasie było to doświadczenie niejednego rockowego muzyka, co dobrze pokazuje książka "Radykalni" Marcina Jakimowicza.

DEON.PL POLECA

Pamiętam, że wiele razy odwiedzaliśmy Litzę później w Acid Shopie na ulicy Ogrodowej (własny sklep Acidów, który dziś już niestety nie istnieje). Rozpoznawał wówczas naszą gromadkę, czasem gadał z nami, ku zaskoczeniu starych metalowych zakapiorów odzianych w skóry i glany. Jeszcze po maturze, gdy spotkałem go przypadkiem gdzieś na poznańskiej ulicy, miał czas żeby zagadać, co słychać. Był już po poważnej operacji serca, otwartym tekstem mówił o swoim nawróceniu, chętnie opowiadał o swojej rodzinie. Nie miałem wtedy jeszcze dwudziestu lat i niewiele mogłem pojąć z tego, czego doświadczył na własnej skórze - dosłownie i w przenośni.

Później już tylko z oddali śledziłem jego losy. Rozstanie z Acid Drinkers, sukcesy 2Tm 2,3. I długa nieobecność na scenie, wreszcie Luxtorpeda, której rzadko słucham. Ale - jak rzekłem wyżej - wybrałem się parę dni temu na koncert, kierowany trochę ciekawością, trochę sentymentem. Pod sceną hasała pogująca młodzież, jakiś siwo- i długowłosy metalowiec po pięćdziesiątce opierał się o barierki. Pomyślałem: ależ ten czas biegnie, bliżej mi już do tego dżentelmena, niż do tej młodzieży! Stanąłem sobie nieco z boku i słuchałem, patrzyłem.

Uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, publika nie była liczna, z niedużego prowincjonalnego miasteczka - a zespół grał naprawdę z pasją, widać było, że ich to cieszy. Po drugie - między utworami Litza opowiadał krótkie historyjki z własnego życia. W zupełnie w ten sam bezpretensjonalny, życzliwy sposób, jaki zapamiętałem sprzed lat. Nie mówił wprost o Bogu i nawróceniu, ale mówił, co jest w życiu ważne, co dobre, a co złe, co jest wyzwaniem dla człowieka, jeśli nie chce, by jego życie poszło na marne.  Pewnie nie wszyscy go usłyszeli, pewnie nie wszyscy załapali, o jakiej wolności mówił Litza. Ale to jest "wliczone w koszta". Zawsze ktoś usłyszy i zapamięta, jestem tego pewien.

Opowiadam tę historyjkę, bo dzięki niej miałem okazję spojrzeć w przeszłość. Nie nazwałbym tego rachunkiem sumienia, ale nazwałbym znakiem. Czasem jest tak, że pędzimy do przodu, że rozliczamy się z Panem Bogiem, coś tam naprawiamy, co innego przyjmujemy jakie jest - czego chcieć więcej. A to spotkanie pokazało mi coś ważnego, że dobre życie buduje się konsekwentnie przez lata, że świadectwo jakie daje człowiek uwiarygadnia się z czasem, że są tacy ludzie - na szczęście - którzy stanowią dobre punkty odniesienia, choć pewnie wcale o tym nie wiedzą, że dokonali czegoś dobrego w cudzym życiu.

I jeszcze jedno. Litza miał taki moment w swoim życiu, gdy mógł się poddać i powiedzieć: "mam gdzieś to wszystko, będę swobodnie opadał na dno". Wielu ludzi tak się poddaje, z różnych przyczyn. Litza jest na scenie - nie jako gwiazda rocka, nie jako pogański idol, ale jako człowiek, świecki katolik, który wykorzystał swój talent, żeby dawać świadectwo.

Szacun, Litzo.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Szacun, Litzo
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.